sobota, 11 lutego 2012

O celu powieści

Nie wierzę w teleologię, czyli w celowość istnienia świata. Owszem, wszystko jest konsekwencją tego, co było, ale wyciąganie z tego faktu tak daleko idącego wniosku, że wszystko, co się dzieje ma swój określony ostateczny cel, jest bowiem wynikiem jakiegoś planu (czy to boskiego, czy kosmicznego i niezależnie czy dotyczyłby on całego wszechświata, czy tylko ludzkości na naszej planecie) wynika tylko z naszych pobożnych życzeń i próby uporządkowania rzeczywistości, która tak naprawdę jest próbą przykrojenia owej rzeczywistości do możliwości pojmowania przez nasz umysł. Odkrycie najgłębszej struktury leżącej u podstaw rzeczywistości byłoby oczywiście ukoronowaniem działalności naukowo-badawczej człowieka, ale na to się jeszcze długo nie zanosi. Nie znaczy to jednak przy tym, że taka najgłębsza struktura zawierałaby w sobie element teleologiczny.

Cele mają ludzie. Ludzie też tworzą założenia. Wychodząc z nich, budują swoje własne światy i w nich żyją. Nie wszyscy trzymają się swoich celów i nie wszyscy trzymają się swoich założeń. O ile jednak swoje cele osiągają ci, którzy albo wyznaczyli je niezbyt ambitnie, albo ci, którzy do nich dążą najdłużej i najwytrwalej, to do swoich założeń ludzie wydają się bardziej przywiązani. Nawet po zmianie poglądów na świat, co się przecież zdarza, pewne założenia poczynione być może jeszcze w dzieciństwie, towarzyszą nam bardzo długo.

Z pewnością ktoś, kto w dzieciństwie i młodości czytał dużo powieści przygodowych, mógł przeżyć rozczarowanie otaczającą go rzeczywistością. Nie mam tutaj na myśli faktu, że ciekawe przygody przytrafiają się nam bardzo rzadko, bo z reguły większość naszego życia spędzamy na dość nudnych i rutynowych czynnościach, ale to, że nie dostrzegamy w naszym otoczeniu ludzi, którzy by choć trochę przypominali naszych książkowych bohaterów. Dlaczego tak się dzieje? Otóż bohaterowie przygodowych książek dla młodzieży albo przypadkiem, albo całkiem świadomie wchodzili w sytuację, która narzucała im pewien cel. Struktura takich powieści jest dość prosta, praktycznie niewiele się różniąca od struktury baśni rosyjskiej z opracowania Władimira Proppa, a jej zredukowana do najprostszej formy postać to „bohater wyznacza sobie cel/okoliczności narzucają bohaterowi cel – bohater osiąga cel”. Proste, a jakże wdzięczne i dla czytelnika budujące.

W realnym życiu spotykamy ludzi, którzy albo celów w ogóle sobie nie stawiają, czekając na to „co życie przyniesie”, albo tacy, których cele są tak przyziemne i mało ciekawe, że czytelnikowi książek przygodowych wydają się może nawet jeszcze mniej ciekawi od tych, którzy żadnych celów nie mają.

Nie chcę tutaj jednak pisać o marzycielstwie czytelników pewnego typu książek, które niektórych sprowadza na kompletne bezdroża nierealnych rojeń, ale o książkach. 

Powieść, jakiekolwiek by sobie stawiała cele, nigdy nie osiągnie doskonałej mimesis, a więc nigdy nie odzwierciedli rzeczywistości, bowiem ze swojej natury jest narracją autora, który pisał ją z pewnymi założeniami. W XVIII i XIX wieku cel dydaktyczny był czymś zupełnie zrozumiałym. Z czasem otoczono go pogardą i dzisiaj każdy tekst narracyjny kończący się „morałem”, albo nawet pośrednio jakąś naukę życiową próbujący przekazać skazany jest na miano literatury bardzo prymitywnej. Jeżeli jednak tekst jest zbudowany na tyle przemyślnie, że nauka zeń płynąca nie jest zbyt nachalna, a czytelnik odnosi wrażenie, że to on sam przez swoją interpretację do niej doszedł, wtedy i krytycy podchodzą do takiej powieści łaskawiej. Stąd Tołstoj, Dostojewski czy Czechow nadal cieszą się zasłużoną sławą wielkich twórców literatury. Henryk Sienkiewicz niestety już nie, ponieważ jego sposób narracji jest dla dzisiejszego czytelnika dość naiwny, zaś założenie np. Trylogii „ku pokrzepieniu serc”, ma przesłanie zbyt transparentne, a jego wartość jest czytelna tylko dla Polaków. Dla postronnych będzie to tylko kolejna powieść porównywalna do twórczości „płaszcza i szpady” (tylko w sarmackiej wersji „kontusza i szabli”).

Potem jednak sprawy uległy komplikacji, ponieważ odkryto w człowieku podświadomość/nieświadomość, w każdym razie tę sferę ludzkiego umysłu, nad którą jego świadoma część nie sprawuje kontroli, a często się okazuje, że jest odwrotnie i to ta właśnie świadoma część jest tylko racjonalizacją nieświadomych pragnień i potrzeb.

Literatura modernistyczna ze swoim strumieniem świadomości to kompletnie odmienna koncepcja narracji. Obiektywna rzeczywistość praktycznie znika, ponieważ świat powieści poznajemy tylko oczami, a właściwie słowami narratora, a ten nie tylko obserwuje to, co jest na zewnątrz, ale przepuszcza to przez wszystkie warstwy swojego umysłu, w tym, jak się domyślamy, również podświadome. Tych ostatnich oczywiście autor powieści opisać nie może, ale czytelnik widzi je w samym sposobie narracji. I na tym polega, wg mnie, genialność dobrej literatury. Nałogowy acz bezrefleksyjny pochłaniacz powieści może nie zauważyć różnicy jakościowej (oczywiście zauważy, bo powieść modernistyczna zapewne go zacznie męczyć, ale robię takie uproszczone założenie), ponieważ będzie się skupiał na tym, „co się dzieje”, nie wdając się w rozmyślania nad pokrętnymi meandrami umysłu narratora.

Pisarze zaliczani do mało precyzyjnie określonego nurtu zwanego postmodernizmem, wg niektórych teoretyków poszli na ustępstwo wobec czytelnika mniej skłonnego do refleksji nad narracją, tak konstruując swoje powieści, żeby on miał swoje „przygody” i „akcję”, zaś czytelnik z pretensjami do większego wyrobienia znajdzie cały szereg podtekstów, które pozwolą mu na rozkoszowanie się ich odnajdowaniem i interpretacją. Jak już nieraz pisałem, sam termin „postmodernizm” jest tak mało precyzyjny, że trudno mi się jednoznacznie wypowiadać na temat jego przedstawicieli, skoro zalicza się do nich pisarzy, których uważam za wielkich i genialnych eksperymentatorów (np. Thomas Pynchon) jak i zwyczajnych hochsztaplerów.

Klasyfikowanie powieści wg szkół czy epok literackich nie jest jedyną możliwością. Można je bowiem poukładać wg innych kryteriów, np. celów nakierowanych na efekt emocjonalny. Myślę, że każdy pisarz ma ambicję wywołać jakąś zmianę, krótszą lub dłuższą, w stanie umysłu czytelnika. Mamy więc szereg powieści humorystycznych, o różnych rodzajach humoru – od satyry politycznej do lekkiego humoru sytuacyjnego, mamy historie wzruszające mające na celu pobudzenie wrażliwości społecznej czytelnika (skrzywdzeni robotnicy, biedne chłopskie dziecko itd.), albo odwołujące się wprost do sentymentalnych tęsknot pewnego rodzaju czytelnika (romanse). Istnieją wielkie dramaty i tragedie, które mają na celu wstrząsnąć czytelnikiem i ukazać mu jego znikomość wobec potęgi sił od niego niezależnych. Są w końcu powieści, które wydają się nie mieć innego celu, jak tylko zburzyć czytelnikowi jego sposób pojmowania świata i pokazać mu, że to wszystko, co nazywamy rzeczywistością, to jest po prostu wielkie bezsensowne nic.

O ile np. Nagi lunch Williama S. Burroughsa jest bardzo ciekawym eksperymentem ukazującym pracę świadomości homoseksualisty pod wpływem narkotyków, co generalnie w chwili publikacji, ale i dziś jest sporym wyzwaniem dla zdolności pojmowania czytelnika, to szereg powieści, których struktura wydaje się rozsypanką sekwencji typu „jadłem-piłem-kopulowałem-rzuciłem ją” (wliczając w to wersję żeńską i homoseksualną) , które powtarzają się w, jak się wydaje, dowolnej kolejności, owszem prowokują czytelnika, burzą jego sposób myślenia oparty na wierze, że ludzie mają jakieś założenia i cele w życiu, ale zadaję sobie pytanie – właściwie po co?

Żeby się zorientować, że generalnie świat nie dąży do jakiegoś ostatecznego celu (do końca owszem, ale nie celowego), wystarczy poczytać filozofów i fizyków. Żeby zrozumieć, że większość zjadaczy chleba żyje z dnia na dzień i nie kieruje się większymi ambicjami czy wyznaczonymi celami, wystarczy się tylko rozejrzeć wokół siebie. Moja wątpliwość dotyczy więc tylko tego, czy warto o tym pisać powieści.

Od czasu do czasu lubię sobie poczytać biografie ludzi sukcesu, czy to w nauce czy w biznesie. Nie traktuję ich jako książek instruktażowych, ponieważ nie do końca wierzę, że można powtórzyć czyjąś drogę życiową. Niewątpliwie jednak książki te dają mi to, co w dzieciństwie dawały mi książki przygodowe – poczucie sensu działania człowieka. Sensu nie narzuconego z zewnątrz, ale założonego przez bohatera, który poprzez konsekwentne trzymanie się swojej drogi, uczynił go również sensem dla innych. To, że jestem bardzo sceptyczny wobec jakiegoś ogólnego i obiektywnego sensu, wcale nie oznacza, że samo pojęcie „sensu” uważam za bezużyteczne. Wręcz przeciwnie. Sens bardzo często stwarzamy sami, a czasami potrafimy go narzucić innym. I to jest bardzo optymistyczne!

Czytanie natomiast kolejnego tekstu o tym, że jakiś fikcyjny bohater przeżył życie niczym bila odbijająca się o inne bile, wywołuje u mnie efekt poczucia straty czasu.

3 komentarze:

  1. Pozostaje jeszcze smakowanie formy - to również może być pewna przyjemność, oczywiście pod warunkiem, że poza banalną opowieścią jeszcze coś da się w takiej książce odnaleźć.

    W każdym razie Pański tekst skłonił mnie do dosyć głośnego myślenia :) Wywołał na przykład wciąż otwarte pytanie o cel powieści. Czy aby nie wygląda na to, że można go sprowadzić do dwóch z grubsza zagadnień: próby opowiedzenia jakiejś historii albo próby opowiedzenia świata? Jeśli tak, to odpowiednia mieszanka przyrządzona z najlepszych składników obu tych grup tworzy dzieła wybitne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, smakowanie formy jest wartością, ale jeżeli nie towarzyszy jej godna zapamiętania treść, to musi to być naprawdę forma wybitna. Nie łudźmy się jednak - szanse na taki "delikatny acz wykwintny deser" bywają niezwykle rzadkie.

    Próby opowiedzenia świata mogą w wielu przypadkach przerosnąć możliwości twórcy narracji. Można jednak podjąć tę próbę poprzez opowiedzenie indywidualnej historii.

    Odniesienie do "Alchemii scenariusza filmowego" Piotra Wereśniaka, pozwoliło mi znaleźć profesjonalne potwierdzenie tego, co samemu przyszło mi do głowy. Wszystkie te uwagi Wereśniaka o celach wyraźnie narysowanego bohatera to naprawdę najlepsza recepta na film, który zostanie zapamiętany. W filmie też można się bawić formą, ale niejako z góry skazując się na ograniczenie grona odbiorców.

    Powieści pisane wg prostej recepty (jak powiedział Roland Barthes, "skoro strukturaliści wiedzą już wszystko, pozostaje im już tylko pisać powieści" - cyt. z pamięci, więc niedokładnie). Od powieści więc oczekuję czegoś więcej niż powtarzania prostej recepty.

    Osobiście wierzę raczej w "iskrę geniuszu" autora niż w jego zaplanowaną akcję "opowiedzenia świata". Wierzę jednak, że geniuszom "opowiedzenie świata" się zdarza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałem na myśli "odniesienie do "Alchemii..." na Pańskim blogu!

      Usuń