poniedziałek, 30 maja 2011
Ameryka, Zachód, arabskie rewolucje - kilka myśli na gorąco
sobota, 28 maja 2011
Czy można zmienić powszechną mentalność?
"Vae victis", czyli bardzo wybiórcza historia Anglii (5) z polskimi dygresjami
czwartek, 26 maja 2011
Joga na alergię?
"Vae victis", czyli bardzo wybiórcza historia Anglii (4)
wtorek, 24 maja 2011
"Vae victis", czyli bardzo wybiórcza historia Anglii (3)
poniedziałek, 23 maja 2011
"Vae victis", czyli bardzo wybiórcza historia Anglii (2)
niedziela, 22 maja 2011
"Vae victis", czyli bardzo wybiórcza historia Anglii
sobota, 21 maja 2011
Spirala (6)
piątek, 20 maja 2011
Spirala (5)
czwartek, 19 maja 2011
Spirala (4)
środa, 18 maja 2011
Spirala (3)
wtorek, 17 maja 2011
Spirala (2)
poniedziałek, 16 maja 2011
Spirala (1)
Nowa afera rozporkowa
Rzecz jest jednak bardziej skomplikowana i tam, gdzie Żydów jest większa grupa, tam, tak samo jak w każdej innej grupie, pojawia sie konkurencja i walka o władzę. Realna walka o realną władzę nigdy nie jest zabawą. Cios może nadejść z najmniej spodziewanej strony, a zdrada to niemal rzecz normalna. Nie wiem, czy to przypadek, że niemalże natychmiast po dość podejrzenej wpadce Dominique'a Strauss-Kahna w nowojorskim hotelu, już się znalazł jego następca w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, w postaci Johna Lipsky'ego, zresztą też z pochodzenia Żyda.
Sprawa gwałtu na pokojówce jest wielce podejrzana, choć oczywiście również możliwa. Rzecz jednak w tym, że natychmiast dowiaduje się o incydencie francuska opinia publiczna, a wiele wskazuje na to, że do rozpropagowania tej informacji walnie przyczynili sie ludzie związani z urzędującym prezydentem Francji, Nicholas'em Sarcozy'm, człowiekiem równiez pochodzenia żydowskiego. Tam, gdzie gra toczy się o dużą stawkę - prezydenturę Republiki Francuskiej, nie ma miejsca na sentymenty o podłożu etnicznym, religijnym czy historycznym. Podejrzewa się, że poparcie jakiego swego czasu udzielił Sarkozy Strauss-Kahnowi w sprawie objęcia władzy w Mięzynarodowym Funduszu Walutowym, wynikało z chęci pozbycia się groźnego rywala w następnych wyborach prezydenckich. Sondaże pokazują, że socjalista Strauss-Kahn miał duże szanse te wybory wygrać. A tak - jest spalony, skończony i zmasakrowany. Nastąpiła jego śmierć cywilna, choć jeszcze sąd niczego nie orzekł.
Nie wiem, jaki będzie finał tej sprawy. Nie wiem również, czy DSK, jak go nazywają we Francji, jest dobrym człowiekiem wartym współczucia. Organizacje typu MFW są dość mało przejrzyste dla laika i dlatego trudno nawet ocenić czy DSK był jej dobrym szefem.
Nie ukrywam, że pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy, kiedy przeczytałem informację o incydencie z pokojówką, była taka oto, że ktoś paskudnie faceta wrabia, a wrabianie to jest elementem brutalnej eliminacji przeciwnika politycznego. Być może zupełnie się mylę, bo przecież nie znam żadnych szczegółów, ale myśl o spisku przeciwko Strauss-Kahnowi jest dość natrętna.
Czyżby Sarkozy był zdolny do takiej perfidnej zagrywki? Trudno ocenić. Tak czy inaczej dziwi nieco, że nim delikwenta osądzono zgodnie z procedurami, politycznie już go zamordowano. Z jednej strony chwalimy takie podejście zachodnich polityków, których stawiamy za wzór naszym, gdyż ci ostatni potrafią urzędować jeszcze po udowodnieniu im winy przed sądem. Być może nasi to po prostu większe zuchy, bo wiedzą, że idąc w zaparte zawsze może w kimś zasiać ziarenko wątpliwości co do wyroku. Mimo wszystko nawet na Zachodzie, a konkretnie w USA, tzw. afera rozporkowa Billa Clintona nie przerwała jego kariery. A tutaj nagle był ważny człowiek i już go nie ma. Ciekawa sprawa.
niedziela, 15 maja 2011
Polskie dialekty
Na fali zainteresowania mediów grupami kibiców piłkarskich, wszedłem sobie na YouTube i zacząłem oglądać filmiki o tychże. Pominę wrażenia, jakie na mnie zrobiły, a zajmę się pewnym szczegółem, który mnie zaintrygował. Otoż w filmiku o kibicach Lecha Poznań w Portugalii, usłyszałem, że w jednej z piosenek powtarza się słowo "kolejorz" - chodzi oczywiście o robotnicze korzenie poznańskiego klubu.
Teraz do rzeczy. Chodzi mi o końcówkę "orz" zamiast literackiego "arz". Znając całkiem nieźle dialekty kieleckie (obecne woj. świętokrzyskie) i doskonle wiem, że tam również występuje takie przekształcenie. Podobnie jest w Małopolsce i na Śląsku. Wydaje mi się, choć pewny nie jestem, że podobnie dzieje się na Mazowszu. Na Śląsku "o" zamiast "a" występuje w pisowni nazwisk, np. Taron, zamiast Taran, podczas gdy na wsi kieleckiej takie nazwisko pisałoby się Taran, ale i tak każdy by je wymaiwał Taron.
To co mnie fascynuje to fakt, że mimo iż praktycznie wszystkie polskie dialekty (no w każdym razie ich zdecydowana większość) przekształca "a" w "o", zwłaszcza w końcówkach, fakt ten nigdy nie znalazł odzwierciedlenia w języku literackim. Oczywiście nie mam na myśli tych powieści, gdzie celowo używa się danego wariantu regionalnego.
Bardzo lubię dialekt, czy raczej dialekty śląskie. Lubię posłuchać swoich kuzynek z Cieszyna i ich znajomych. Lubię śląskich kabareciarzy, choć może nie każdy ich dowcip jest najwyższej próby. Lubię też Remigiusza Rączkę, który jest kucharzem Telewizji Śląsk, a przy tym niezwykle ciepłym i sympatycznym człowiekiem mówiącym z pięknym śląskim akcentem.
Śląscy kabareciarze lubią podkreślać swoją śląskość i bardzo dobrze. Kiedy jednak np. pan Grzegorz Poloczek zapowiada na scenie, że on nie będzie "mówił", tylko "godoł", bo on jest ze Śląska, to mam mieszane uczucia. Nie chodzi mi wcale o to, że skecz będzie w dialekcie śląskim, ale o to po prostu, że "godo się" praktycznie w każdym regionie Polski, a nie tylko na Śląsku. "Godajo" górale i mieszkańcy okolic Sandomierza. Myślę, że również Wielkopolanie. To dlatego uważam próbę uczynienia z dialektów śląskich odrębnego języka, to zabieg czysto polityczny, bo dla mnie są to przykłady starej i pięknej polszczyzny.
sobota, 14 maja 2011
NIKA!
Władza państwowa lekceważy żądania ukrócenia urzędniczych nadużyć i usunięcia skorumpowanych urzędników. Nie wyraża też zgody na obniżenie podatków. Do akcji wkraczają kibole, których organizacje stają się jedyną platformą debaty politycznej, coś jak skrzyżowanie ulicznych gangów i partii politycznych.. Areny rozgrywek sportowych stają się miejscem politycznych demonstracji.
Czy to o współczesnej Polsce, albo o jej niedalekiej przyszłości? Nie. To o Bizancjum w 532 roku naszej ery. Władze państwowe reprezentujące cesarza Justyniana zwanego Wielkim, aresztują podejrzanych o morderstwo kiboli z dwóch głównych i rywalizujących ze sobą grup: Niebieskich i Zielonych (byli to kibice wyścigów rydwanów). Rywalizujące bandy zaczynają współdziałać i obwołują nowego cesarza, niejakiego Hypatiusza. Hasło rebeliantów to „Nika!” (Zwyciężaj), stąd historyczna nazwa tego wydarzenia. Gdyby podobny scenariusz miał się powtórzyć w Polsce, podejrzewam, że historycy musieliby ukuć dla niego nazwą „Powstanie ‘K…a’” , bo to chyba najbardziej popularne zawołanie wśród naszych rodzimych chuliganów.
Po początkowej panice, Justynian decyduje się na cwany krok. Jego ludzie przekupują szefostwo Niebieskich złotem, a także przypomnieniem, że sam cesarz przez całe lata był kibicem Niebieskich. Ci zostawiają Zielonych samych i zdezorientowanych, a na to już czeka regularna armia, która dokonuje ich rzezi. Zanim do tego doszło tłum kiboli zniszczył kościół Hagia Sophia.
Żeby było wszystko jasne, rząd PO rządzi fatalnie, zwłaszcza w świetle tego, czego się ludzie po nim spodziewali. Walka z korupcją stała się martwą literą, a wręcz kpiną ze społeczeństwa. Pomysły minister oświaty nie zasługują nawet na komentarz. Najgorszym grzechem gabinetu Donalda Tuska jest jednak lenistwo, i to w tym najbardziej elementarnym znaczeniu tego słowa, jak i szereg zaniechań tam, gdzie trzeba działać szybko i energicznie. Potem pobudka z ręką w nocniku i gwałtowne ruchy na pokaz, albo skok na nasze fundusze emerytalne. Co do tych ostatnich można faktycznie dyskutować, czy OFE to naprawdę dobre rozwiązanie. Tu jednak wcale nie o to chodzi. Gołym okiem widać, że merytoryczne uzasadnienie nie jest tu najważniejsze, bo najważniejsze jest załatanie dziur w finansach państwa pieniędzmi z naszych składek emerytalnych. Wrażenie fatalne!
Przyrost liczby urzędników wskazuje bardzo jasno, że w całym PO nie ma nikogo, kto miałby tyle woli politycznej i, mówiąc kolokwialnie, jaj, żeby opracować realny plan odchudzenia biurokracji. Nie oszukujmy się jednak – takiej woli w państwie partyjnej demokracji nikt nigdy nie wykaże. Posady urzędnicze dla kolegów i ich rodzin to mechanizm immanentny dla tego systemu. Posadami urzędniczymi buduje się zaplecze i kupuje poparcie. Urzędnik natomiast, czuje się bardzo ważny, zaś za najważniejszy cel swojej pracy uważa ową ważność pokazać każdemu petentowi.
Rejestracja działalności gospodarczej nie trwa pół godziny, tak jak powinna, choć faktycznie jej czas się skrócił. Rozmawiając z jakimkolwiek przedsiębiorcą, od razu słyszy się, że biurokracja państwowa przedsiębiorczość niszczy. Jeśli ktoś liczył na to, że „liberałowie” z PO problem ten rozwiążą, to się już przekonał, że PO ma tyle wspólnego „liberalizmem”, co z „obywatelskością”.
Budowa autostrad daleka jest od buńczucznych zapewnień. Najgorsze jest jednak to, że rosną ceny, a płace są śmiesznie niskie. Dwadzieścia dwa lata po upadku komuny, a połowa obywateli Rzeczypospolitej żyje na krawędzi ubóstwa. Rząd oczywiście proponuje rozwiązanie – wyjechać do Anglii, Irlandii, a ostatnio również do Niemiec.
Lista zarzutów wobec rządu, który jest dokładnym zaprzeczeniem zwrotu „rząd fachowców”, mogłaby być zapewne dłuższa.
Niezadowolenie społeczne, choć z pewnością nie ogarniające 100% Polaków, jest więc faktem. Hasła polityczne na stadionach sportowych to jednak coś nowego. Do tej pory chuligani nawzajem wyzywali się od Żydów, ale prawdopodobnie traktowano to jako ich wewnętrzny problem. Nie wierzę, żeby kibole sami wpadli na pomysł transparentu wzywającego Adama Michnika (Szechtera) do przeprosin za ojca i brata. Jakoś do tej pory ich to nie obchodziło, choć oryginalne nazwisko redaktora „Wyborczej” i historia jego rodziny nie była jakąś tajemnicą. Prowokacja została dokonana. To jej właśnie przywódca PiS przypisuje zawziętość, z jaką Donald Tusk zabrał się do walki z chuligaństwem futbolowym.
Wydarzenia w Bydgoszczy w obecności obserwatorów UEFA chcących się przekonać o bezpieczeństwie na polskich stadionach przed Europ 2012 to nic waznego. Ważny jest transparent godzący w Michnika-Szechtera. Co się dzieje? – można spytać, bo przecież za rządów PiS minister Ziobro wymyślił nawet 24-godznne sądy mające na celu szybkie zamykanie kiboli tam, gdzie ich miejsce. Wyjaśnienie jest proste. W wojnie o władzę, można się sprzymierzyć nawet z diabłem. Pamiętamy przecież sojusz z partią, o której założenie Jarosław Kaczyński podejrzewał byłych ubeków. Nic nowego. Tym razem prezes skierował swoje umizgi do stadionowych chuliganów.
Niebezpieczna to gra. Kiedy uruchomi się pewne siły, może się okazać, że bardzo trudno je kontrolować. Na mętach społecznych swoje „porządki” opierali bolszewicy i naziści.
Czy współcześni polscy chuligani wywołąją rewolucję i osadzą na tronie cesarskim Jarosława Kaczyńskiego, nie wiem. Po śmierci Jana Pawła II, jednym z „cudów” zmarłego miała być wieczna zgoda między grupami kiboli. Nie pamiętam już dokładnie, ale to chyba nie potrwało dłużej niż dwa tygodnie. Prawdopodobnie tak samo będzie i teraz. Na razie wszyscy są wściekli na władze, ale przecież żywiołem tych ludzi nie jest rewolucja i wprowadzanie nowego ładu, tylko pokazywanie swojej męskości przy pomocy pobicia podobnego sobie osobnika kibicującemu innemu klubowi. Dłuższa współpraca kiboli sprawiłaby, że samo kibolstwo straciłoby swoją definicję i rację bytu. Cuda się jednak nie zdarzają. Solidarność chuliganów długo nie potrwa, ale co po drodze narozrabiają to ich. A Jarosław Kaczyński, jak dobry i „swój” wódz, chyba na to pozwoli, bo tak się zawsze kupowało popularność wśród pewnego typu ludzi. (Jacek Kaczmarski śpiewał o Juliuszu Cezarze, który „milcząc, nie zabraniał gwałcić, rabować, sycić wszelkie pożądania”).
To lekarstwo może się okazać gorsze od samej choroby!