wtorek, 19 czerwca 2012

Wyrok na Dodę wydany, czyli "It ain't necessarily so..."


Lubicie Dodę? Ja nie przepadam ani za jej twórczością, ani tym bardziej osobowością. Sposób, w jaki się wypowiada publicznie jest arogancki i tak prostacki, że doprawdy trudno uwierzyć w jej wysoki IQ. Jej wypowiedź na temat autorów Biblii, jako o tych, którzy pisali jej słowa odurzeni winem i „jakimś ziołem” są tego doskonałym przykładem,

ALE…

…nie zgadzam się z wyrokiem sądu, do którego wniesiono przeciwko niej sprawę o obrazę uczuć religijnych. Nie uważam, żeby celowe ranienie tych warstw innych ludzi, które są dla nich najważniejsze, było czynem chwalebnym, ale używanie argumentu obrazy uczuć jest również niebezpiecznym narzędziem kneblowania otwartej dyskusji światopoglądowej.

Jak napisał Ira Gershwin w libretcie do opery George’a Gershwina Porgy and Bess, „It ain’t necessarily so, the things that you’re liable to read in the Bible, it ain’t necessarily so”. Biblia jest z całą pewnością zbiorem książek wartym przeczytania z szeregu względów. Jednym z nich jest choćby chęć zrozumienia otaczającej nas symboliki oraz metafor, jakie rządzą naszym językiem (i szeregiem innych języków używanych w Europie i Ameryce, ale również w Afryce i Azji). Podstawowym zaś argumentem za czytaniem tych ksiąg powinna być zasada, że żeby z czymś polemizować, należy to znać, bo w przeciwnym razie wychodzimy na zacietrzewionych głupków.

Salman Rushdie z pewnością czytał Koran, a i pewnie i Biblię. Kiedy jeden z jego narratorów nazywa Abrahama (Ibrahima) brzydkim słowem na „s” robi to w kontekście opuszczenia przez niego niewolnicy Hagar na pustyni. Przypomnijmy, że Hagar urodziła mu syna Izmaela uważanego za protoplastę Arabów. Oczywiście jest to żydowska baśń, ale akurat Muhammad ją zaadoptował do swoich potrzeb i dzisiaj wierzący Arabowie faktycznie uważają się za potomków Izmaela, i oczywiście Abrahama. Żaden pobożny żyd, muzułmanin czy chrześcijanin nigdy by Abrahama nie nazwał „s..lem”, ale ktoś niezbyt w Piśmie uczony, kto usłyszałby tę prostą historię o porzuceniu ciężarnej kobiety na pustyni przez sprawcę ciąży, ze spokojnym sumieniem mógłby się tak odnieść do patriarchy trzech religii. Tymczasem m.in. z tego powodu ajatollah Chomeini wydał fatwę skazującą Rushdiego na śmierć.

Historie biblijne to fantastyczny przykład tego, jak autorzy związani ze zwycięskim środowiskiem kapłanów Jahwe, którym po dziesiątkach, jeśli nie setkach lat zmagań udało się wyeliminować inne kulty uprawiane przez starożytnych Hebrajczyków, wkładali olbrzymi wysiłek intelektualny w celu wyjaśnienia gry namiętności seksualnych, politycznych i gospodarczych jakimś boskim planem, który najczęściej miał na celu ukaranie Izraelitów za sprzeciwianie się woli Pana. Oczywiście jego wolę najlepiej znali kapłani. Od czasu do czasu jednak pojawiali się intelektualiści wspomagający kastę kapłanów (była to kasta ograniczona do potomków Lewiego – jednego z synów Jakuba, też legendarnego raczej niż rzeczywistego), wyróżniający się na tle nawiedzonej hołoty proroczej (po starożytnym Izraelu chodziły całe hordy „proroków” faktycznie czymś odurzonych, których jednak mało kto traktował poważnie), którzy tworzyli księgi znane nam dzisiaj z wielkiej antologii zwanej Biblią.

Saul nic specjalnie złego nie zrobił, a z naszego punktu widzenia, postąpił szlachetnie odmawiając wymordowania wszystkich jeńców wojennych (prawo heremu), za to Dawid wykorzystując swoją pozycję posłał na pewną śmierć Uriasza Hetytę, po to tylko, żeby móc posiąść jego żonę. Saul jest potępiony, ale Dawid jest OK. Co prawda prorok Natan daje mu reprymendę, ale ogólnie to Dawid jest twórcą potęgi Izraela. Dlaczego? Bo Bóg tak chciał i koniec dyskusji.  (Z tym Saulem i Dawidem, to, jak pisałem dwa lata temu, nie do końca wiadomo jak było, bo w końcu księgi biblijne to zbiór narracji o charakterze legendarnym).

Ewangeliści natomiast chcąc uwiarygodnić swoje opowieści o Jezusie, co i rusz cytują Stary Testament, żeby pokazać, że tak oto „wypełniły się słowa”. Kto jednak zada sobie trud i sprawdzi źródła, ten bez trudu rozszyfruje, że słowa oryginału w ogóle nie odnoszą się do sytuacji opisywanych w Ewangeliach. Np. brak połamania kości, przytaczany przy okazji opisu połamania goleni ukrzyżowanym łotrom, przypisano słowom „kości jego połamane nie będą” z Księgi Wyjścia, tylko że to akurat nie miało być żadne proroctwo, tylko przepis na przygotowanie rytualnej potrawy z baranka na święto Paschy.

Biblia jest pełna pięknych opowiadań ukazujących jak na dłoni jak Hebrajczycy z dzikich koczowników stopniowo stawali się cywilizowanym i osiadłym ludem (np. Księga Rut), jak również krwawych a okrutnych historii ukazujących bezwzględność tego świata (Księga Judyty). Księga Hioba jest genialnym opisem tego, co pojedynczemu człowiekowi może się przytrafić w życiu, ale już wyjaśnienie tych wydarzeń (podpucha ze strony Szatana, w którą Bóg wchodzi jak małe dziecko i bezmyślnie bawi się ludzkimi istnieniami) jest nie do przyjęcia.

To są wszystko ilustracje tego, jak ewoluowała ludzka myśl, jak człowiek radził sobie z racjonalizacja otaczających go i bezpośrednio go dotyczących zjawisk. W ogromnej liczbie przypadków widać bardzo wyraźnie, że autorzy Biblii reprezentowali typowo judeocentryczny punkt widzenia, co świadczy o ich niezbyt szerokich horyzontach. Postępem był Izajasz, który jako jeden z pierwszych ukazuje Jahwe jako Boga nie tylko Izraela, ale uniwersalnego, ogarniającego swą władzą całą ludzkość. Jonasz idzie nawoływać do poprawy Niniwę, stolicę Asyrii, a nigdzie nie jest napisane, że ma się zwracać tylko do diaspory żydowskiej. Ale obok tego uniwersalistycznego podejścia od razu mamy bajkę o wielorybie.

Uważam, że księgi Biblii są niezwykle ciekawym materiałem dla całego spektrum badaczy z różnych dziedzin. Jest to miejscami doskonała proza, a czasami czysta poezja. Są też fragmenty słabsze literacko, ale nie wierzę, że zostały napisane przez ludzi pozostających pod wpływem środków odurzających. Niemniej, ktoś kto tak uważa, ma do tego pełne prawo.

Obraza uczuć religijnych to „specjalność”  wielkich religii monoteistycznych wywodzących się z „tej samej bajki”, czyli z mozaizmu. Pewni muzułmanie gotowi są bez litości pozbawiać życia tych, którzy rzekomo urazili ich uczucia religijne. Polscy katolicy upodobniają się do Amerykanów, którzy za byle co pozywają swoich bliźnich do sądu. Z tym pozywaniem to rzecz oczywiście fajniejsza, niż zabójstwo na tle religijnym, ponieważ w razie wygrania sprawy można zgarnąć jakieś pieniądze od mądrali z niewyparzoną gębą.

Otwarto bowiem w Polsce furtkę dla pozywania praktycznie wszystkich, którzy wypowiedzą się nie tak, jakby religijnie nastawiony pieniacz sobie życzył. Co to bowiem znaczy „obraża, czy nie obraża”. Istnieją ludzie, których obraża samo utrzymywanie się myślenia religijnego, ponieważ uważają, że jest ono wbrew logice. Ateistę czy agnostyka można jednak bezkarnie obrażać, bo w prawie nie przewidziano czegoś takiego jak obraza uczuć niereligijnych. Poza tym z tym obrażaniem może być trochę tak jak z przewrażliwionymi środowiskami żydowskimi (takim lustrzanym odbiciem polskich „rydzykowców”), które każdą krytyczną wypowiedź na temat przedstawicieli swojego narodu mogą uznać za antysemityzm. Precedens został stworzony. Być może fakt pojawienia się mojego tekstu w Internecie też zostanie przez kogoś uznany za „obrazę uczuć religijnych”.
Ludzi nie należy obrażać i tego się trzymajmy. Kto się za co obraża to już jest kwestia bardzo delikatna i indywidualna. Czasami to, o co mamy prawo się obrażać, a o co nie, rozstrzygnąć musi sąd. Sędziowie jednak też nie są nieomylni, a ich decyzje w takich sprawach muszą być niejako z definicji arbitralne.

Doda z pewnością obraziła uczucia tych, którzy słowa Pisma traktują dosłownie co do litery i w ogóle zachowała się (jak to ma w zwyczaju zresztą) po prostu po chamsku, ale czy nie miała prawa wypowiedzieć swojego zdania o kimś, kto od tysięcy lat nie żyje? Jeśli powiem, że kapłani Dionizosa byli pijaną bandą, to nikogo nie urażę, bo nikt nie już Dionizosa nie wyznaje, ale generalnie jest to dokładnie taki sam przypadek.

Nikt nie powinien na siłę nikomu innemu narzucać własnej wrażliwości. Autorów Biblii brzydko nie nazwę, ale jej teksty to w większości baśnie i opowieści umoralniające, które z prawdą niewiele mają wspólnego. Zawierają jednak kilka perełek, takich jak choćby to, że „prawda nas wyzwoli”. W imię prawdy właśnie czasami zdarzy się kogoś obrazić, zwłaszcza kogoś, kto jest bardzo przywiązany do świata baśni. Prawda, jeśli ją pojmować tradycyjnie, nie zależy od większości, ani od decyzji sądu. Prawdą niekoniecznie jest to, co ktoś napisał, że jest, a wielu w to uwierzyło. Tworząc niebezpieczny precedens w świeckim niezawisłym sądzie być może doprowadzono do tego, że zamiast prawdy, której będziemy się bali głośno wyrażać, będziemy musieli powtarzać gotowe slogany oparte na biblijnych baśniach. W sumie nic nowego - przerabialiśmy to już w Europie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz