wtorek, 24 maja 2011

"Vae victis", czyli bardzo wybiórcza historia Anglii (3)


Jakuba II, któremu darowano nawet to, że był katolikiem, pozbawiono tronu na wieść, że urodził mu się syn. Anglikom nie uśmiechała się perspektywa katolickiej dynastii na swoim tronie. Wezwano córkę króla, Marię, wychowaną na protestantkę (jego druga córka Anna również była protestantką) oraz jej męża Wilhelma Orańskiego (zresztą po matce wnuka Karola I), stathoudera Niderlandów, żeby zastąpili Jakuba.  

Wilhelm na czele 15 tys. żołnierzy ląduje w Anglii, armia i flota angielska przyłączają się do niego. Ma również szerokie poparcie społeczeństwa. Jakub przy drugiej próbie ucieka do Francji. Ta praktycznie bezkrwawa zmiana władcy znana jest w historii Anglii jako tzn. chwalebna rewolucja (Glorious Revolution) 1688 roku. W roku następnym, nowy król podpisuje tzw. Bill of Rights, który jeszcze bardziej ogranicza władzę króla na rzecz Parlamentu.

„Rewolucja” może i była bezkrwawa, ale sam Jakub, jego syn i wnuk przez kolejne pół stulecia będą sprawiać kłopoty. Zdetronizowany król liczy na poparcie katolickich Irlandczyków, więc ląduje tam właśnie wzniecając powstanie przeciwko zięciowi. Po ponad rocznej wojnie, w 1690 roku bitwa nad rzeką Boyne rozstrzyga krwawy spór na korzyść Wilhelma. Jakub ucieka do Francji, a Irlandczycy jeszcze przez rok desperacko walczą, choć przewaga Wilhelma jest widoczna na każdym kroku. Protestancki król nie ma litości dla katolickich buntowników. Buntownicy są po prostu zabijani. Natomiast „dziedzictwem kulturowym” bitwy nad Boyne są marsze „oranżystów” (irlandzkich protestantów – osiedleńców w Ulsterze) ulicami Belfastu celowo prowadzone przez ulice zamieszkałe przez katolików, żeby tym ostatnim pokazać rządzą tam ludzie „króla Billa”. Żadnych „okrągłych stołów”, żadnych negocjacji. Irlandczycy przegrali i krwawo za to zapłacili.

Nie inaczej działo się w Szkocji, gdzie jakobici (zwolennicy męskiej linii Stuartów) co jakiś czas wszczynali rebelie. Tutaj dotykamy problemu, który jest bardzo istotny. U nas w Polsce często da się usłyszeć opinie (wśród starszego pokolenia), że oto Szkoci bohatersko walczyli o niepodległość z Anglikami, a jakobici stanowili esencję narodu szkockiego. Nic bardziej błędnego. Owszem, były okresy, kiedy pretendentom - Jakubowi III – starszemu pretendentowi, czy Karolowi III – młodszemu pretendentowi („Bonnie Prince Charlie”, na marginesie syn Marii Klementyny Sobieskiej, a więc prawnuk naszego Jana III Sobieskiego) udawało się uzyskać pewną przewagę na terenie całej Szkocji, ale przez większość jakobickich rozruchów, poparcie dla Stuartów ograniczało się do górskich klanów, a i to wcale nie wszystkich. Masakra w Glencoe, czyli wymordowanie członków klanu MacDonaldów przez członków innego górskiego klanu, Campbellów, którzy służyli Wilhelmowi. Na jakiś czas wieść o tej podstępnej zbrodni (całe tło tej rzezi to paskudna intryga Campbellów przeciw MacIanowi, przywódcy tej gałęzi MacDonaldów) zniechęciła szkocką opinię publiczną do Wilhelma.  Nie zapominajmy, że zdecydowana większość Szkotów to byli prezbiterianie. Katolickie pozostały tylko niektóre górskie klany (też nie wszystkie).

Następca królowej Anny (siostry Marii), Jerzy I (George I) z dynastii hanowerskiej, nigdy nie nauczył się nawet mówić po angielsku. Fakt, że był niepopularnym „grubym Niemcem”, zdawał się sprzyjać Stuartom. Szansy tej nie udało się wykorzystać, na co złożyło się szereg czynników, takich jak zbyt słabe wsparcie ze strony Francuzów, lekceważenie samej Szkocji przez Stuartów, oraz niezwykle skuteczna polityka rządu Horacego Walpole’a. Istniała szansa, żeby Jakub zainstalował się jako Jakub VIII na tronie samej Szkocji; jemu jednak przede wszystkim zależało na Anglii. Podobnie było z jego ojcem i synem Karolem. Rzecz w tym, że wydaje się, że ostatni Stuartowie nie traktowali Szkocji jako swojej sentymentalnej ojczyzny. Owszem, gotowi byli poświęcać Szkotów dla sprawy odzyskania tronu, ale przede wszystkim tronu angielskiego.

Zawiłości polityki międzynarodowej – wojny i zmiany sojuszy na kontynencie – sprawiły, że Jakub stracił nawet poparcie Francji. Został najpierw „zesłany” do Lotaryngii (później spotka to polskiego króla Stanisława Leszczyńskiego), a potem emigruje do papieskiego Awinionu i Hiszpanii.

„Książę z bajki”, Karol Edward Stuart miał chyba największą szansę odzyskania tronu dla ojca i siebie. Przy pechu i fatalnym przygotowaniu do desantu, francuska flota przysłana przez Ludwika XV, zawróciła do swojego kraju. Niemniej Karolowi udawało się pozyskiwać coraz to nowych sojuszników w samej Szkocji. Opanował Edynburg i ruszył na Anglię. Historycy „gdybający” twierdzą, że gdyby nie decyzja generała Murraya, o wycofaniu się do Szkocji, wojska Karola zdobyłyby Londyn i prawdopodobnie byłby to koniec dynastii hanowerskiej. Strategiczny błąd został jednak popełniony.

Co więcej, problem z wojnami zawsze jest taki, że na wojsko potrzebne są pieniądze. Co prawda już w czasach renesansu rozpowszechniła się opinia w kręgach zawodowych zabijaków, że wojna powinna żywić się sama, a więc rabunki i rekwizycje miały zapewnić środki na utrzymanie wojska. W ten sposób może jednak działać armia zdemoralizowanych najemników. Normalnie wojsku należy się wyżywienie i żołd. Tego w armii Karola zaczęło brakować, więc jego klany (zorganizował swoją armię na zasadzie klanowej) zaczęły szczupleć. 16 kwietnia 1746 roku zaś, pod Culloden, armia rządowa, mimo dzielnego oporu jakobitów, pokonała armię Młodszego Pretendenta. Rok następny to potworne prześladowania szkockich jakobitów. Władze praktycznie likwidują strukturę klanową górali.

Nie ma żadnego „zmiłuj się”. Zwycięzca bierze wszystko. Mimo wyznaczonej nagrody za głowę „pięknego księcia”, nikt go nie wydał. Po kilku miesiącach tułaczki i ukrywania się, udaje mu się wrócić do Francji. Tam jednak spotyka się rozczarowanie, bo oto Ludwik XV decyduje się na przyjazne stosunki z dynastą hanowerską, a więc nie miał już wspomagać jakobitów.

Ironia losu polega na tym, że sprawa Stuartów dość szybko straciła poparcie wśród Szkotów. Odczuwalny wzrost poziomu życia, a także popularność Jerzego II, który w przeciwieństwie do swojego ojca, doskonale mówił po angielsku, sprawiły, że jakobityzm stał się w powszechnej opinii, ruchem niebezpiecznych szaleńców. Szkoci w tamtym czasie byli narodem pragmatycznym. Nie zapominajmy, że to Szkocja jest kolebką brytyjskiego systemu bankowego. Adam Smith był Szkotem. Można zaryzykować stwierdzenie, że gdyby nie podporządkowanie Anglii, być może nikt nie usłyszałby o filozofie-ekonomiście z jakiegoś prowincjonalnego kraju dumnych górali. Ci klanowi górale w kiltach bardzo do nas wszystkich przemawiają. Wydaje nam się, że mówiący po gaelicku Celtowie to kwintesencja szkockości. Tymczasem tak nie było nawet w XVII wieku. Owszem, romantyczna nostalgia za starymi czasami plemiennej dumy wyrażona w wierszach Roberta Burnsa czy później w powieściach Waltera Scotta, z pewnością bardziej oddziałują na nasze emocje, niż zdolności finansowe Szkotów. Niemniej prawda jest taka, że ruch oparty tak naprawdę na sentymencie wobec starej dynastii, przegrał. Jeżeli jedynym czynnikiem spajającym jakobitów były emocjonalne uniesienia, nie ma się czemu dziwić. Zwyciężył cyniczny pragmatyzm, a dzisiaj o jakobitach możemy sobie tylko poczytać. Co prawda do dziś istnieją jakobiccy pretendenci do tronu Anglii (Maksymilian Emanuel Wittelsbach i jego córka Zofia księżna Lichtensteinu),ale nikt tego nie traktuje poważnie. Po bitwie pod Culloden i okresie prześladowań jakobitów, mało kto też chciał za starą dynastię oddawać życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz