czwartek, 19 maja 2011

Spirala (4)


Komuniści w Polsce mieli swoje wzloty i upadki. Trudno powiedzieć, że na przykład Gomułka w 1956 roku nie był popularny. Stopniowo pokazywał swoje poglądy, które w najmniejszym stopniu nie były demokratyczne. Nie wziął pod uwagę tego, że tłumaczenie ludziom, którzy chcieliby trochę pożyć, że oszczędności to dla wspólnego dobra, to trochę za mało. Poza tym walka o władzę wewnątrz PZPR zaowocowała rokiem 1968, zaś podwyżki cen 1970, a w rezultacie obaleniem Gomułki przez Gierka.

Gierek to postać dość ciekawa na tle przywódców komunistycznych, ponieważ w pierwszych latach swoich rządów zdecydował się na ruchy populistyczne, czyli mające na celu przypodobanie się wszystkim. Inwestycje, budowy, fiat 126p, bloki z wielkiej płyty, a wszystko przemieszane ze zmasowaną propagandą sukcesu, mogły robić wrażenie, że robi się byczo, a będzie jeszcze bardziej byczo. Ekonomia socjalizmu miała jednak to do siebie, że nigdy nikogo nie zadowalała, a stąd Radom 1976, od którego zaczęła się równia pochyła do 1980. Z perspektywy czasu można było sobie jednak zadać pytanie, czy Gierek nie miał szansy zrobić z Polski to, czym są dzisiaj Chiny, czyli de facto kraj o gospodarce rynkowej z silną polityczną kontrolą partii komunistycznej. W latach 70. tak to prawie wyglądało. Otwarcie na technologie z Zachodu, industrializacja itd. itp.

Gierek jednak Deng Xiaopingiem nie był. Na to, co sobie wymarzył, był chyba po prostu za głupi. Nie rozumiał co się dzieje w kraju i chyba nawet nie ogarniał tego, co się działo w jego otoczeniu. Politycznie był wiernym sługą Moskwy, o czym świadczy dodanie zapisu w konstytucji o wieczystym sojuszu z ZSRR. Choć entuzjasta rozwoju gospodarczego, chyba nie był ekspertem w ekonomii. Rozpoczynając szereg budów w jakimś stopniu był podobny do Peryklesa, z tą różnicą, że Ateńczyk robił to za nadwyżki z rabunku sojuszników, podczas gdy Gierek za pieniądze z komercyjnych pożyczek w zachodnich bankach.

Co by nie mówić, gdyby Gierkowi udało się zrealizować to, co chciał na początku lat 70. i ludziom faktycznie „żyło się dostatniej”, być może nie byłoby Radomia i nie powstałby KOR a ruchy nawiązujące do przedwojennych tradycji politycznych pozostałyby kanapowymi klubami dla hobbystów. Ekonomicznie Polska w połowie lat 70 zaczęła się sypać, a w obliczu kartek na cukier i ograniczonej dostępności do wysokiej jakości produktów żywnościowych sprawiła, że niezadowolonemu tłumowi potrzebni byli już tylko przywódcy, żeby zacząć walczyć z reżimem Gierka.

Pierwsza „Solidarność” była z pewnością ruchem populistycznym. Ludzie nagle poczuli, że nie są sami, że stanowią siłę, że razem coś mogą. Nic to, że gdyby każdego przepytać z poglądów politycznych czy religijnych, okazałoby się, że jest to grupa ludzi bardzo mało jednolita. Jak to zwykle w psychologii tłumu, ludziom się wydawało, że więcej ich łączy niż dzieli. I prawdopodobnie wówczas nawet tak było. Kiedy przeczytamy postulaty sierpniowe, łatwo odkryjemy, że nikt nie chciał gospodarki wolnorynkowej, a jakiejś doskonalszej formy socjalizmu. Najlepiej takiego, który zamiast marksizmu przyjmie za swoją doktrynę tzw. społeczną naukę Kościoła (ś.p. Stefan Kisielewski twierdził, że nic takiego nie istnieje!).

Jak to w okresach populistycznej euforii, ludzie politykowali, wiecowali i strajkowali. Oczywiście komunistyczna propaganda wykorzystywała strajki do zohydzania społeczeństwu Niezależnego Związku Zawodowego, ale fakty są takie, że te strajki naprawdę były i naprawdę osłabiały gospodarkę. Trzeba bowiem pamiętać, że od początku lat 80. ludziom żyło się gorzej niż za Gierka. Wprowadzono m.in. kartki na mięso, papierosy, alkohol i inne produkty spożywcze i przemysłowe. To zresztą było całkiem zrozumiałe – jak pokazuje historia, rewolucje rzadko przynoszą faktyczne podniesienie poziomu życia.

Istniał jednak Związek Sowiecki, a komuniści byli jeszcze na tyle silni, że pierwszą „Solidarność” zdławili. Po stanie wojennym, w którym generał Jaruzelski obiecywał reformę gospodarczą mającą na celu wyjście z permanentnego komunistycznego kryzysu, okazało się, że rządzący, jak to już nieraz w historii bywała, pogrążyli się w przyjemnym samozadowoleniu, jakie dawało im samo trzymanie się u władzy. Kiedy okazało się, że żadnej reformy nikt nie przeprowadza, nagle telewizja ogłosiła, że właśnie wkroczyliśmy w II etap reformy (nikt nie wiedział na czym polegał ten I etap). I tak rządząc przy pomocy oddziałów ZOMO i coraz bardziej żałosnej propagandy, komuniści zostali zmuszeni do podzielenia się władzą.

Nie chcę się wdawać w dyskusje na temat jak dalece ówcześni przywódcy „Solidarności” weszli we współpracę z komunistami, ale niewątpliwie w olbrzymim stopniu oskarżenia ferowane przez PiS są uzasadnione.

Najbardziej zadziwiające, co uważam za fenomen niespotykany, jest to, że oprócz jednostkowych strajków w poszczególnych zakładach, gdzie związki zawodowe bezkarnie działały na niekorzyść już nie komunistycznego państwa, ale własnego miejsca pracy, czy demonstracji niezadowolenia poszczególnych grup zawodowych (rolnicy Leppera, górnicy czy pielęgniarki), przez 20 lat obyło się bez większych przejawów populizmu. Wydawało się, że działają mechanizmy demokratyczne – ludzie decydowali o losach kraju chodząc na wybory i głosując na partie, z którymi sympatyzowali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz