piątek, 22 czerwca 2012

"Uczta" Platona w kontekście pewnej "debaty" (1)


Do Platona mam stosunek mniej więcej taki sam, jak do Sienkiewicza. Kocham go, ale się z nim nie zgadzam, a wręcz nieziemsko mnie denerwuje. Wybrałem się dziś na „debatę” rzekomo poświęconą nowemu przekładowi Uczty oraz miłości i erotyzmu. Wybierałem się na to wydarzenie z mieszanymi uczuciami, ponieważ ładnych parę lat temu przeczytawszy Ucztę w przekładzie Witwickiego, nie mogłem porównać nowego przekładu, którego nawet w ręku jeszcze nie miałem. W dodatku nie znam klasycznej attyckiej greki, żeby móc przeczytać Platona w oryginale i odnieść się zarówno do starych przekładów jak i tego nowego. Co tu dużo gadać, gdybym znał, pewnie sam bym ten Sympozjon przetłumaczył.

„Debatę” rozpoczęli studenci z koła filozoficznego czytając fragmenty Uczty. Od razu przypomniałem sobie, co mnie u Sokratesa drażni. Jego metoda polegająca na zadawaniu pytań, dzięki którym jego interlokutor niejako sam dochodzi do pożądanych odpowiedzi, do dziś ma w niektórych środowiskach zagorzałych zwolenników. Ba, sam lubiłem ją stosować wobec swoich studentów, dopóki nie nadeszły takie grupy młodych ludzi, których odpowiedzi były albo bardzo naiwne, albo nie było ich wcale. Stosowanie w szkole metody sokratejskiej polegającej na wyciąganiu (ang. elicit) z ucznia wiedzy, którą on już posiada, tylko być może nie bardzo sobie uświadamia i nie umie jej wykorzystać, ma na celu nauczenie go „myślenia”. Niemniej ta metoda (zwana fachowo majeutyczną, czyli „położniczą”) stosowana przez zręcznego manipulatora, owszem, może przynieść efekt, ale niekoniecznie w postaci twierdzenia prawdziwego, ale raczej twierdzenia zgodnego z intencją pytającego.

Swego czasu czytałem trochę na temat hipnozy, zwłaszcza stosowania technik hipnotycznych w sztuce sprzedaży. Wprowadzenie rozmówcy w pewien stan czy też trans hipnotyczny jest podobno dość proste (sam do końca tego nie wiem, bo nie próbowałem w praktyce). Oczywiście sprzedawca nie może machać klientowi przed oczami jakimś wahadełkiem, ani też nie może mu się wpatrywać głęboko w oczy. Prawdziwa technika wprowadzania w stan zahipnotyzowania zaczyna się od rozmowy na tematy banalne i powszechnie znane. Następnie, przy pomocy stosowania odpowiednich form składni mających na celu wytworzenie złudzenia relacji logicznej sprzedawca zaczyna klienta wpuszczać w koleinę, która z rzeczywistą logiką nie ma nic wspólnego, ale która go doprowadzi tam, gdzie sprzedawca chce. Wyobraźmy sobie następujący dialog:

Sprzedawca: Ładna mamy dziś pogodę, nieprawdaż?
Klient: O tak, nareszcie świeci słońce po tych deszczowych dniach.
Sprzedawca: Tak, słońce nam pięknie świeci, więc wszyscy czujemy się szczęśliwi

(tutaj następuje pierwsze nadużycie, bo intensywne słońce wcale nie uszczęśliwia wszystkich, ale to nie ma znaczenia, bo klient jest już w fazie rozluźnienia – toczy się w końcu miła rozmowa z miłym sprzedawcą)
Klient: Ma pan rację.
Sprzedawca: Ludzie naprawdę szczęśliwi lubią uszczęśliwiać innych, zwłaszcza dzieci.
Klient: Mhm.
Sprzedawca: Nic tak nie uszczęśliwia rodziców, jak radość na twarzy dziecka.

(oczywiście Sprzedawca wyczuł w tym wypadku, że Klient jest dobrym rodzicem o tradycyjnym podejściu do rodzicielstwa)

Sprzedawca: Dzieci tak lubią ładne zabawki.

Tutaj Sprzedawca wtrącił zdanie, które wcale nie wiąże się bezpośrednio ze zdaniem poprzednim, bo przecież radość dziecka może być wywołana innymi czynnikami, ale w umyśle Klienta, który jest już „uśpiony” miłą i błogą konwersacja, jedno zdanie wypowiedziane bezpośrednio po innym zdaniu, bezpośrednio się z nim wiąże, ponieważ mechanizmy logiki zostały już wyłączone. Wystarczy teraz sama gramatyka, stosowanie np. implikacji opartych o zdania fałszywe, żeby Klient dał się doprowadzić do zakupu drogiej zabawki dla dziecka.

Metoda zadawania pytań i sugerowania implikacji została przez Sokratesa prawdopodobnie przejęta od sofistów. Nie sądzę, żeby Sokrates stosował ją w sposób, w jaki używali jej sofiści, tzn. cynicznie osiągał cel niezależnie od jego wartości etycznej. Z pewnością należy uważać Sokratesa (przynajmniej tego, którego zechciał nam pokazać Platon) za człowieka dobrej woli, który sam wierzył w to, co głosił. Być może sam był ofiarą własnego rozumowania. Niemniej fragmenty przytoczone przez studentów z koła filozoficznego, były doskonałym przykładem tego, jak stosując logiczną gramatykę można zbudować olbrzymi gmach holistycznej koncepcji rzeczywistości, która będzie kompletnie fałszywa. W logice zdań bowiem istnieje jedna prosta zasada – wszystkie zdania, które bierzemy pod uwagę, muszą być prawdziwe. Czasami wystarczy jedno błędne założenie, a wszystkie implikacje będą diabła warte, choćby nie wiem jak logiczny i spójny był cały wywód.

Zapraszam do lektury fragmentu Uczty (w przekładzie Witwickiego niestety):

— Doprawdy, mój Agatonie, bardzo mi się to podobało, kiedyś na początku mowy powiedział, że naprzód potrzeba wykazać, jaki jest sam Eros, a potem dopiero jego dzieła. Bardzo mi się taki początek podoba. Tylko, uważasz, kiedyś już tak pięknie i wspaniale opowiedział o Erosie, jaki on jest, to jeszcze mi i to powiedz: jak to jest właściwie z Erosem, czy to jest miłość czegoś, czy też niczego? Ale ja się nie pytam, czy to jest miłość ojca, czy matki — to by było śmieszne pytanie, czy Eros jest miłością ojcowską, czy macierzyńską; to nie, tylko tak samo, jak gdybym się pytał o ojca, czy ojciec jest ojcem czegoś, czy nie. Oczywista że gdybyś miał ochotę dać mi na to właściwą odpowiedź, musiałbyś odpowiedzieć, że ojciec jest ojcem syna albo córki. Czy może nie?
— Ależ i owszem — powiedział Agaton.
— No, a matka tak samo, nieprawda?
— Zgoda i na to.
— Jeszcze mi trochę odpowiedz — powiada Sokrates — abyś lepiej wyrozumiał, o co mi chodzi. Bo, uważasz, gdybym tak zapytał: Słuchaj, ty wiesz, co to jest brat; otóż czy brat musi być zawsze czyimś bratem, czy nie?
— Musi — powiada.
— Nieprawdaż? brata albo siostry?
— Oczywiście.
— Otóż spróbuj mi to samo powiedzieć i o miłości. Czy Eros jest to miłość czegoś, czy też niczego?
— Oczywiście, on jest miłością..
— No, to — powiada Sokrates — zachowaj jeszcze dla siebie i to sobie pamiętaj, czego on jest miłością, a mnie powiedz tylko tyle, czy Eros pragnie tego, do czego się odnosi, czy nie?
— Oczywiście — powiada.
— A czy on ma to, czego pragnie i co kocha, a mimo to dalej pragnie i kocha, czy też on tego nie ma? .
— No, może i nie ma.
Pomyśl no — powiada Sokrates — czy tylko „może”, czy też raczej musi tak być, że się pragnie tego, czego się nie ma, a gdzie nie ma braku, tam i pragnienia nie ma. Bo mnie się ciągle zdaje, mój Agatonie, że tak już musi być. A tobie jak?
— No, i mnie się też — powiada — zdaje.
— To ładnie; a proszę cię, czy może ktoś, będąc już słusznym, pragnąć, żeby był słusznym, albo będąc silnym, pragnąć, żeby był silny?
— Nie może, wobec tego, cośmy powiedzieli. — Aha, bo mu tego nie brak, skoro już takim jest.
— Prawda.
— Gdyby zresztą ktoś silny pragnął być silnym — powiada Sokrates — a szybki w nogach szybkim, a zdrów zdrowym by chciał być — no, mógłby ktoś w tych i tym podobnych wypadkach powiedzieć, że tu przecież ludzie o pewnych cechach i właściwościach pragną jednak tego, co każdy z nich ma — żeby nie było nieporozumienia, dlatego to mówię — otóż, uważasz, Agatonie, każdy z tych ludzi musi obecnie mieć to, co posiada, czy chce, czy nie chce, a gdzieby tam kto pragnął takich rzeczy? Ale gdyby ktoś mówił, że oto ja jestem zdrów, ale i chcę być zdrowym, albo: jestem bogaty, ale i chcę być bogatym i chcę właśnie tego, co mam,  powiedzielibyśmy mu zapewne, że „Ty, człowieku, masz majątek i zdrowie, i siłę, a chciałbyś te rzeczy i w przyszłości posiadać, bo teraz je masz, czy chcesz, czy nie chcesz. Więc zastanów się, czy, kiedy powiadasz: »Pragnę tego, co mam obecnie«, czy ty nie mówisz właściwie: »Ja chcę i w przyszłości mieć to, co mam obecnie«”. Zgodziłby się na to, nieprawdaż?
Agaton przyznał słuszność.
A Sokrates powiada: — A więc, czyż i to nie jest kochanie tego, czego człowiek jeszcze nie posiada obecnie, to pragnienie, żeby to coś w przyszłości istniało?
— A tak — powiada.
— Więc i w tym wypadku, i w każdym innym, kto tylko pragnie, ten zawsze pragnietego, co jeszcze nie istnieje, czego jeszcze nie ma, czego nie posiada, pragnie być takim, jakim jeszcze nie jest, pragnie tego, czego mu brak; taki, mniej więcej, jest przedmiot każdego pragnienia, miłości?
— Oczywiście — powiada.
— Ano — mówi Sokrates — zestawmy to, cośmy powiedzieli. Więc najpierw, że Erosmusi się do czegoś odnosić, a potem, że do tego, czegoś komuś brak. Prawda?
— Tak jest — powiada.
— A teraz przypomnij sobie, do czego to się Eros odnosi, jakeś powiedział w swojejmowie? A teraz pozwolisz, że ja ci przypomnę. Zdaje mi się, żeś tak jakoś mówił, że pośród bogów porządek jakiś nastał, odkąd w nich wstąpiło zamiłowanie do tego, co piękne: bo nie masz Erosa ku temu, co szpetne jest i złe. Nie tak jakoś mówiłeś?
— A mówiłem — powiada Agaton.
— Bardzo słusznie, mój przyjacielu — powiada Sokrates. — Więc jeżeli tak, to Eros byłby miłością tego co piękne, a tego, co szpetne nie? Czy może inaczej?
— Przyznał.
— No, a nie zgodziliśmy się już, że miłość odnosi się zawsze do tego, czego jej brak, czego nie ma?
— Tak — powiada.
— A zatem Erosowi piękna brak i on go nie ma.
— Musi być tak — powiada.
— Jak to? Więc istotę, której piękna brak i ona go zgoła nie posiada, ty nazywasz piękną?
— Ależ nie.
— No, a czyż, wobec tego, jeszcze dalej twierdzisz, że Eros jest piękny?
A Agaton powiada: — Mój Sokratesie, zdaje mi się, że już nic nie wiem z tego, com wtedy mówił.
—  Aleś, doprawdy — powiada — ładnie mówił, mój Agatonie. A jeszcze mi tylko jedno powiedz: Nie urażasz, że co dobre, to jest i piękne?
— Uważam.
— Więc jeżeli Erosowi piękna brak, a co dobre, to i piękne, to może jemu brak i dobra? Mój Sokratesie — powiada — ja cię zupełnie nie umiem zbijać; więc niech ci będzie już tak, jak mówisz.
— Agatonie drogi, chyba że prawdy zbijać nie umiesz, bo Sokratesa — nie tak trudno.

Jak łatwo zauważyć, Sokrates wychodzi z prawd oczywistych, z konieczności posiadania brata lub siostry, jeśli samemu jest się bratem itd. Potem wkręca Agatona w swój tok rozumowania, a ten wszystko kupuje już, jak małe dziecko, bo też i takim dzieckiem jest. Znajduje się bowiem w jakimś stanie hipnozy, w który wprowadził go Sokrates.

Należy wyjść od tego, że cała dyskusja dotyczy Erosa, czyli greckiego boga, którego Platon nie uważa za uroczego syna Afrodyty z łukiem i strzałami miłości, ale za jedno z najstarszych i najpotężniejszych bóstw. Nietrudno zauważyć, że rozmawiają o nim jednak jak o potężnej pierwotnej sile, energii, która rządzi światem, a przynajmniej zachowaniem istot na nim żyjących – oczywiście przede wszystkim ludzi. Rozmawiając o tej metaforze owej energii, traktują Erosa jako realny byt, któremu można przypisać cechy właściwe ludziom, a więc pragnienie. Agaton jest tutaj uczciwszy, ponieważ naiwnie nazywa Erosa po prostu miłością (tak jak chrześcijanie nazywają Boga miłością, choć oczywiście chodzi o zupełnie inną miłość), co jest jednak bliższe ogólnej idei stojącej za personifikowaniem pojęć abstrakcyjnych, podczas gdy Sokrates już zrobił z niego konkretną postać, która czegoś pragnie. Pragnie tego, bo tego nie ma. Pragnie piękna, bo pewnie sam nie jest piękny itd. A cóż to jest piękno? Znowu Sokrates głosem pewnym siebie, przynajmniej na tyle, żeby biednego Agatona wprawić w onieśmielenie, wykorzystuje kolejne pojęcie abstrakcyjne, umowne, a przy tym tak łatwo dające się zrelatywizować, jakby to był konkretny i cielesny byt. A jak piękno to pewnie i dobro, nieprawdaż? Idzie dalej Sokrates, co pokazuje jak na dłoni hipnotyczną technikę, jaką bezwstydnie stosuje. A na koniec jeszcze Agatona kokietuje swoją fałszywą skromnością umniejszając rzekomo własne umiejętności argumentowania, jednakże równocześnie podkreślając, że oto doszedł wraz z Agatonem do czystej prawdy.

Nie wiemy czym jest dobro, ponieważ jest to pojęcie którym się na ogół posługujemy na zasadzie zdroworozsądkowej. Nie byłoby problemu, gdybyśmy mogli je definiować, jako stan, który jest korzystny dla nas. Jednakowoż to co jest dobre dla nas, nie musi służyć innym, w związku z czym pojęcie dobra jest tak samo łatwe do zrelatywizowania jak pojęcie piękna (o gustach się przecież nie dyskutuje).

Eros jako personifikacja tajemniczej siły oddziałującej na ludzi (zwierzęta zresztą też), to też tylko wytwór języka. Mechanizm przyciągania się zakochanych z pewnością jest bardzo ciekawy, ale sto lat po Freudzie, tudzież przy gwałtownym rozwoju nauk biologicznych, możemy sobie darować rozumowanie przy pomocy greckich bogów. Osobiście fascynuje mnie to, jak w ogóle jest możliwe, że geny „chcą” (tak jakby miały wolę) się powielać, ale to osobny temat. Tak czy inaczej cała dyskusja Sokratesa w rzeczywistości ślizga się po powierzchni języka i w ogóle nie dotyka istoty rzeczy, o ile ta istota w ogóle istnieje, a jeśli istnieje, to czy da się dotknąć. Wychodząc od tautologii, posługując się metaforami niczym namacalnymi bytami, Sokrates buduje swój system, który jest bardzo atrakcyjny i za to zresztą kochamy Platona, ale który wpuszcza nas w mętny świat poplątanej siatki pojęciowej, nadając jej pozory krystalicznie czystej logiki. Logika (czyli gramatyka) w tym wszystkim jest, ale prawdy tam nie ma. Ha! Cóż to jednak jest prawda?

Pragnienie, owszem wynika z braku, albo może wcale nie wynika, tylko jest jego synonimem. Sokrates naprowadzając Agatona na trop piękna i dobra, pokpił sprawę zupełnie, ponieważ gdyby głębiej zbadał istotę owego poczucia braku, być może odkryłby mechanizmy rządzące popędem płciowym i następnie mógłby dojść do jego sublimacji w postaci miłości, a w końcu nawet do miłości platonicznej. Nie zrobił tego jednak, tylko od razu wzniósł się na wyżyny (UWAGA! „wznoszenie się na wyżyny” to też tylko metafora!) myślenia abstrakcyjnego przy pomocy pojęć, które trudno precyzyjnie zdefiniować.

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz