środa, 13 czerwca 2012

Kibicowanie, patriotyzm a chuligaństwo


Człowiek to zwierzę stadne, więc kiedy jest w grupie odczuwa swoisty rodzaj szczęścia, jakie daje poczucie zbiorowej siły. W tłumie człowiekowi się wydaje, że nic nie jest w stanie mu przeszkodzić w osiągnięciu celu. Chyba, że inna grupa, która okaże się potężniejsza. Jeżeli więc coś nam nie wychodzi mamy na swoje usprawiedliwienie grupy wraże, które zawiązały się na naszą zgubę. Ale to tak bez związku ;)

Można mi różne rzeczy zarzucić, ale nie to, że chętnie ulegam instynktom stadnym. Nie powiem, żebym był jakimś odludkiem, ale do tłumów mnie nie ciągnie. Do piłki nożnej też zresztą nigdy nie pałałem jakąś miłością. Generalnie, gdyby ludzie nagle z nie wiadomo jakiego powodu przestali w nią grać, pewnie bym tego nawet nie zauważył. Jednakże w tym całym swoim nastawieniu nie jestem konsekwentny i właściwie nigdy nie byłem. Ponieważ czas mojego dzieciństwa przypadł na lata 70. ubiegłego stulecia, nie mogłem nie być wystawiony na informacje o drużynie Kazimierza Górskiego. Mój tata oglądał mecze w telewizji, ale mnie patrzenie na 22 facetów biegających za jedną piłką nie wydawało się zbyt ekscytujące. Niemniej pamiętam doskonale, że przez pewien czas najlepszą drużyną w Polsce był Górnik Zabrze, a najlepszym zawodnikiem Włodzimierz Lubański. Potem przyszedł czas na Widzew Łódź i zawodników tego klubu, najpierw Zbigniewa Bońka, a potem Włodzimierza Smolarka. Jan Tomaszewski był z ŁKSu, a więc również z klubu łódzkiego.

Kilka tygodni temu napisałem o swoim jedynym doświadczeniu z meczu na żywo. Już wtedy kibice pewnych klubów się nie cierpieli i chętnie do bójki ze sobą przystępowali. Powszechnie znienawidzona była Legia Warszawa. O ile jednak w latach 70. w Łodzi byli ludzie, którzy po prostu kibicowali drużynom łódzkim, a więc zarówno ŁKSowi, jak i Widzewowi, to już w latach 80., kiedy na szerszą skalę rozpowszechniło się kibolstwo, łódzkie osiedla wyraźnie się podzieliły na zwolenników jednej lub drugiej drużyny. Bardzo szybko ruch ten stał się swoistą subkulturą, do której piłka nożna była jedynie dodatkiem. Obie grupy kibolskie wyzywają się od „żydów”, ponieważ obie przedstawiają się, jako „polskie”. Derby Łodzi stały się niebezpiecznym dniem dla miasta, bo biada tym, którzy wtedy podróżują środkami komunikacji miejskiej, lub znaleźli się na trasie przemarszu bojowo nastawionych młodych mężczyzn.

Przykład Starucha, czy też innych przywódców kiboli pokazuje, że wśród nich znajdują się ludzie na tyle inteligentni, że zyskują kontrolę nad rzeszami. Przeciętny kibol jednak przeważnie nie jest żadnym partnerem do dyskusji ze względu na bardzo ograniczoną zdolność sądzenia. Np. kibol ŁKSu na pytanie „dlaczego nie lubisz kibiców Widzewa?” odpowie „bo to żydy” i sprawa załatwiona. „Dlaczego nie lubicie Legii?” – „Bo to k….” i już. Jakieś tam analizy czy głębsze refleksje są dla ciot. Prawdziwy facet ma określonego wroga i go zwalcza. I to wszystko na ten temat.

Z kibolami jest trochę jak z Kozakami zaporoskimi. Ktoś inteligentny z większą odwagą, kiedy już nad tym ochlosem zapanował, mógł z nim dokonywać odważnych acz kompletnie nieodpowiedzialnych akcji, typu najazdy na osmańską Turcję, albo buntów przeciwko Rzeczypospolitej. Bezrefleksyjna młodzież, oprócz nieustannego sprawdzania się i pokazywania swojej przewagi nad sobie podobnymi, lubi od czasu do czasu usłyszeć, że to, co robi ma sens. Jeżeli więc wydaje nam się, że w Polsce patriotyzm zanika, to kibole pokazują, że nie, bo ich przywódcy im mówią, że są jedynymi prawdziwymi obrońcami ojczyzny. Niedawna fascynacja „Gazety Polskiej” i środowisk PiSowskich kibolami, m.in. dawała tym ostatnim taką legitymację do występowania w tej roli. „Tusk ty matole, twój rząd obalą kibole”, grozili.

Tymczasem to samo zjawisko występuje również w innych krajach. Wielka Brytania przechwala się, że najgorsze ma już za sobą, bo szczyt agresywnych działań grup kibolskich przypadł w tym kraju na lata 80. ubiegłego stulecia. Nie ryzykowałbym jednak stwierdzenia, że w Anglii czy Szkocji nie można oberwać od kiboli tego czy innego klubu. Choć z pewnością angielskie kibolstwo miało powiązania z partiami nacjonalistycznymi, żadna z tych liczących się (konserwatyści czy laburzyści) nigdy nie dawała im swojego namaszczenia.   W naszej części Europy kibolstwo ma się dobrze i znajduje drogi dojścia do liczących się polityków. To jest bardzo niebezpieczne. Swego czasu pisałem o bizantyjskim powstaniu „Nika”, które było właśnie wielką ruchawką olbrzymich grup kibiców wyścigów rydwanów. Wielkie grupy agresywnego ochlosu może być wstępem do rewolty, rewolucji, wojny domowej, albo totalitaryzmu.

Rosyjscy kibole są oczywiście tak samo niebezpieczni jak nasi, a podejrzewam, że mają bezpośrednie kanały porozumienia z obecnym obozem rządzącym Rosją. Marsz ulicami Warszawy i celebrowanie rosyjskiego święta państwowego od początku mi się nie podobał. Była to jakby z definicji wielka prowokacja. Z drugiej strony trzeba sobie wyobrazić sytuację, w której grupki Rosjan samodzielnie przedostają się na stadion. Wtedy grupy naszych kiboli z całą pewnością miałyby więcej okazji do konfrontacji. A tak była policja i przynajmniej nie dopuściła do eskalacji „wojny polsko-ruskiej”. Nie było tutaj dobrego rozwiązania.

Policja, odpukać, jak na razie zachowuje się bardzo profesjonalnie. Nie tylko zresztą polska. Po zadymie jaką ewidentnie urządzili Rosjanie we Wrocławiu, współpraca policji polskiej i rosyjskiej zaowocowała przekazaniem informacji o tożsamości agresywnych rosyjskich kiboli.

Przemarsz Rosjan przez Warszawę okazał się też zupełnie czymś innym, niż się spodziewano. Zdecydowana większość Rosjan nosiła na koszulkach dwugłowego orła, a symbole sowieckie były sporadyczne, co chyba ze smutkiem skonstatował Janusz Korwin-Mikke, który szykował się na nawracanie Rosjan na antybolszewizm. http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Kibic-ostro-do-Korwin-Mikkego-co-pan-pier,wid,14570525,wiadomosc.html?ticaid=1e9fa . Generalnie wydaje się, że politycy czy dziennikarze przypominający o rosyjskich krzywdach nam Polakom wyrządzonych nie trafiają na podatny grunt. I bardzo dobrze. Jeżeli czytam na jakimś forum, czy słyszę jakiegoś młodego człowieka (niestety starych też nie brakuje) wymądrzającego się na tematy historyczne przy okazji meczu piłkarskiego, to nie wiem, czy się śmiać czy płakać. Gramy w piłkę i lepszy zwyciężą, a każdy przecież chce żeby wygrała jego drużyna. To akurat jest pozytywne i bardzo patriotyczne, w dodatku buduje poczucie wspólnoty, na której brak tak ostatnio narzekał Rafał Ziemkiewicz.

Choć do tłumu niechętnie się przyłączam, to poczucie wspólnoty z Polakami mam dość silne, więc tak jak do tej pory zawsze na Mistrzostwa Świata, tak teraz w związku z obecnymi Mistrzostwami Europy, mecze oglądam, potrafię je skomentować (bo wiem na czym polega „spalony” ;) ) i kibicuję Polsce. Kiedy to szaleństwo się skończy, prawdopodobnie sport zwany piłką nożną przestanie mnie w ogóle zajmować. Na razie mamy chwile, kiedy ogarnęła nas kolejna patriotyczna „histeria”. Doskonale rozumiem tych, którzy oficjalnie deklarują desinteressement wobec Euro 2012. Rozumiem też pewną grupę intelektualistów z wiecznie skrzywionym uśmieszkiem politowania wobec wszelkich „histerii” narodowych. Ja uważam, że od czasu do czasu poczucie bycia razem dobrze nam robi. Tym razem na całe szczęście jest to okazja, która nie jest narodową tragedią. Wcale nie musimy tego wzmacniać brutalnymi atakami i chamstwem. Możemy się wznieść ponad takie zachowania i pokazać wyższość cywilizacyjną. Co do kiboli trzeba zachować zimną krew i trzeźwy osąd. Mamy profesjonalnie przeszkoloną policję, która nieźle daje sobie radę, ale przede wszystkim zdecydowana większość kibiców reprezentacji Polski z kibolstwem nie ma nic wspólnego. Niech tylko politycy i dziennikarze nie narzucają swojego dyskursu i będzie dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz