sobota, 11 czerwca 2011

O przyszłości tożsamości w Polsce słów kilka (4)

Jadąc dziś z pracy włączyłem sobie program II Polskiego Radia i trafiłem na końcówkę audycji na temat uchodźców. O ile poznałem po głosie, rozmówcą, którego słyszałem, był Konstanty Gebert. Pierwsze słowa, jakie usłyszałem, to „Pan Bóg lubi różnorodność i ja lubię różnorodność. Dlaczego miałbym być lepszy od Pana Boga?” Piękne i szlachetne słowa, ale powoływanie się na Pana Boga jest zawsze niebezpieczne, ponieważ równie często, jak szlachetne idee, Bogiem się podpierano w celach zgoła nieszlachetnych. „Gott mit uns” żołnierzy Wehrmachtu to tylko jeden z takich przykładów. Działacze Ku-Klux-Klanu z kolei mawiali (a pewnie mawiają do dziś) prawie to samo, co Konstanty Gebert, tylko w nieco innym kontekście „Gdyby Pan Bóg chciał, żeby czarni byli nam równi, toby ich nie stworzył czarnymi, chyba logiczne?” Nie z jakiejś strasznej nienawiści do religii i ludzi wierzących, ale właśnie z tej prostej przyczyny, że koncepcję osoby Boga wykorzystywano już do wszelkich możliwych celów, proponuję nie powoływać się na niego w rozmowach o konkretnych, empirycznie sprawdzalnych problemach.

Argumentacja Konstantego Geberta była generalnie nacechowana dobrą wolą, bo faktycznie nigdy nie wiemy w jakiej sytuacji znajdziemy się za miesiąc czy rok i nigdy nie przewidzimy, czy my sami nie staniemy się z takich lub innych powodów uchodźcami (oczywiście oby nie!!!), dlatego apelował o zrozumienie dla tych, którzy uchodźcami są teraz. Jeżeli chcieliśmy być w Europie bez granic i nie stać w kolejce po wizę do Włoch, to teraz musimy się liczyć z tym, że z Włoch mogą trafić na mazowieckie piaski uchodźcy z Libii czy Tunezji. Coś za coś. W dodatku całkowitego bezpieczeństwa nikt nam nigdy nie zagwarantuje. Wszystko pięknie.

W swoich poprzednich wpisach nie poruszałem kwestii uchodźców, ponieważ nie powiązałem ich bezpośrednio z przyszłością naszych emerytur. Jak widać, moje myślenie w tym wypadku jest raczej przyziemne. Przyziemność owa jest niezbędna, bo jest synonimem realności. Doświadczenia historyczne pokazują, że przyjmowanie mas uchodźców niekoniecznie kończy się wieczystą wdzięcznością tych, którym uratowano życie i zapewniono bezpieczne i syte życie. Przykład imperium rzymskiego jest tutaj w każdym tego słowa znaczeniu klasyczny. Oto bowiem przybywają okrutni barbarzyńcy ze wschodu, gdzieś spod chińskiego muru niszczą państwo wschodnich Gotów (Ostrogotów) na stepach czarnomorskich. Ostrogoci uciekając wkraczają w granice cesarstwa i walnie się przyczyniają do likwidacji cesarstwa zachodniego. Co prawda robi to Odoaker, który Gotem nie był, ale wkrótce kontrolę nad Rzymem przejmuje Teodory, król Ostrogotów. Pojawienie się plemienia silniejszego i bardziej brutalnego zawsze powoduje przesunięcie się plemienia napadniętego. Rzymianie wcześniej też mieli barbarzyńców w wojsku i to całkiem pokaźną ich liczbę, ale zawsze jako pojedyncze jednostki pozostające pod komendą rzymskich oficerów (też niejednokrotnie barbarzyńskiego pochodzenia). Całe plemiona ze swoimi królami i barbarzyńską organizacją wojskową to niby mieli być sojusznicy Rzymu. Niestety to one rozgrabiły cesarstwo między sobą, doprowadzając do upadku samego państwa jak i do potwornej degradacji kultury. W rozwoju cywilizacyjnym Europa zrobiła ogromny krok wstecz.

Kiedy powstało nowożytne państwo Izrael, część arabskich Palestyńczyków, być może przedwcześnie (ocena tych wydarzeń jest bardzo trudna) opuszcza swój rodzinny kraj i udaje się do Jordanii. Zostają tam przyjęci przez Arabów jordańskich, ale to im nie wystarcza. Uważają, że są tak świetnie zorganizowaną siłą, że mogą przejąć kontrolę nad krajem gospodarzy. To się nie udaje, a palestyńska rewolta przeciwko legalnej władzy, która udzieliła im gościny, zostaje krwawo stłumiona. Część Palestyńczyków przedostaje się do Libanu, gdzie opanowuje praktycznie pogranicze z Izraelem i skąd prowadzi ataki na tenże kraj. Oprócz tego, że uchodźcy palestyńscy zachwiali niemal modelową równowagę między muzułmanami a chrześcijanami i druzami na korzyść tych pierwszych (a trzeba pamiętać, że ta równowaga była nawet zapisana w konstytucji tego kraju), to jeszcze naraziła go na interwencje Izraela. Tragedia Libanu, demokratycznego kraju o kwitnącej gospodarce, ma swoją przyczynę w przyjmowaniu uchodźców.

Z całą pewnością nie chciałbym, żeby Europa, a w tym Polska, po prostu przyglądała się, jak gdzieś na świecie bezkarnie morduje się ludzi. W obronie albańskiej ludności Kosowa wystąpiło NATO (a właściwie USA). Szlachetnie i pięknie. Interwencja ta doprowadziła do zniszczenia serbskiej integralności terytorialnej. Albańczycy w Kosowie nie byli uchodźcami. Byli tam jednak ludnością napływową. Właściwie dopiero w XIX wieku zyskali przewagę liczebną nad Serbami w tym regionie. Możliwe, że nie chcąc mieć kosowskich uchodźców u siebie, Europa przystała na powstanie nowego państwa kosztem Serbii.

Szlachetnie jest ludzi kochać i szanować. Niemniej nie można tego żadnym przepisem prawnym nakazać. Czeczeni w Polsce to ludzie, którzy uciekli przed tragicznymi efektami rosyjskich działań wojennych na terenie ich kraju. Czeczeni są „w porządku”, bo przecież walczą z naszymi „wrogami”. W praktyce nawet ci nastawieni wrogo do Rosjan, przy spotkaniu z konkretnymi Czeczenami, nie czują się zbyt komfortowo. „Inna kultura, inne obyczaje”. Co więcej, można usłyszeć opinię Polaków, że prędzej dogadaliby się z „Ruskimi” niż z Czeczenami. Nauczycielki w szkołach, gdzie są dzieci czeczeńskie są zbulwersowane, że np. podczas „Mazurka Dąbrowskiego” na szkolnej akademii, czeczeńscy chłopcy przesiedzieli na krzesłach w czapkach na głowach. Ktoś tam próbuje tłumaczyć, że może nie wiedzieli, nie zdawali sobie sprawy, a przecież czapka to dla muzułmanina prawie to samo co dla Żyda itd. itp. To nie pomaga. Obcy zachowuje się obco i dlaczego mam to niby znosić, kiedy jestem u siebie. Przecież po to moi przodkowie krew przelewali, żebyśmy MY byli u siebie i robili to, co się NAM podoba. A tu nagle toleruj jakieś dzikie tańce.

Niestety nie jest tak, że można po prostu zaapelować do dobrej woli ludzi i powiedzieć im: patrzcie, jacy to biedni ludzie, okażmy im szacunek i otoczmy ciepłem. To tak nie zadziała! Tolerancja owszem. W końcu większość z nas to nie są jacyś naziści, ale jak wiemy tolerancja to nie jest pełna akceptacja.

Kiedy zadajemy sobie pytanie, czym jest tożsamość, i zgodzimy się, że chodzi mimo wszystko o memy, a nie geny, to jednak obawiamy się, że każdy obcy wniesie tu swoje memy. O ile są one łatwo przyswajalne, czyli jeżeli obce obyczaje to np. ciekawa propozycja kulinarna, jesteśmy dość otwarci, ale jeśli przychodzi do kwestii językowych (w końcu nie po to broniliśmy polszczyzny przed zaborcami, żeby teraz pozwalać na języki obce na naszych ulicach, a może wkrótce w szkołach i urzędach), czy religijnych (zwłaszcza dotyczy to muzułmanów, których się po prostu boimy), sprawa robi się trudna. Mamy tendencję do usztywnienia stanowiska. W większości powoduje nami strach. W końcu obcy to m.in. zagrożenia dla swojskości, niemal z definicji.

Uchodźcy tym się różnią od imigrantów zarobkowych, że o ile potomstwo tych ostatnich prawdopodobnie się zasymiluje (choć oczywiście wcale nie koniecznie), to ci pierwsi wręcz przeciwnie. Przecież m.in. dlatego uciekli ze swoich krajów, bo chcą zachować właśnie taką tożsamość, którą sami uważają za wzorcową dla swojego narodu. Uciekli przecież przed reżimem, który takiej tożsamości zagrażał. Tym bardziej na uchodźctwie będą chcieli ją ocalić i rozwinąć. Jaką postawę ma przyjąć kraj gospodarzy? Taką jak Brytyjczycy, którzy zdają się rezygnować z własnej tradycji w imię nie drażnienia wrażliwości przybyszów?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz