niedziela, 22 maja 2011

"Vae victis", czyli bardzo wybiórcza historia Anglii

Historia Anglii powinna być przedmiotem obowiązkowym dla każdego polityka, a zwłaszcza polskiego. Oczywiście m.in. dlatego, że jest pięknym przykładem ewolucji systemu politycznego, rozwoju parlamentaryzmu i demokracji, przy relatywnej ciągłości (w odróżnieniu do Polski, która przecież jako byt polityczny znikła na 123 lata, a potem na prawie sześć w czasie II wojny światowej, nie wspominając już stan zależności od mocarstwa sowieckiego.

Przestrzegałbym jednak każdego przed uleganiem uproszczeniom. Otóż Wielka Brytania, w tym jej najpotężniejsza część, czyli Anglia, przeżyły tyle traumatycznych wydarzeń, że my, Polacy, nie do końca jesteśmy w stanie ją przelicytować w tragediach obejmujących olbrzymie społeczności. Różnica między naszymi narodami polega jednak przede wszystkim na tym, że Brytyjczycy swoim klęskom i tragediom, zarówno jednostek, jak i olbrzymich grup społecznych, nie przypisują takiej wagi i na bieżąco na pewno nimi nie żyją.

Podstawowa nauka, jaka płynie z historii Wielkiej Brytanii, polega na tym, że silniejszy wygrywa. Zawsze. Wygrywa i jest zwycięzcą. W tym momencie ktoś się może przyczepić do mojego stylu. Po co właściwie w kolejnym zdaniu powtarzam innymi słowami to, co napisałem w poprzednim. Otóż reguły walki są proste – kto wygrał, ten jest zwycięzcą, a to znaczy, że przegrani mu się podporządkowują i siedzą cicho. U nas wygląda to nieco inaczej – kto przegrał, ten nie do końca czuje się przegranym. Czasami wręcz przeciwnie. Z przegranej czerpie się u nas legitymację do trwania. Tutaj dotykamy kwestii, którą należy omówić osobno, więc na pewno do tego tematu wrócę.

Jeśli chodzi o Anglików, to od samego początku jawi nam się stare prawo historii, sformułowane jeszcze przez Tukidydesa, że silniejszy zwycięża. Anglowie, Sasi i Jutowie spychają Brytów do Walii i częściowo do Szkocji i nie ma żadnego „zmiłuj się”. Żadnego pokojowego współżycia, współdziałania i stopniowego zlewania się w jedno. Nic z tego. Badania DNA współczesnej Wielkiej Brytanii pokazują jasno, że Walijczycy to potomkowie brytyjskich Celtów, natomiast reszta narodu to potomkowie germańskich najeźdźców.

Czy jednak Anglo-Sasi to ci, którzy „posiedli ziemię”, tzn. brytyjską ziemię? W swojej chłopskiej masie pewnie tak, ale jeśli chodzi o warstwę rządzącą, nic bardziej mylnego!
Z lenistwa pomińmy analizę roli osiedleńców Duńskich i rolę królów Wesseksu (zwłaszcza Alfreda Wielkiego) w odparciu ich ekspansji. Pomińmy też panowanie Kanuta Wielkiego.

Bitwa pod Hastings z 14 października 1066 roku to data, która tak naprawdę w historiografii angielskiej (i brytyjskiej) oznacza początek nowego państwa. Analiza listy królów Anglii wystarczy, żeby się zorientować, że numeracja władców zaczyna się od Wilhelma Zdobywcy. Edwardowie z dynastii Plantagenetów to Edward I, II i III, jakby przedtem nie było Edwarda Męczennika czy Edwarda Wyznawcy (który po znajomości obiecał swój tron Wilhelmowi Bękartowi z francuskiej Normandii). Sympatyczna postać Ivanhoe (czy jego ojca Cedryka), który jest Sasem, stworzona przez Waltera Scotta,  pochodzi z pięknej bajki. Fakty są takie, że praktycznie wszyscy thanowie anglo-sascy zostali albo wybici pod Hastings, albo uciekli bądź to do krajów Skandynawskich, bądź przynajmniej do Szkocji. I koniec! Po prostu koniec świata anglosaskiego. Oczywiście przetrwali chłopi mówiący starym językiem i mnisi, którzy przez kolejne dwieście lat piszą kroniki po anglo-sasku, ale politycznie ma to niewielkie znaczenie. Zarówno frankojęzyczne dynastia normandzka, jak i Plantageneci, niewiele się liczą z miejscową ludnością, której rolą jest służyć tymże frankojęzycznym panom! Zero sentymentów, czy ukłonów wobec pokonanych w celu okazania im szacunku i ewentualnego ich pozyskania. „Vae victis”, powiedział Brennus, władca Gallów, który w zamierzchłych czasach republiki rzymskiej pokonał Rzymian, co da się przetłumaczyć na szemraną wersję polszczyzny, jako „śmierć frajerom”. To, co frankojęzyczni zdobywcy Anglii uczynili z tym krajem i jego mieszkańcami, jest tego powiedzenia doskonałą ilustracją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz