poniedziałek, 29 października 2012

Alternatywne propozycje, czyli o niebezpieczeństwie zmiany celu w trakcie walki



Jestem typem, który lubi sobie podryfować myślą na różne obszary i niekoniecznie coś musi z tego wynikać. Lubię też rozważyć rozmaite za i przeciw pewnych proponowanych rozwiązań. Dopóki człowiek tak sobie niezobowiązująco dywaguje, mało kto się czuje obrażony, albo zagrożony i choć czasami może podjąć lekką polemikę, najczęściej sobie odpuszcza, bo widzi, że nie ma tak naprawdę punktu zaczepienia do ataku.

Owszem, istnieje niemało ludzi, którzy lubują się w polemice do tego stopnia, że kompletnie nie liczą się z tym, że ktoś np. dopiero co roboczo sformułował jakąś hipotezę, i zanim ta hipoteza zdąży nabrać konkretnych kształtów, atakują ją z energię godną lepszej sprawy, zaś jej twórcę niszczą do całkowitego unicestwienia. Tacy ludzie doprowadzają do sytuacji, w której każdy się boi zabrać głos w jakiejkolwiek sprawie, ponieważ niemal z góry wiadomo, że taki troll ten głos zaatakuje dla samej przyjemności ataku. Największy problem polega jednak na tym, że nigdy nie wiadomo, kiedy sami się stajemy takimi trollami.

Ten przypadek to przesada w jedną stronę. Inny przypadek to ludzie, którym dopiero w momencie podejmowania jakiejś konkretnej decyzji przychodzą do głowy setki rozwiązań alternatywnych. Nie biorą pod uwagę tego, że sprawy doszły już tak daleko, że teraz nie ma się już co rozdrabniać na jakieś odstępstwa czy kompromisy, ponieważ w ten sposób rozproszy się całą energię z wielkim trudem zebraną i skierowaną jednym strumieniem na osiągnięcie celu, zasiane wątpliwości doprowadzą do zniechęcenia tych, których udało się zaangażować, zaś jedynym rezultatem takiego filozofowania może być utrzymanie się status quo, które nam wszystkim się nie podoba.

Przez wiele lat mało kto w Polsce się zastanawiał nad ordynacją wyborczą. Od pewnego czasu jednak wielu z nas uważa, że obecna jest zła, ponieważ praktycznie eliminuje obywatela z życia publicznego, o ile odpowiednio wcześniej nie zadeklaruje on wierności jednemu z wodzów najsilniejszych partii politycznych. Platforma Obywatelska zaproponowała wprowadzenie systemu jednomandatowych okręgów wyborczych, takiego jaki obowiązuje w krajach anglosaskich i dlatego wielu, w tym ja, poparłem wówczas tę partię w wyborach. Oczywiście JOWy to podcięcie gałęzi, na której siedzi cały obecny establishment polityczny, więc żadnej partii już na nich nie zależy. Strachem mogą się kierować wszelkiego rodzaju miernoty, które tkwią w polityce tylko dzięki łasce swoich bossów, ale również i ci, którzy obawiają się, że inna ordynacja wyborcza przyniesie zdecydowane zwycięstwo ich przeciwnikom. Najśmieszniejsze jest to, że ten ostatni argument podnoszony jest przez zwolenników wszystkich liczących się partii politycznych. Wola obywateli jest tutaj najmniej ważna. Ważne, żeby „oni” nie wygrali.

Wielu z nas rozumie jednak konieczność zreformowania systemu wyborczego w celu polepszenia jakości klasy politycznej i w celu wyzwolenia energii obywatelskiej tych, którzy teraz tylko narzekają, a nie wierzą, że sami mogliby coś zmienić, a także tych, którzy mają kompletnie odmienną wizję polityki, niż partie obecnie okupujące Sejm. Przez szereg lat problemem tym zajmuje się jednak tylko maleńka grupka profesorów, którzy w ogóle nie mają pomysłu na dotarcie do obywateli ze swoją ideą. Inni narzekają, ale nie mają ani konkretnego pomysłu, a już tym bardziej obywatelskiego pędu do samoorganizacji wobec tejże idei. Pojawia się Paweł Kukiz i jego zmieleni.pl i coś się w ogóle zaczyna.

Nie chcę tutaj poruszać tematu tych, którzy osobiście i ideologicznie Pawła Kukiza nie lubią i dlatego, choćby walczył o to, co oni też chętnie chcieliby osiągnąć, to i tak się do niego nie przyłączą („zdolność koalicyjna” naszego narodu jest nadal bliska zeru na każdym szczeblu), bo to osobny temat. Śmieszą mnie jednak ci moi znajomi (jak i nieznajomi oczywiście), którzy wolą, żeby utrzymał się stan taki jaki jest, czyli stan zły, który sami krytykują, natomiast nie przyłączą się do poparcia jednomandatowych okręgów wyborczych, ponieważ oni woleliby jakiś system alternatywny, czy to mieszany, czy jednomandatowy, ale bardziej francuski niż brytyjski itd.

W momencie, kiedy zwieramy siły w celu przeprowadzenia konkretnej kampanii, oni proponują rozwiązania („wyskakują z rozwiązaniami” będzie chyba lepszym określeniem), do których nie mamy już czasu przekonywać setek tych, którzy są już przekonani do naszego modelu. W czasie, kiedy udało się wreszcie sprawić, ze tylu ludzi o w wielu przypadkach kompletnie odmiennych poglądach politycznych udało się zmobilizować do konkretnych działań, pojawiają się „filozofowie”, którzy teraz dopiero chcieliby otwierać dyskusję i rozmywać temat. Oczywiście nie kieruję się paranoją właściwą pewnym ugrupowaniom w Polsce i nie posądzam tych ludzi o złą wolę i celowe działanie na niekorzyść tego, w co sam się zaangażowałem. Uważam jednak, że wszystkim tym, którzy teraz proponują alternatywne rozwiązania powinno się zadać pytanie, gdzie byli do tej pory? Dlaczego wcześniej nie spróbowali się zorganizować wokół swojego pomysłu i przedstawić go opinii publicznej?

Doprowadzić do tego, żeby ludzie działali razem w celu osiągnięcia jakiegoś celu jest sztuką niezwykle trudną, a w Polsce, jak się wydaje, graniczy niemal z cudem. Nie można sobie teraz pozwolić na rozproszenie tej z trudem skoncentrowanej energii na jałowe dyskusje na temat zboczenia z obranego kierunku, ponieważ to prowadzi tylko do utrwalenie obecnego stanu rzeczy, czyli ordynacji, w której garstka partyjnych elit, które nawet nie zabiegają o pozyskiwanie nowych członków (o czym wspomniałem kilka postów temu), bo ci mogliby zagrozić ich władzy wewnątrz partii, wyznacza wierne i mierne sługi do bezmyślnego podnoszenia ręki i przyciskania guzika przy głosowaniu w sprawach, o których tylko i wyłącznie owe „elity” skupione wokół swojego dyktatora zadecydowały już dużo wcześniej bez pytania tychże sług nie tylko o zgodę, ale nawet o opinię, nie mówiąc już o pytaniu obywateli. To trzeba zmienić, bo zmiana partyjniacko-wodzowskiego systemu to jedyna szansa na ożywienie życia obywatelskiego w Polsce. Dlatego jestem za Jednomandatowymi Okręgami Wyborczymi ze wszystkimi ich konsekwencjami. Dajmy sobie samym szansę na demokrację w Polsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz