wtorek, 5 czerwca 2012

O rankingach filmów i książek


Pamiętam wykład nieżyjącego już profesora Waldemara Cerana, podczas którego opowiadał nam o kulturze hellenistycznej. Z jednej strony okres po śmierci Aleksandra Wielkiego przyniósł ogromne poszerzenie wpływów kultury greckiej (helleńskiej) na cały Bliski Wschód, ale równocześnie dlatego nazywamy ją hellenistyczną a nie helleńską, ponieważ stanowiła jednak pewną degenerację klasycznej kultury z czasów Peryklesa.

Język, którego powszechnie używano, tzw. koine, to była greka kolokwialna, jakiej wykształcony ateńczyk w czasach klasycznych by się raczej wstydził. Może by nią nawet mówił, ale na pewno by jej nie używał tworząc tekst pisany. W czasie rozkwitu hellenizmu, koine stała się lingua franca śródziemnomorskiego świata antyku.

Aleksandria, a konkretnie Biblioteka, stała się ośrodkiem nauki i literatury. Ptolemeusze kazali „piratować”, czyli kopiować wszelkie księgi wwożone do Egiptu. Przybyszom kazano oddać wwożone zwoje „do depozytu”, po czym im je zwracano, zaś kopie wędrowały do Biblioteki. Czy jednak poziom wykształcenia Hellenów z państw macedońskich diadochów był bardzo wysoki? Wiemy, że niekoniecznie. Zainteresowanie filozofią, czyli umiłowaniem mądrości, nie było już tak dogłębne jak w Atanach Platona czy Arystotelesa, ale za to utrzymywała się moda na pozowanie na człowieka wiedzy. Jako rezultat powstawały rozmaite leksykony czy też kompendia „w pigułce”, które nowobogacki kupiec mógł szybko przeczytać i zapamiętać, co pozwalało mu na błyszczenie w towarzystwie. Znamy to zjawisko aż nadto dobrze z dzisiejszych czasów. Na usprawiedliwienie starożytnych i dzisiejszych snobów trzeba przyznać, że lepsze to, niż tkwienie w całkowitej ignorancji.

Problem jednak zaczyna się wtedy, gdy człowiek o powierzchownej wiedzy, a w dodatku skłonny do nader płytkich analiz, zabiera głos w charakterze eksperta. Każdy ma prawo wypowiadać się na każdy temat, bo w końcu mamy wolność słowa, ale należałoby zaznaczać, kiedy przemawiamy z pozycji tego, który ma wiele wątpliwości i chciałby się czegoś nauczyć, a kiedy z pozycji „wyroczni”.

W naszych czasach pojawiają się czasopisma, w których np. znawcy książek piszą z pozycji eksperta, co czytać należy, a co można sobie darować. Ludzie, którzy nie mają własnego „planu czytelniczego”, chętnie z takich porad korzystają. Są też tacy, którzy czytają wyłącznie to, o czym przeczytają w takim magazynie, lub na stronie internetowej poświęconej książkom. Chorobliwa ambicja „bycia na bieżąco” do jakiegoś stopnia z pewnością spełnia pozytywną i kształcącą rolę, ale po jakimś czasie może się okazać, że taki „pożeracz książek” traci kontrolę nad własnym gustem, ponieważ to inni mu go kształtują.

Podobnie jest z filmami. Wspaniale jest znać dobre filmy, umieć się o nich wypowiadać, ale znowu trzeba bardzo uważać, żeby czyjś snobizm nie zabił naszej niepowtarzalnej osobowości. Innymi słowy, żebyśmy nie poddali się naporowi agresywnej krytyki, wykluczającej to, co może nam się spodobać, w imię unikania „obciachu”.

W dzisiejszych czasach jest to o tyle niebezpieczne, że w Internecie pojawiają się strony poświęcone sztuce filmowej, które są naprawdę świetnie przygotowane technicznie, ale również pozwalają przy pomocy „kliknięcia” na odpowiednią liczbę gwiazdek, „ocenić” dany obraz i umieścić go na liście rankingowej. Jeżeli taki portal umożliwia wypowiadanie się widzów na forum, możemy uzyskać bardzo ciekawy, ale równocześnie pesymistyczny obraz współczesnej publiczności.

To, że filmy, które nie dzieją się na hollywoodzkiej zasadzie „było fajnie-potem się popsuło-bohater twardo walczył-znowu było fajnie, a nawet fajniej”, otrzymują niskie oceny, wynika m.in. z tego, że klikać każdy może. W sztuce w ogóle nie powinno być miejsca na demokrację, a tu proszę. Każdy gimnazjalista z dostępem do netu może np. dać jeden punkt (na 10 możliwych) np. Siódmej pieczęci Bergmana czy Andriejowi Rublowowi Tarkowskiego). Kiedy w latach 70. ubiegłego stulecia telewizja polska nadawała naprawdę ambitne filmy i to wcale nie późno w nocy, ale bezpośrednio po Dzienniku (dzisiejsze Wiadomości), można było usłyszeć, np. od sąsiada z wczasów, „ale gówno dają!”, albo „że też nie dadzą nic dla ludzi”. Tego typu osoby mogły sobie ponarzekać i najwyżej przełączyć na drugi program (więcej nie było), na którym w tym czasie leciała jakaś naprawdę nudna publicystyka.

Po 1989 stopniowo pojawiło się więcej kanałów telewizyjnych nadających „coś dla ludzi”, a na dodatek telewizja publiczna również zaczęła schlebiać gustom tego typu „ludzi”. Jeżeli ktoś dzisiaj się obawia, że poziom intelektualny przeciętnego Polaka spadnie do poziomu przeciętnego Amerykanina z powodu obniżania standardów wymagań polskiej szkoły, to się myli, bo ten poziom już dawno spadł. Niejeden z nas nie tylko wie mało, ale nawet nie wie, co mógłby wiedzieć. Z telewizji się tego nie dowie.

Tacy właśnie ludzie oglądają film, potem siadają do komputera i ten film „oceniają”. Najgorsze jest jednak, kiedy taki ktoś zechce się szerzej wypowiedzieć na temat obejrzanego obrazu, ponieważ taka wypowiedź absolutnie obnaża jego poziom wiedzy ogólnej. Swego czasu trafiłem na amerykańskie forum na temat Gangów Nowego Jorku. Niskie oceny były usprawiedliwiane tym, że „nic nie można było zrozumieć”, albo „żeby to rozumieć, to trzeba znać historię”. Nie wiem, czy znalazł się ktoś, kogo film ten zachęcił do sięgnięcia po jakąś książkę, czy choćby wejścia na Wikipedię i pogłębienia swojej wiedz historycznej. Jeżeli ktoś taki był, to akurat się na tym forum nie wypowiedział. Tymczasem swoje frustracje wypisywała cała gromada tych, którzy nic nie wiedzą i są z tego dumni.

Teoretycznie tekst porównujący np. dwie rzeczy, czy osoby, można zawsze stworzyć. Można zapisać nawet cztery strony różnic między wielorybem a mrówką, albo bananem i rowerem. Daję słowo, że jest to możliwe. W ramach ćwiczenia i zabawy literackiej, możecie spróbować. Problemem pozostanie jednak, że nie wiadomo czemu taki tekst miałby służyć.

To, że w przeciągu tysiącleci, w ciągu których ludzkość tworzy teksty literackie, poetyki i kryteria ich oceny zmieniały się wielokrotnie, chyba wszyscy wiemy. W przypadku filmów, tak samo zresztą jak w przypadku współczesnej literatury, w ogóle nie może być mowy o jakiejś jednolitej krytyce, ponieważ dzieła reprezentują tak odmienne sposoby narracji, proponują tak odmienne struktury i tak odmienne cele, jakie ich autorzy sobie postawili, że nie ma najmniejszego sensu zestawiać ze sobą takich, których nie ma jak do siebie porównać. (Jak wyżej wspomniałem, technicznie jest to możliwe, ale kompletnie bez sensu). Pozwolenie natomiast na ocenę dzieł, które są np. niskobudżetowe, ale stanowią pewne intelektualne wyzwanie wobec widza, obok z rozmachem realizowanej produkcji hollywoodzkiej, mija się z logiką. Niestety nałogowi, ale mało refleksyjni „pożeracze” filmów dostali do ręki narzędzie, które kontynuuje tendencje, z jakimi mamy do czynienia w telewizji – schlebianiu gustom ludzi, którzy generalnie niewiele rozumieją z otaczającej ich rzeczywistości. Jeżeli jeszcze wypowiadają się na forum językiem agresywnym (czyt.chamskim), mogą wypłoszyć tych, którzy chcą prowadzić jakąś dyskusję na poziomie. W ten sposób oddajemy sztukę w ręce ochlosu, a to nigdy nie wychodzi jej na dobre.

2 komentarze:

  1. Student archeologii UJ7 czerwca 2012 22:09

    Zgadzam się z tym wpisem, porównywanie filmów i to w dodatku przez osoby, które często nie do końca rozumieją wszystko w nich zawarte jest bezsensowne. To tak jakby porównywać i oceniać malarstwo średniowieczne do surrealistycznego. Rzecz absolutnie pozbawiona logiki. Spotkałem się ze zjawiskiem o którym Pan pisze w odniesieniu do filmu Lecha Majewskiego powstałego na podstawie obrazu Breughla "Droga na Kalwarię". Oceniali go ludzie, którzy ani nie rozumieli malarstwa tego autora, ani filozofii tego malarstwa, ani tła historycznego, sylwetki reżysera, itd. Tym samy nikt nie był w stanie nawet rozsądnie podyskutować. Trafiłem wreszcie na muzealnika z którym spędziłem z 3 godziny na świetnej dyskusji o tym filmie. Tylko dlatego, że go próbował zrozumieć. Otacza nas niestety ignorancja mam wrażenie, która jest serwowana nam przez massmedia. Poza tym panuje moda na głupotę, może to mocno powiedziane ale obserwując swoich rówieśników wyraźnie to widzę.

    Dzisiaj odkryłem Pana bloga przypadkowo "googlując" za czymś innym, zajrzałem i... spędziłem pół dnia na jego czytaniu, m.in. o kwestiach szkolnictwa wyższego, sprawach społecznych, kultury, politycznych. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem bo w dzisiejszych czasach nieczęsto spotyka się ludzi myślących i w dodatku z klasą, a po lekturze kilkudziesięciu wpisów odnoszę wrażenie, że do takich osób się Pan zalicza. Będę stałym czytelnikiem! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa! W najbliższym czasie spróbuję napisać nieco więcej na temat roli i odbioru dzieł sztuki, ale równocześnie studiowania, bo akurat w tym wypadku te skądinąd oddzielne zagadnienia układają mi się w pewną całość.

      Usuń