środa, 1 czerwca 2011

Autonomia uczącego się, czyli wiedza a wykształcenie (1)

W początkach XX wieku angielscy socjaliści poruszali m.in. problem powszechnej darmowej oświaty. Tzw. „public schools”, niektóre sięgające czasów Henryka VIII dlatego nazywały się publicznymi, ponieważ stanowiły kontrast dla prywatnej edukacji domowej (przez guwernantki i guwernerów) i nie miały nic wspólnego z darmowym dostępem. W pierwszej połowie XIX wieku, jak pewnie pamiętamy z podręczników do historii, dzieci robotników same już musiały ciężko na siebie pracować. Oliver Twist Dickensa był nie lada szczęściarzem, że po okresie gehenny i życia w środowisku kryminalnym, ktoś zamożny roztoczył nad nim opiekę. W większości przypadków dziecko biedne na szczęśliwe losów odwrócenie nie mogło liczyć.
Wielka Brytania to miejsce, w którym, jak starałem się wykazać w kilku poprzednich wpisach, obowiązuje zasada „słabemu biada” (nieco strawestowana wersja „zwyciężonym biada”), ale równocześnie jest to kraj, którego mieszkańcy stopniowo, acz czasami boleśnie, uczą się ze sobą współżyć tak, żeby było miło i sympatycznie. Brzmi to trochę jak sarkazm, ale do końca sarkazmem nie jest, gdyż konia z rzędem temu, kto nie lubi kiedy jest miło i sympatycznie. Dodajmy do tego, że pokój społeczny i uśmiechnięte twarze dookoła to jest ważny czynnik w budowaniu własnego komfortu psychicznego, dlatego w ostatecznym rozrachunku taka motywacja okazywała się bardziej skuteczna w budowaniu dobrobytu narodów niż nienawiść i krwawe oddolne rewolucje. Z góry uprzedzam, że doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nieco upraszczam. Niemniej faktem pozostaje, że Wielka Brytania nie doświadczyła rewolucji, ale swoim obywatelom, włącznie z tymi najuboższymi, zapewniała los lepszy niż reżimy komunistyczne swoim.
Polityka równych szans w zdobywaniu wykształcenia nie była obca nawet dziewiętnastowiecznym konserwatystom. Co prawda Joseph Chamberlain był pierwotnie liberałem, a dopiero potem przyłączył się do torysów, ale jednak będąc politykiem, mówiąc w kategoriach kontynentalnych, prawicowym, głosił poglądy, w których postulował dostęp do oświaty dla zdolnych ludzi ze wszystkich warstw społecznych. Oczywiście, co później dorosły człowiek zrobi ze sobą w życiu, go nie interesowało i słusznie.
Liberałowie, którzy na początku XX wieku nadal byli tą potężną, jedną z dwóch (obok konserwatystów) głównych partii politycznych, postulowali dostęp do oświaty dla zdolnych dzieci z warstw ubogich. Na to James Keir Hardie, jeden z pierwszych działaczy robotniczych, który się spod wpływu liberałów wyemancypował i podążył własną drogą, dając początek Partii Pracy, stwierdził, że owszem, postulat w porządku, ale „czy wszystkie bogate dzieci są zdolne?” Niby logiczne i w duchu sprawiedliwości społecznej, ale w rozumowaniu tego szlachetnego Szkota tkwił błąd. Wynika on z tego, że wiedzę (wolę ten termin od „oświata”, bo one wcale się nie pokrywają, choć powinny) potraktował jako coś, co po pierwsze ma realną substancję, a nie jest tylko pewnym abstrakcyjnym pojęciem, a po drugie, że każdy musi mieć do niej dostęp. Kiedy w dodatku wiedzę faktycznie zastąpiono oświatą (education), nastąpił cały szereg nieporozumień, jak to zwykle bywa, kiedy rozmawiamy metaforami, a myślimy, że mówimy o namacalnych konkretach.
cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz