niedziela, 12 lutego 2012

Piwny temat, czyli o tym jak wolny rynek zjadł się od ogona, ale też o iskierce nadziei

We wczorajszej edycji wiadomości Onetu znalazła się fotoreportaż-lista „piw, których nie kupimy już w polskich sklepach”: http://biznes.onet.pl/piwa-ktorych-nie-kupimy-juz-w-polskich-sklepach,18572,5023524,11313913,fotoreportaze-detal-galeria .

Przeglądając zdjęcia i czytając krótkie podpisy doszedłem do wniosku, że nagle ogarnęła mnie pewna nostalgia za latami 90. ubiegłego stulecia, które dla mnie osobiście, ale sądzę, że i dla wielu przedstawicieli mojego pokolenia, stanowiły tak wielki kontrast z dekadą je poprzedzającą, że naprawdę kazało nam to wierzyć, że „złapaliśmy Pana Boga za nogi”.

W połowie lat 80. w każdym mieście można było właściwie kupić jedynie produkt lokalnego browaru. Pisząc „lokalny” mam oczywiście na myśli ten obsługujący dany obszar, a nie jakiś mały rodzinny browarek. Wszystkie były przecież państwowe i miały swój ograniczony obszar dystrybucji. W Łodzi było piwo „Łódzkie” z browaru na Orlej, które przez kilka lat uważałem, za najgorsze piwo w Polsce (miałem porównanie, kosztując innych gatunków złocistego napoju podczas wakacji w innych rejonach Polski), dopóki w 1987 nie spróbowałem ówczesnego piwa „Sierpeckiego”, które smakowało jak czysta woda, żeby pod sam koniec nabrać potwornej kwaskowatości. Na Śląsku miałem jednak okazję skosztować ówczesnego „Tyskiego”, które było całkiem przyzwoite, nie mówiąc o „Żywcu”, który również trzymał poziom. Bardzo dobre było też piwo „Brackie” z browaru cieszyńskiego, które kosztowałem odwiedzając wujka w tym pięknym mieście nad Olzą. Pamiętam też, że nienajgorszy był „Leżajsk”.

Kiedy koledzy przyjeżdżali z sezonowej pracy w Niemczech, Szwecji lub innych krajach Zachodu, i opowiadali np. o tym, że w sklepie jest wybór ok. 30 gatunków piw, żartowaliśmy nieco autoironicznie „Nie no, stary! Jakbyś powiedział cztery, no góra pięć, to tak! Ale trzydzieści? To już jakieś zdziczenie na tym Zachodzie!”

Tak czy inaczej, upadek komuny kojarzy mi się z „cudownym” pojawieniem się na półkach sklepów i barów (zanim pojawiły się „puby” – swoją drogą bardzo ciekawe zjawisko, że w Polsce przyjęła się brytyjska wersja nazwy knajpy z piwem i to długo przed masową emigracją Polaków do Zjednoczonego Królestwa) wielkiej liczby różnych gatunków piwa. Do wyboru do koloru. Wydawało mi się wtedy, że otworzył nam się „piwny raj” i w tym złudzeniu tkwiłem do czasu, kiedy pojechałem do Belgii i „odkryłem”, że tam mają nie tylko setki gatunków, ale że te gatunki naprawdę potrafią się od siebie różnić. Nieco wcześniej doczytałem w artykule sponsorowanym przez browar pilzneński reklamującym piwo Pilzner Urquell o górnej i dolnej fermentacji, kiedy to dotarło do mnie, że praktycznie oprócz porterów i piwa „Palm” wszystkie piwa w Polsce są lagerami. Niemniej lager lagerowi nierówny i nadal się cieszyłem różnorodnością oferty piwnej na polskim rynku.

Bardzo lubiłem produkty białostockiego browaru „Dojlidy”, które można było kupić w butelkach z estetycznymi etykietami lub w równie atrakcyjnie zaprojektowanych puszkach zaopatrzonych w „herb” przypominający nieco prawdziwy znak heraldyczny znany jako „Śreniawa”. Miałem tez okazję przetłumaczyć kilka umów międzynarodowych na dostawy piwa dojlidzkiego na rynki amerykański i kanadyjski, z czego byłem niezwykle dumny. Oprócz honorarium, dostałem wówczas również kilka firmowych kufli, co jeszcze bardziej podnosiło moje poczucie dumy ze związku z tak zacną firmą.

Potem pojawiło się niestety pytanie „I komu to przeszkadzało?” Musimy powiedzieć sobie otwarcie, że na rynku piwa panowały zasady wolnej konkurencji. Niestety właśnie ten piwny rynek doskonale ilustruje fakt, że wolny rynek wcale niekoniecznie sprzyja podnoszeniu jakości produktów, jak również i inny fakt, a mianowicie, że całkowicie wolny rynek działa autodestrukcyjnie, czyli nieuchronnie prowadzi do końca własnej wolności. Nie ma już browaru „Dojlidy”, choć oczywiście istnieją jego budynki i trwa produkcja. Akurat pracuję po sąsiedzku, więc często widzę, jak z terenu browaru wyjeżdżają ciężarówki z wielkimi napisami „Tyskie”. Należy on bowiem do Kampanii Piwowarskiej z Poznania. Browary warszawskie, jak i szereg innych, zostały przejęte przez Grupę Żywiec. W przeciągu kilku lat cała produkcja piwa znalazła się w rękach bodajże trzech monopolistów. Konkurencja między nimi to przecież kpina. Dziesiątki brandów piw po prostu zniknęły z rynku. Ze starych dojlidzkich piw ostał się jeno „Żubr”. A browary warszawskie zostały po prostu zamknięte, o ile dobrze zrozumiałem treść reportażu Onetu.  Jeżeli ktoś twierdzi, że konsument na tym skorzystał, to również trzeba będzie to potraktować jak kpinę.

Wielki producent to oczywiście niższe koszty produkcji, a więc tańszy produkt, ale czy aby na pewno? Monopolista przecież dyktuje cenę. Jakość poleciała na łeb na szyję, bo przecież piwa wielkich koncernów produkuje się z chemicznych ekstraktów, a rola dawnych browarów przez te koncerny przejętych sprowadza się do odpowiedniego ich rozcieńczenia wodą.

Wielkie szczęście, że zaczęli się pojawiać ludzie, którzy są wielkimi pasjonatami produkcji piwa, którzy nie mają monopolistycznych zapędów. Jakieś dwa lata temu „odkryłem” „Browar Tumski” na rynku w Płocku, knajpkę serwującą produkowane na miejscu własne piwo – pyszne! Co jakiś czas czytam, że takich małych lokalnych producentów piwa pojawiło się w Polsce już całkiem wielu, co mnie niezmiernie cieszy. Optymistyczne jest bowiem to, że istnieją ludzie, którzy mają ambicję zrobić coś naprawdę na wysokim poziomie, dla których jakość i satysfakcja klienta jest ważna. Niewątpliwie zysk z tego również musi być, ale nie muszą to być zaraz setki milionów. To jest zdrowe i dobre dla wszystkich. Czy jednak produkcja małych browarów prowadzonych przez zapalonych piwowarów jest w stanie zagrozić molochom? Nie sądzę. Istnieje jednak ta nadzieja, że i te molochy nie będą mogły zagrozić tym małym browarom, o ile właściciele tych ostatnich nie skuszą się na worek pieniędzy, które te pierwsze mogłyby zechcieć im zaoferować.

5 komentarzy:

  1. Nie piję alkoholu , więc pytanie naiwne :czy jest prawdą,że obecnie skład piwa to -woda + spirytus + "proszek" z Chin ?
    Historia naszego przemysłu to jak historia ZSRR /cytat z "Kraju Rad"/ "to rozpacz i kryminał"
    W 1999

    OdpowiedzUsuń
  2. No tego to akurat nie wiem! Natomiast, gdyby się okazało, że tak jest, specjalnie bym się nie zdziwił. Może taki proszek jest z Chin, a może z jakiejś amerykańskiej firmy, która go opatentowała i stąd ACTA? ;) :D

    OdpowiedzUsuń
  3. W każdym razie im mocniejsze piwo tym więcej w nim ordynarnego spirytusu

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak ty to wykombinowałeś , że nie można się podpisać zwyczajowym nickiem tylko trzeba korzystać z jakiegoś anonimowego ....
    To tez mistrzostwo świata jeszcze lepsze od tych piw !!

    OdpowiedzUsuń
  5. Z tą mocą i spirytusem, to z pewnością prawda!
    Ja nic nie kombinowałem, to google ma taką politykę czy też technikę umieszczania postów. Żeby się podpisywać swoim nickiem, trzeba chyba mieć konto google. Żeby nie być anonimowym zawsze można się podpisać pod treścią postu!

    OdpowiedzUsuń