poniedziałek, 6 lutego 2012

O cichych zmianach i głośnych protestach, czyli my tu gadu gadu, a diabeł śliwki rwie

Na forach internetowych często pojawiają się pełne goryczy wpisy, że oto „benzyna po 6 zł, ludzie żyją za 1500 zł miesięcznie, rosną czynsze i inne opłaty” itd. itp., a „głupie lemingi nadal głosują na PO”.

Żeby było wszystko jasne, od kilku dobrych lat, zanim udam się do urny, szperam po Internecie, szukam kandydata z zupełnie innej partii niż PO, PiS i SLD, wybieram sobie kogoś z –nastej pozycji i studiuję jego życiorys. Jak mi się nie podoba, to szukam kogoś innego o podobnym miejscu na liście wyborczej. Kiedy znajduję człowieka uczciwego i szanowanego w swoim środowisku, „daję mu kreskę”, jakby to powiedział pan Zagłoba. Oczywiście wiem, że kandydaci na pozycjach dalszych to tzw. „zające” i szans na stanowisko w Sejmie czy w samorządzie lokalnym nie mają, ale ja w ten sposób uspokajam swoje sumienie, że w wyborach uczestniczę, głosuję zgodnie z własnym sumieniem – na człowieka, którego uważam za godnego stanowiska, o które się ubiega, a w dodatku protestuję przeciwko partyjnemu establishmentowi, który nie ma niczego wspólnego z obywatelami i obywatelskością. Na „dworze rozdanych ról” nie widzę miejsca na swój głos.

Przyjaciele, znajomi i koledzy zarzucają mi, że się po prostu tylko wygłupiam i marnuję głos niczego nie osiągnąwszy, bo przecież ten mój „protest” jest śmieszny – wybory są tajne, a więc nikt go nie zauważy. Oczywiście mają rację, ale przede wszystkim robię to dla siebie i dla własnego sumienia. Nie chcę się przyczyniać do umacniania ludzi, których uważam albo za nieuczciwych, albo za durniów.

Na szczeblu lokalnym, ale też i centralnym, w ramach jednej partii mogą znaleźć się cyniczni cwaniacy i ludzie kryształowo uczciwi szczerze wierzący w swoją misję. W Białymstoku obecny prezydent i samorząd z partii rządzącej robią mnóstwo dobrych rzeczy, miasto się rozwija, zbudowano nowoczesne ulice. Tych ludzi mógłbym poprzeć. W Łodzi przedstawiciele tej samej partii prowadzą politykę prowadzącą, moim zdaniem, do upadku miasta, a przede wszystkim do ruiny (jeszcze większej, bo ona już jest) jego mieszkańców i na pewno nigdy bym na nich nie zagłosował. W Warszawie radni i pani prezydent z PO likwidują kilkanaście szkół, żeby zaoszczędzić 6 mln złotych, w tym samym czasie lekką ręką przeznaczając 70 mln na „promocję miasta”. Tam też nie mogliby liczyć na mój głos.

Otóż te zarzuty zwolenników PiS wobec wyborców PO, które zamieściłem na samym początku tego wpisu, są o tyle słuszne, że faktycznie ludzie wydają się kompletnie niewzruszeni kolejnymi przykładami działań obracających się przeciwko nim samym. Ci jednak zwolennicy PiS nie zdają sobie sprawy z tego, jak bardzo sami przyczynili się do zwycięstwa znienawidzonej przez siebie partii Tuska. Już nawet nie wspominam o agresywnej retoryce, o której wie każdy, kto obserwował życie polityczne Polski przez ostatnie dziesięć lat. Przez poparcie toruńskiej rozgłośni PiS zaczął się dodatkowo kojarzyć z ideologią państwa wyznaniowego, w którym Kościół Katolicki odgrywałby rolę wiodącą. Mało kto przy tym widzi, że Platforma Obywatelska jest w swojej masie równie klerykalna, tylko że związana z nieco innego rodzaju duchownymi, pozującymi na bardziej tolerancyjnych (no, czasami faktycznie bardziej tolerancyjnymi). W wyobraźni wyborcy podział PO-wolność i nowoczesność kontra PiS-klerykalizm i zaścianek tak się utrwalił, że rzeczywistość przestała mieć dla nich jakiekolwiek znaczenie. Niestety akcje typu „brońmy krzyża”, który akurat w porywie spontanicznych i szczerych uczuć przynieśli harcerze, i urządźmy permanentny cmentarz na jednej z głównych ulic Warszawy, stereotyp taki utrwalały. Tego typu akcje robiły jednak coś o wiele gorszego.

Otóż kiedy Jarosław Kaczyński i jego ludzie przyciągali uwagę społeczeństwa protestami dotyczącymi źle prowadzonego śledztwa smoleńskiego, jak się teraz okazuje, nie bez racji, kiedy PO wytypowało swoich ludzi, żeby z nimi dyskutowali, media miały swoją sensację, a „ciemny lud” to kupował. W miejscach spotkań, a więc w pracy, w domach czy na forach internetowych odbijały się echa zażartych polemik ze studiów telewizyjnych. W dodatku były to polemiki najeżone „argumentami” typu, że Tusk to rudy Niemiec, albo że to znowu wszystko Żydzi w pseudo-polskim rządzie, czyli nie wnoszące niczego do meritum, a ludzi o nastawieniu tolerancyjnym znowu odstraszały od PiSu (obecnie też od jego klonów).

Tymczasem na początku tego roku wyskoczyła sprawa ACTA. Polska ma już podpisać, a media się „obudziły” i przypomniały, że jest coś takiego, za czym wcześniej głosowały zgodnie i PO i PiS. Sprawa podobno znana od co najmniej roku, a my, społeczeństwo, dowiadujemy się w ostatniej chwili. Sprawna akcja internautów na jakiś czas, miejmy nadzieję, przystopowała ten dokument. Najciekawsze jest to, że choć jest to prawo szkodliwe z kilku względów, to co prawdopodobnie przeważyło i doprowadziło do tak wielkiej mobilizacji ludzi młodych, był strach przed ukróceniem możliwości nielegalnego transferu filmów i muzyki (no, może jestem niesprawiedliwy, ale takie mam wrażenie).

Inne kwestie już tak społeczeństwa wydają się nie boleć. Sprawa refundacji lekarstw, czyli prawo przygotowane przez poprzednią panią minister zdrowia, spowodowała wściekłość lekarzy, aptekarzy i przede wszystkim pacjentów. Tę żabę musi jakoś przełknąć obecny minister, którego ambicją polityczną było zostać ministrem właśnie przed czterdziestką. O jaka ironia losu – jest chyba jakieś powiedzonko, które przestrzega o tym, że marzenia czasami się spełniają, tylko że nie wychodzi nam to na dobre. Kilka dni temu pisałem o Rzymianach, którzy zdobyli władzę, żeby przeprowadzić niezbędne wg nich reformy i zejść ze sceny politycznej. Samo postawienie sprawy w ten sposób, że oto „moim marzeniem jest zostać ministrem”, a nie np. że „moim marzeniem jest zapewnienie wszystkim obywatelom taniej i dobrej opieki zdrowotnej”, świadczy o podejściu do życia tego człowieka, który robi skądinąd bardzo sympatyczne wrażenie, ale dla spełnienia tego swojego marzenia, opuścił szeregi własnej partii, żeby przejść do tej, która go zwabiła tą możliwością.

Kwestia reformy szkół ponadgimnazjalnych jest podobno znana od dwóch lat. Podobno, ponieważ skoro media o tym nie mówiły, to i nikt nie wiedział. Przypominam sobie, że chyba jakiś rok temu ktoś protestował przeciwko planom redukcji godzin historii w starszych klasach liceum, ale głos tego człowieka pozostał „głosem wołającym na puszczy”, ponieważ PiS wykazał jakieś dziwne désintéressement całą tą sprawą. Poza tym w mediach panowała na ten temat idealna cisza. W zeszłym tygodniu w prasie (wcale nie całej) i na kilku stronach internetowych pojawiła się wzmianka na ten temat i wywołała dość krótkie poruszenie wśród niektórych moich znajomych na Facebooku. Ponieważ mam córkę w gimnazjum, sprawa ta mocno mnie obchodzi. Ponieważ nie znalazłem żadnej grupy protestującej przeciwko reformie, pod wpływem impulsu sam taką założyłem, wciągając do niej szereg moich znajomych. Koleżanka, która jest bliższa tematowi, ponieważ uczy w liceum, oblała mnie zimną wodą, mówiąc, że to już przecież „przyklepane”, i rząd się na pewno nie wycofa. Kilka osób przyłączyło się do grupy na własne życzenie, z czego się niezmiernie cieszę, ale okazuje się, że cała sprawa nie wywołuje jakichś wielkich emocji. Przyszłość poziomu intelektualnego kolejnych pokoleń Polaków (bo przecież jak reforma wejdzie w życie, to zanim ktoś się opamięta, jeśli już, i ją zmieni, co najmniej dziesięć roczników wypuści) wydaje się problemem zbyt abstrakcyjnym, żeby jakoś mocniej reagować. ZNP owszem wydało w zeszłym rok negatywną opinię na temat reformy, zaś „Solidarność” oświatowa umieściło tylko link do artykułu o zmianie statusu szkół ponadgimnazjalnych – bez żadnego komentarza!

Do grupy zaprosiłem m.in. znanego w pewnych środowiskach blogerskich krytyka rządu Donalda Tuska, ale on umieścił na stronie grupy odnośnik do artykułu na temat tego, jak Donald Tusk inwigilował Lecha Kaczyńskiego. Bez komentarza.

Rząd Platformy Obywatelskiej czasami bardzo po cichu przygotowuje nam zmiany, które już nam się odbijają czkawką, a inne przyniosą szkody później, ale czasami te szkodliwe zmiany nie są wcale ukrywane, tylko, że się okazuje, że nikogo one nie wzruszają. Gdzie są protesty PiSu wobec degradacji polskiej oświaty, gdzie jest Roman Giertych, który przecież na oświatę miał pomysły zgoła inne? A może siły te siedzą cicho, bo w zamian za tę ciszę, PO obiecało nie ruszać pensum nauczycieli religii? Parafrazując słowa pewnego polityka z lat 90. ubiegłego stulecia, może chodzi o to, że „nieważne że Polska będzie głupia, byle była katolicka”?

Pewien znajomy swego czasu napisał, że sprawa krzyża na Krakowskim Przedmieściu to temat zastępczy, odciągający opinię publiczną od prawdziwych problemów. Trochę sobie gorzkich żartów z niego postroiłem, kpiąc, że przecież PiS i jego wyborcy z całą pewnością nie chcą odciągać uwagi społeczeństwa od błędów PO. Nie wierzę w aż tak makiaweliczną zmowę PO i PiS. Oczywiście nadal nie wierzę. PiS wystąpiło tylko w roli niczego nieświadomego „pożytecznego idioty”, który przyciągał uwagę mediów, a poprzez nie nas wszystkich, do sprawy, która dla życia poszczególnego obywatela ma niewielkie znaczenie (jeśli jakiekolwiek), a tymczasem PO przygotowywało sobie spokojnie "reformy", od których wkrótce owo życie zdecydowanie się zmieni. Na gorsze.

Bo my tu, panie, gadu gadu, a diabeł śliwki rwie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz