piątek, 6 maja 2011

U nas a gdzie indziej, czyli zimny maj w dobie globalnego ocieplenia

Wygląda na to, że każdy naród ma swoje tematy narzucone przez media, którymi żyje. Od polskich robi mi się niedobrze. Od co najmniej czterech lat słyszy się to samo, a od roku też to samo tylko jeszcze intensywniejsze.

Tymczasem dzięki Facebookowi obserwuję, czym karmią media ludzi w innych krajach. "The Economist" jest chyba w rękach Ala Gore'a, albo przynajmniej jego gorących fanów, bo tam, mimo szeregu kompromitacji badań mających na celu udowodnienie globalnego ocieplenia, mimo tego, że ostatnio brakuje potwierdzenia tego zjawiska, temat jest wałkowany na okrągło i to w taki sposób, jakby sprawa była przesądzona i dla wszystkich powinno być oczywiste, że klimat nam się ociepla, a największy wkład do tego nieciekawego zjawiska ma działalność ludzka przez emisję dwutlenku węgla.

Opinie naukowców, że zmiany klimatu na raz cieplejszy a raz zimniejszy to kwestia w minimalnym stopniu zależna od działalności człowieka, nikogo w "The Economist" nie wzrusza. Co więcej, propaganda globalnego ocieplenia musi mieć tak potężnych zwolenników w samej redakcji, że kiedy w komentarzu zamieściłem link do youtube, gdzie pewien brytyjski lord udowodnił działaczom Greenpeace, że mówiąc o globalnym ociepleniu, nie mają tak naprawdę pojęcia o czym mówią, mój wpis natychmiast znikał. Oczywiście bez problemu pojawiały się komentarze, które ze świętym oburzeniem krytykowały złych kapitalistów produkujących gazy cieplarniane.

Amerykańskie rządy zawsze słynęły z tego, że były bezczelnie cwane. Kiedy w Kioto większość rządów świata zobowiązała się do ograniczenia produkcji gazów cieplarnianych, Stany Zjednoczone nonszalancko nie podpisały układu, całkiem słusznie uzasadniając swoją decyzję ochroną własnej gospodarki.

My się tak łatwo nie możemy wymigać, ponieważ tylko najsilniejsze kraje (USA, Rosja, Chiny), albo najbardziej zdesperowane (Izrael, Iran) mogą sobie pozwolić na to, żeby po prostu zlekceważyć jakieś tam próby porozumień międzynarodowych.

Wracając do tematu, kiedy Amerykanie nie cieszą się z zabicia jakiegoś terrorysty, żyją globalnym ociepleniem. I tak jest chyba w każdym kraju. Wszędzie władze i media narzucają ludziom jakieś tematy, ludzie je "łykają" i dają "się wkręcić", a potem to już jest samograj. Zręcznym politykom i dziennikarzom udaje się manipulować masami jak małymi dziećmi.

Dlaczego jednak generalnie ludzie wolą żyć na tzw. Zachodzie? Jak na razie, tam się po prostu zarabia dobre pieniądze. Ludzie borykający się z problemami przetrwania w Europie Wschodniej (z Środkową włącznie), lubią czasami zapomnieć o problemach materialnych i dać się ponieść wzniosłym słowom. Stąd na forach internetowych każdy czuje się odpowiedzialny za politykę globalną Polski, choć takiej nie ma i być nie może, a w dodatku przeciętny Kowalski na żadną politykę nie ma żadnego wpływu.

Na Zachodzie nie jest łatwo i ci, którzy tam mieszkają i pracują, dobrze o tym wiedzą. Kiedy jednak minimalnie się zorientują o co w życiu tam chodzi, i pozbędą się osobistych ambicji, nagle życie staje się o wiele prostsze. A jak życie jest prostsze to i pojawia się poczucie szczęścia.

Śmieszni smutni komentatorzy pozostający w kraju z pogardą piszą o tym, jak to Polacy w Anglii harują na zmywaku, a nawet jeśli pracują na bardziej odpowiedzialnych stanowiskach, to "zawsze będą obywatelami drugiej kategorii". Ci krytycy nie zdają sobie sprawy z tego, jak wspaniale być obywatelem nawet dziesiątej kategorii, jeżeli codziennie stać człowieka na wszystko, co mu jest do życia potrzebne. Ludzie są gotowi harować fizycznie w obcym kraju, bo wiedzą, że dzięki temu zarobią tyle, że wystarczy im nie tylko na dobre jedzenie na co dzień, czynsz i imprezy co weekend, ale również na rozwijanie hobby - książki, kino, teatr, czy co jakiś czas weekendowy wypad do Paryża lub Lizbony, nie mówiąc o wakacjach w każdym dowolnym miejscu na świecie.

Jakie ma dla kogoś znaczenie, że być może jakiś Anglik uważa go za kogoś gorszego. Tego się na codzień nie odczuwa. Odczuwa się natomiast w Polsce. Poczucie dumy z bycia u siebie, a nawet wpływu (wątpliwego!) na życie publiczne we własnym kraju budzi frustrację, a ta z kolei tworzy paranoje - proste teorie spiskowe, antysemityzm czy obwinianie masonów za własny nędzny los.

Nigdy nie byłem w Stanach Zjednoczonych, więc nie powinienem sie wypowiadać na temat życia w tym kraju. Mam wielu znajomych, zarówno Amerykanów w co najmniej szóstym pokoleniu, jak i całkiem świeżych, polskich imigrantów sprzed kilkunastu lat. Nasłuchałem się o tym kraju różnych opinii. Osobiście uważam kraj, w którym miasta nie posiadają średniowiecznych rynków i katedr, za strasznie nudny, ale wiem, że to tylko subiektywne odczucie. Z całą pewnością wielu Amerykanów w swojej masie to ludzie nudni i bez pomysłu na jakąś wyrafinowaną rozrywkę. Niemniej, gdyby tylko chcieli wydać swoje pieniądze nie tylko na domy z prefabrykatów, sprzęt video i stereo oraz samochód, to z powodzeniem mogliby. I to sprawia, że życie tam mimo wszelkich wad, jest dla wielu nadal bardziej atrakcyjne niż mieszkanie w Polsce.

Mimo wszystko uważam, że Polska jest fajnym krajem do życia. Mamy piękne krajobrazy, nienajgorszy klimat (trochę zimny jak na globalne ocieplenie, jak pokazuje maj, którego już piąty dzień nam się kończy), a wielu z nas ma całkiem niezłe pomysły na życie. To, czego nam brakuje, to po prostu pieniędzy na ich realizację. Wcale nie tylko dlatego, że jest bezrobocie, ale najczęściej dlatego, że nawet jeśli ludzie mają pracę, zarabiają śmieszne kwoty. I właśnie dlatego, kiedy ludzie tylko będą mogli, to będą z Polski uciekać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz