poniedziałek, 20 czerwca 2011

Praca a płaca, czyli za co chcemy być nagradzani (6)

Dzisiejszy wpis nie będzie o płacy, ale tym, w jakim systemie nagród i kar wychowujemy kolejne pokolenia Polaków.. Jest to istotne, ponieważ pozwala zrozumieć, skąd się później biorą pewne postawy wśród pracowników. Pracodawcy bowiem mogą być zaskoczeni, skąd u pracownika wybuch niezadowolenia z powodu słów krytyki szefa. Uważam, że błąd polega na przyzwyczajeniu młodych ludzi do oceny jedynie za wkład pracy, czy dobre chęci, przy braku przygotowania ich do bycia ocenianym za efekt końcowy ich pracy, czyli jakość. Nie muszę chyba znowu przypominać, że nas jako klientów kompletnie nie obchodzi, jak bardzo się ktoś napracował, żeby zrobić np. lodówkę. Nas interesuje tylko jej jakość i to za nią chcemy lub nie chcemy płacić.

W dawnych czasach (jakieś 20 lat temu) kiedy ktoś szedł na studia, oznaczało to, ze był to człowiek w miarę świadom tego, co robi. Oczywiście w praktyce bywało z tym bardzo różnie, ale takie było założenie. O wykładowcach mówiło się różne rzeczy, bo zawsze wśród nich była jakaś grupa dziwolągów, którzy nie nadawali się do pracy dydaktycznej, czy też w ogóle do pracy z ludźmi. Niemniej nikomu nie przyszło do głowy kwestionować oceny z egzaminu. Owszem, w prywatnych rozmowach często mówiło się, że w takim to a takim przypadku ocena była niesprawiedliwa. Ba, byli tacy profesorowie, których oceny brały się z aktualnego stanu emocjonalnego. Student był jednak bezsilny. Wcale nie twierdzę, że to było dobre, bo niesprawiedliwość nigdy nie jest niczym godnym pochwały. Stwierdzam jedynie, że tak wyglądała rzeczywistość.

Obecnie prywatne uczelnie oferują studentom życie przyjemne i bezstresowe. To znaczy starają się, ponieważ co jakiś czas zdarzają się wykładowcy, którzy wyskakują niczym Filip z konopi i wymagają od studentów jakiejś wiedzy czy umiejętności. Na szczęście takich dziwolągów uczelnie owe w miarę sukcesywnie się pozbywają, a bezstresowe metody zdobywania dyplomu mogą się spokojnie rozwijać. (Oczywiście ten akapit to sarkazm).

Nie cierpię czerwca na uczelni, kiedy muszę wpisać oceny z zaliczeń lub egzaminów. Jeżeli ktoś pamięta to, co napisałem w zeszłym tygodniu o pisemnych egzaminach w formie testów wielokrotnego wyboru lub uzupełniania luk, ten wie, że nie jestem ich zwolennikiem, ponieważ nie rozwijają one niczego, co się w życiu przydaje. Mają one jednak jedną ogromną zaletę. Ich wyniki są trudne do podważenia. Jeżeli ktoś jest kompletnie nieprzygotowany, a przy tym mało rozgarnięty (bo przy teście wielokrotnego wyboru można często inteligentnie „strzelić”), to konkretna liczba punktów dająca poniżej ustalonego kryterium, po prostu jest ewidentna i nie ma z nią nawet jak dyskutować. Gorzej jeśli trzeba ocenić samodzielną wypowiedź pisemną. Tutaj pojawia się tyle wątpliwości ze strony studenta co do oceny, że egzaminujący musi przynajmniej wysłuchać często takich głupstw, jakich nie wymyśliłby najlepszy satyryk.

Na przykład na stronie pracy jednej ze studentek pojawiło się tyle błędów, a przy tym opuszczeń całych fragmentów (chodziło tutaj o przekład fragmentu tekstu literackiego z
j. angielskiego na polski), że jedyna ocena, jaka się nasuwała była niedostateczna. Niemniej praca została wykonana w terminie (co na tle jej kolegów wcale nie było takie normalne), studentkę znałem z tego, że zawsze była pracowitą i bardzo rozsądną dziewczyną, więc stwierdziłem, że trójkę jej mogę postawić. Wiem, wiem, sam w tym momencie przeczę wszystkiemu, co głoszę na ten temat – poddałem się czynnikom, które nie powinny mieć nic do rzeczy, ale o tym za chwilę. Otóż kiedy ambicja i wysoka samoocena wynikająca z dotychczasowych pochwał za pracowitość spotka się z twardą rzeczywistością, a więc z informacją, że nie spełnia się standardów, w człowieku pojawia się tak wielkie poczucie krzywdy i buntu, że sam ów delikwent może być zaskoczony własną reakcją. Tym bardziej wykładowca. Dziewczyna zaczęła ze mną polemizować na temat każdego fragmentu, co mnie zdziwiło niepomiernie, ponieważ zawsze ją uważałem za kierującą się zdrowym rozsądkiem. Nigdy bym się nie spodziewał, że będzie się kłócić w obronie ewidentnych błędów. Byłaby mnie rozbroiła przy fragmencie, w którym napisała „wydawać się był”, za nic w świecie nie chcąc się ze mną zgodzić, że tam powinno się znajdować „wydawał się być”, ale jej agresja i kompletnie głupi upór całkowicie mnie zamurowały. Akcja wzbudza reakcję, a reakcją na agresję jest zazwyczaj również agresja. Przez moment doszło do mnie uczucie, którego się najbardziej u siebie obawiam, a mianowicie chęć natychmiastowego ukarania człowieka zachowującego się głupio oceną niedostateczną. Na szczęście potrafię sobie chyba jeszcze radzić z własną „nienawiścią” i nie poddawać się jej podszeptom.

Co mnie tak naprawdę zdenerwowało? Agresja, czyli „nienawiść” ze strony tej studentki? Myślę, że jednak nie. Naprawdę chyba się już przyzwyczaiłem do pewnych kompletnie niedojrzałych zachowań młodych ludzi, którym obecnie pozwolono się nazywać studentami. Może nie powinienem się przyzwyczajać, bo sam w ten sposób przyczyniam się do ogólnej atmosfery przyzwolenia na zjawiska złe, ale to już inna sprawa. Mam jednak bardzo niską tolerancję wobec głupoty. Jestem w stanie znieść sytuację, w której ktoś mi osobiście ubliża. Nie jest to przyjemne, ale potrafię przyjąć krytykę, a nawet cierpliwie przejść do porządku dziennego wobec krytyki niezasłużonej. Nie umiem sobie jednak radzić w polemikach z ludźmi, którzy upierają się przy tezach mijających się kompletnie z prawdą. Jeśli ktoś w mojej obecności głosiłby ze szczerym (a często szlachetnym w swoim mniemaniu) poczuciem głoszenia prawdy, że dwa i dwa to pięć, to miałbym ochotę udusić delikwenta gołymi rękoma. Ci, którzy mnie znają wiedzą, że w wielu dziedzinach wiedzy dopuszczam bardzo dużą granicę błędu, czy też relatywizmu, ale bez wątpienia są takie sytuacje, w których co do tego, co jest prawdą, a co nią nie jest, wątpliwości być nie może. O faktach  nie powinno się dyskutować. 
cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz