wtorek, 14 czerwca 2011

Qigong, szkolne doświadczenie, a walka z ciemnymi mocami

Wczoraj obejrzałem na TVP Historia film dokumentalny o Marcusie Bongarcie, pt. „Mistrz”. Dokument jest nienowy, TVP 1 przedstawiła go już chyba dwa lata temu, ale ja zobaczyłem go po raz pierwszy. Wyczyny mistrzów qigong podziwiam nie od dzisiaj. W odróżnieniu od Marcusa Bongarta nigdy nie miałem jednak tyle determinacji, żeby oddać się systematycznej praktyce tej sztuki. Niemniej kilka ćwiczeń dla początkujących, np. zbliżanie do siebie otwartych dłoni przed sobą i oddalanie ich z wyobrażeniem, że przy przybliżeniu ściskam gumową piłkę, a przy oddalaniu rozciągam ciasto na pizzę (oba wyobrażenia sprawiają, że odczuwa się lekki opór), przekonały mnie, że coś w tym jest. Potem przestałem sobie wyobrażać piłkę i ciasto, ale efekt, który mogę porównać tylko do zbliżania magnesów o tych samych biegunach i oddalania się magnesów o biegunach przeciwnych, pozostał, mimo, że fizycznie już tych dłoni ani nie oddalałem ani nie zbliżałem do siebie. Zrobiłem nawet eksperyment Zbliżyłem dłonie do ramion żony, nie dotykając ich i spytałem co czuje. Kiedy wyobrażałem sobie, to samo, co przy zbliżaniu dłoni w ćwiczeniu, moja żona twierdziła, że odczuwa ciepło, kiedy wyobrażałem sobie to co przy oddalaniu, ciepło również odchodziło.

Jak to często ze mną niestety bywa, wiele rzeczy zostawiam na etapie początkowej fascynacji. Kiedy podzieliłem się swoimi obserwacjami z kuzynem, który jest człowiekiem inteligentnym, ale na stare lata postanowił uporządkować swój światopogląd bezkrytycznie oddając się katolicyzmowi, ten stwierdził, że „wiesz, z tymi energiami to ty lepiej uważaj…” Powiem otwarcie, jestem naprawdę człowiekiem tolerancyjnym, więc ataki na wszelkie religie uważam za najczęściej przesadzone i wynikające ze złej woli atakujących. Jestem w stanie zrozumieć różne dziwactwa a nawet drobne draństwa (np. chciwość duchownych, którą można podciągnąć pod „gospodarność”, choć z całą pewnością nie pedofilię). Niemniej do szewskiej pasji doprowadza mnie postawa kołtuna, bo ta zakazuje zbadania czegoś, dojścia do prawdy w imię pokory. Pokora jest istotą wszelkiego poznania. Na każdym etapie człowiek, którego napędza pasja badawcza musi zdawać sobie sprawę ze znikomości własnej wiedzy i tego, że stu procent prawdy pewnie nigdy nie odkryje. Niemniej pokora pojęta jako postawa typu „jeśli tego nie rozumiesz, to lepiej się temu pokłoń” jest godna jaskiniowca oddającego cześć piorunom, wysokim górom i wszelkim żywiołom. Jest to ta sama postawa, która zniszczyła Giordana Bruno, Galileusza odarła z godności, a De revolutionibus Kopernika trzymała na indeksie ksiąg zakazanych do XIX wieku.

Na argumenty Dawkinsa czy Hawkinga, ludzie religii, którzy nie są tylko prostymi dewotami, ale starają się wiarę swoją podpierać argumentami logicznymi, często mówią, że odwoływanie się do świata fizycznego, w tym nawet do fizyki kwantowej, w odniesieniu do Boga i świata duchowego, nie ma sensu, ponieważ jest to rzeczywistość kompletnie pozamaterialna, a Bóg pozostaje poza stworzeniem (wg chrześcijan, jak chciał wejść do stworzenia to się wcielił w Jezusa Chrystusa). Niech i tak będzie, ale w takim razie dlaczego kościoły tak bardzo obawiają się zjawisk czysto fizycznych? Dlaczego nie mielibyśmy uczynić naszego życia lepszym poprzez lepsze poznanie praw fizyki? Wkładanie qigong, tai-chi czy np. sztuk walki do jednego worka z czarną magią i przywoływaniem ducha nieczystego to jakieś kompletne nieporozumienie.

Nauka tzw. Zachodu, o ile się orientuję, nie uznaje istnienia czegoś takiego jak energia qi. W odróżnieniu od szeregu zjawisk, na które badania naukowe nie przynoszą wystarczających dowodów (telepatia, jasnowidzenie – choć można mówić o pojedynczych przypadkach, których jest jednak za mało, żeby je uznać za dowody naukowe), energię qi każdy może sprawdzić, czy to idąc do jakiegoś mistrza qigong, czy też po prostu wykonując proste ćwiczenie, o jakim pisałem na wstępie.

Uważam, że energia qi jest zjawiskiem czysto fizycznym, które należy poddać poważnym badaniom. Nie jestem fizykiem, ale doskonale pamiętam doświadczenie ze szkoły podstawowej na temat energii elektromagnetycznej. Pamiętam to doświadczenie doskonale, ponieważ niechcący zepsułem wówczas jeden z elektromagnesów. Otóż płynąca energia elektryczna powoduje, że wokół tworzy się pole magnetyczne, które samo w sobie stanowi oddzielną wartość. Otóż nasza pani od fizyki kazała nam zbliżyć do siebie dwa elektromagnesy, po czym kategorycznie stwierdziła, że kiedy włączy w nich prąd elektryczny, za nic w świecie nie będziemy w stanie ich rozerwać. Jak powiedziała, tak zrobiła, ale ja te elektromagnesy rozerwałem. Prawdopodobnie jeden z nich był już wcześniej uszkodzony, ponieważ po początkowym oporze przy próbie rozdzielenia elektromagnesów, nagle opór ów zanikł, a w moich rękach zostały oddalone od siebie elektromagnesy, zaś z jednego zwisały „bebechy”, czyli jakieś zwoje, przez które miał płynąć prąd elektryczny. Pamiętam ten epizod również i z tego względu, że obok mnie siedział najsilniejszy kolega z klasy, którego w dodatku nauczyciele uważali za łobuza. Kiedy nauczycielka zobaczyła leżące przed nami bezużyteczne elektromagnesy, zaczęła krzyczeć na Darka S., że oto zepsuł cenny sprzęt szkolny. Ten się jednak tyradą nauczycielki nie przejął, od razu mnie „sypnął”, a ja też od razu się przyznałem. Kiedy Darek już wiedział, że jest poza podejrzeniem, uśmiechnął się od ucha do ucha do nauczycielki, klepiąc mnie przy tym po ramieniu i mówiąc „Silny chłop, co nie?” Była w tym oczywista ironia, bo nigdy do specjalnych mięśniaków się nie zaliczałem.  Może coś przekręciłem w nazewnictwie fizycznym, ale dzięki tej kretyńskiej przygodzie na całe życie chyba zapamiętam na czym polega zjawisko elektromagnetyzmu.(Tak na marginesie, jestem bardzo ciekaw w ilu szkołach obecnie nauczyciele fizyki pokazują, czy też pozwalają dzieciom robić doświadczenia z elektromagnesami).

Otóż jeżeli połączenia nerwowe w całym ciele człowieka sprawiają, że w ogóle się poruszamy, a ciało nasze wykonuje jakieś czynności, to dzieje się to za sprawą impulsów elektrycznych płynących z naszego mózgu do najdalszych jego części i odwrotnie. Skoro cały czas płynie przez nas prąd, to musi się tworzyć jakieś pole elektromagnetyczne wokół nas. To co jest natomiast tajemnicze i nie do końca jasne to metoda jaką mózg jest w stanie kontrolować przepływ tej energii magnetycznej. To jest niezwykle ciekawe, ale nadal wierzę, że jest to zjawisko czysto fizyczne, a jako takie absolutnie realne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz