poniedziałek, 11 czerwca 2012

Profesor Balcerowicz jako autorytet od edukacji


Ostatnio znowu nauczyciele znaleźli się w centrum zainteresowania rządzących. Chodzi o to, że trzeba na kimś zaoszczędzić. Do 2015 roku nauczyciele mają nie dostawać podwyżek. Bezpośrednio mnie to nie dotyczy, bo od szeregu lat działam jako wolny strzelec, więc ile przepracuję, tyle zarobię, ale całe zjawisko jest o tyle ciekawe, że przy okazji wytacza się ciężkie działa argumentów. Okazuje się, że w takich sprawach, jak to, żeby komuś nie płacić, zawsze można liczyć na profesora Balcerowicza.

Niedawno dostałem wirtualnie „w pysk” od oszołoma, dla którego każde słowo profesora jest wyrocznią, a chodziło o jego opinię na temat roli związku zawodowego „Solidarność”. Ja, patrząc z boku, mam prawo obiektywnie stwierdzić, że „Solidarność” to po prostu związkowa przybudówka PiSu, co nie pozostawia żadnych wątpliwości (przypomnijmy sobie, że kiedyś to partie były politycznymi przybudówkami Związku, teraz jest dokładnie odwrotnie), ale profesorowi Balcerowiczowi tego prawa odmawiam, ponieważ jest reprezentantem kompletnie odmiennego punktu widzenia, niż związkowcy, więc jego krytyka nie jest żadną oceną eksperta, a po prostu połajanką ze strony politycznego i ideologicznego wroga.

W dzisiejszej „Rzeczypospolitej” profesor Balcerowicz wypowiedział się krytycznie o Karcie Nauczyciela, dzięki której nauczyciele dostają co roku podwyżki, które w żaden sposób nie przekładają się na jakość nauczania „naszych dzieci”, jak się profesor wyraził. I znowu wszystko z osobna się zgadza, ale osoba, która te opinie wypowiada, nie jest odpowiednia.
Sytuacja w polskich szkołach nie jest dobra. Z jednej strony z roku na rok następuje obniżanie wymagań wobec młodzieży, co o dziwo, nigdy nie spotyka się z wdzięcznością ze strony tej ostatniej, bo ci najlepsi czują się ogłupiani, a słabszym zawsze jest za dużo nauki, a z drugiej nauczyciele mają w porównaniu z innymi krajami mniejsze pensum tygodniowe i dłuższe wakacje letnie. W porównaniu z tymi krajami jednak nasi nauczyciele zarabiają mało. Nie w porównaniu z innymi grupami zawodowymi, ale na tle Europy. Że wszyscy zarabiają mniej? No tak i to jest m.in. problem profesora Balcerowicza i innych polskich polityków (tzw. liberałów), którzy za główny atut polskiej gospodarki uznali tanią siłę roboczą. Kiedy dwadzieścia lat temu słyszałem z ust profesora, czy polityków KLD opinie, że Polska musi wzmocnić swoją gospodarkę, a wtedy będzie można myśleć o podwyżkach płac, to święcie w to wierzyłem. Wszystko brzmiało tak logicznie i spójnie, że trzeba było być jakimś reprezentantem ciemnogrodu, żeby temu przeczyć. Tania siła robocza miała przyciągnąć kapitał, ten zaś miał u nas zbudować co najmniej drugie Chiny. Tymczasem prywatyzowano co się dało. Sama prywatyzacja to idea jak najbardziej słuszna, ale w Polsce wiele funkcjonujących przedsiębiorstw sprzedano tanio, a w kilku przypadkach tylko po to, żeby zostały przez nowych właścicieli zamknięte. No cóż – wolny rynek! „Solidarnościowcy” w 1980 chcieli katolickiego socjalizmu, a dostali znienawidzony kapitalizm. Kapitalizm do pewnego etapu przynosi fantastyczne rezultaty. Ludzie handlujący na łóżkach i w „szczękach” byli przykładem tego, że wolność działalności gospodarczej może wyzwolić ogromną energię. Rok po roku kolejne biurokratyczne przepisy pokazały, że wolność rynku jest wolnością dla największych rekinów.

Nie chcę tutaj powtarzać pisowskich mantr o uwłaszczonej nomenklaturze, bo choć jest w tym dużo prawdy, to do tej grupy dołączyły też inne, zupełnie nowe rekiny, które szybko się zorientowały, że najważniejsze to dobrze żyć z władzą. Każdą. Handlowa i przemysłowa drobnica ma swoją niszę i często stanowi zaplecze wyborcze partii nazywających się liberalnymi, ale też potrafi oberwać od „wielkich” (przykład – usunięcie KDT w Warszawie).

Gospodarka Polski od 20 lat jakoś nie może się rozwinąć na tyle, żeby skutki postępu zostały odczute przez wszystkich. No skądś się to społeczne niezadowolenie bierze. Profesor Balcerowicz zresztą celowo w latach 90. ubiegłego stulecie ten rozwój hamował, stosując politykę mrożenia gospodarki, no bo niby wiadomo, że jej przegrzanie prowadzi do krachów giełdowych i kryzysów. Tymczasem naszym głównym atutem, po 20 latach transformacji ustrojowej, jest tania siła robocza. Kto młody, silny i odważny nie chce tracić najlepszych lat na życie w kraju, gdzie od 20 lat (to jest całe pokolenie, do cholery!) mówi się ludziom, że trzeba zaciskać pasa i ciężko pracować, a wtedy … no kto wie, kto wie? … , ten się z naszego kraju wynosi tam, gdzie można jakoś żyć bez upokarzającego strachu o jutro.

Jeśli chodzi o pracowitość nauczycieli, to jest na nią sposób, a mianowicie godziwa stawka za godzinę i zapewnienie odpowiedniej liczby godzin. Jako ktoś, kto swego czasu pracował w prywatnych szkołach językowych, doskonale wiem, że jest możliwe, żeby nauczyciel z chęcią pracował i po 8 godzin dziennie (tutaj oczywiście dochodzi kwestia jakości pracy, więc tych, którzy „poganiają” nauczycieli „do roboty” ostrzegam, że zmęczony nauczyciel nie jest dobrym nauczycielem), gdyby konkretnie czuł, jakie korzyści uzyska za każdą dodatkową godzinę. Zapewniam, że to działa niezawodnie!

Co do jakości procesu dydaktycznego, to zaczyna się poważny problem, ponieważ te wszystkie kretyńskie testy, które nie tak dawno moi znajomi i nieznajomi tak ostro skrytykowali, to miała być właśnie ta metoda na zmierzenie efektywności pracy nauczyciela. Konia z rzędem temu, kto opracuje skuteczną metodę oceny pracy nauczyciela. Jak dotąd polityka stawiająca sobie ten szczytny cel dała wszechwładzę dyrektorom i wysokie dodatki motywacyjne nauczycielom im się podlizującym. Prawica chciała z kolei oddać władzę nad szkołą rodzicom, co również jest pomysłem poronionym, ponieważ rodzice, wcale niekoniecznie patologiczni, bo tacy to prawdziwa plaga, nie mają większego pojęcia o dydaktyce. Należałoby więc wypracować jakiś kompromis, ale kto miałby to zrobić? Profesor Balcerowicz pohukujący na kolejną grupę z wyżyn swojej wieży z kości słoniowej?

Jeżeli od 20 lat podstawą polityki państwa jest rozrost biurokracji, brak pracy nad efektywnością pracy, a przy tym zaciskanie pasa i stawianie na taniość siły roboczej, to nie można się dziwić, że nawet człowiek, którego niezaprzeczalną zasługą jest powstrzymanie hiperinflacji i wprowadzenie wymienialnej złotówki, nie cieszy się powszechnym autorytetem. Wielu ludzi profesora Balcerowicza bezpośrednio wini za swoją biedę i emigrację swoich dzieci. Ja jestem oczywiście ekonomicznym ignorantem, ale nie umiem z zaufaniem słuchać kogoś, kto od ponad 20 lat jedyną metodę, jaką zna na polepszenie kondycji naszej gospodarki jest oszczędzanie. Może za mało się interesowałem, ale nigdy nie słyszałem profesora Balcerowicza przedstawiającego jakiś plan prorozwojowy, czy inwestycyjny. On od 20 lat każe zaciskać pasa. Tym razem nauczycielom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz