piątek, 17 czerwca 2011

Praca a płaca, czyli za co chcemy być (wy)nagradzani (3)

Nauczyliśmy się mówić o stresie i odmieniamy to słowo na wszystkie sposoby. Ja szczerze mówiąc nie pamiętam kiedy je usłyszałem po raz pierwszy. Czasami odnoszę wrażenie, że w latach 70. chyba nikt go w Polsce nie używał (pewnie się mylę, bo to wrażenie jest wysoce subiektywne). Wolałbym używać pojęć bardziej pierwotnych i dosadnych. Chodzi o strach i generowanie nienawiści. Mało kto lubi się przyznać do strachu, bo nikt nie chce być nazwany tchórzem, ale to strach rodzi w nas najgorszy dyskomfort psychiczny. Generowanie nienawiści w innych ściśle się z tym wiąże, bowiem na pewnych stanowiskach nie ma możliwości dogodzenia wszystkim, a niektórym trzeba mówić przykre rzeczy – dla dobra firmy, a czasami dla dobra samych adresatów owych przykrych słów. To najczęściej wywołuje nienawiść, a nie każdy jest odporny na nagły atak (niekoniecznie fizyczny), albo na permanentny podskórny stan napięcia. Niektórzy się tego boją – i dlatego nie nadają się na stanowiska kierownicze. Są natomiast ludzie o odpowiednio silnej konstrukcji psychicznej, których w sytuacji „bitewnej” czują się jak ryby w wodzie.

Niemniej większość z nas dla własnego komfortu psychicznego unika sytuacji, które narażałyby nas na własny strach i na nienawiść ze strony innych. Wydaje się więc, że ci, którzy takie narażenie świadomie wybierają, zasługują na wyższe wynagrodzenia – na prostej zasadzie podaży i popytu. Popyt na tych, którzy poradzą sobie z ludzką nienawiścią, jest nadal wysoki. Dodam, że ludzie ci narażają się nie tylko na bezpośrednią nienawiść swoich podwładnych, ale również całego otoczenia nie mającego nic wspólnego z pracą tego człowieka. Ogólnie lubimy bowiem miłych i sympatycznych ludzi, którzy nikomu nie chcą narzucać swojej woli. Może byłoby i wspaniale, gdyby świat mógł się tylko z takich składać, ale rzeczywistość jest niestety bardziej wymagająca.

Ludźmi, którzy nieustannie narażają się na nienawiść są oczywiście politycy. Nie ma po prostu żadnej siły, która sprawiłaby, żeby wszyscy danego polityka kochali. Czynnik narażenia na nienawiść jest więc niezwykle istotną częścią składową pracy polityków i z tego względu powinni być dobrze opłacani. Tutaj jednak musimy dotknąć kwestii innych komponentów płacy. Nie uważam, żeby polityk musiał pracować jakieś straszne ilości godzin dziennie, ponieważ często wystarczy, że podejmie dobrą decyzję raz na tydzień. Żeby jednak to zrobić, musi poczytać różne raporty, spotkać się z mądrymi ludźmi, pomyśleć i taką decyzję podjąć. Kto tego nie robi, naraża się na podjęcie decyzji błędnej, a to w polityce gorzej niż grzech. Jeżeli ktoś z kolei do swojego stanowiska nie jest przygotowany merytorycznie, a więc nie ma niezbędnej wiedzy na temat np. swojego resortu, albo brakuje mu umiejętności zarządzania wiedzą innych ludzi – mądrzejszych od siebie w danej dziedzinie, to nie jest najlepsza prognoza dla decyzji podejmowanych przez takiego polityka.

Niestety odnoszę wrażenie, że wielu polityków domaga się ogromnych pieniędzy za swoją pracę tylko jako rekompensatę za czynnik strachu i nienawiści, na jakie są narażeni. To, że wielu z nich nie ma odpowiedniego przygotowania i nie pracuje wystarczająco intensywnie, wydaje się im nie aż tak ważne. Tymczasem dla samego efektu ich pracy, czyli tego, co nas, obywateli najbardziej interesuje, jest to rzecz najważniejsza. Generalnie nikogo z nas nie obchodzi jakie psychiczne katusze przeżywają politycy słysząc brutalne ataki opozycji, czy obelgi ze strony tłumów. My chcemy, żeby były dobre drogi, ludzie mieli pracę za godziwą płacę i żeby stać nas było na to, czego potrzebujemy. I słusznie.

Czasami można odnieść wrażenie, że do polityki pchają się ludzie nie tyle odpowiednio odporni psychicznie, co na tyle głupi, że sobie nie zdają sprawy z tego, na jaką nienawiść będą narażeni. 

cdn

2 komentarze:

  1. W temacie.
    Zawsze śmieszyły mnie przedwyborcze przechwałki posłów o tym, ile to oni w danej kadencji interpelacji wnieśli, i na ilu komisjach zasiedli. Zawsze uważałem to za głupotę, bo jeśli jakiś polityk bierze udział w tak wielu różnych przedsięwzięciach/interpelacjach/głosowaniach/komisjach to żadna z podjętych przez niego decyzji nie będzie wystarczająco przemyślana i poparta kompetencją.
    A dwa, że posłowie to zwykłe urzędasy jednak. Mają swoją instytucję i generują tyle przepisów ile się da, by wydawać się potrzebnymi, podczas gdy największym problemem jest za duża ilość norm prawnych marnej jakości. Nowy przedsiębiorca kiedyś musiał się martwić tylko ustawą Wilczka i łatwym podatkiem obrotowym, a teraz... (Swoją drogą, dlaczego znieśli podatek obrotowy? Niby mniej sprawiedliwy, ale o ile łatwiejszy dla małego przedsiębiorcy i jak mocno likwidował kreatywną księgowość)...

    OdpowiedzUsuń
  2. Kilka lat temu ktoś wspominał o przywróceniu podatku obrotowego (nie pamiętam, czy to nie był czasem Andrzej Lepper), ale niestety nie jako alternatywy dla VATu czy podatku dochodowego (przynajmniej jego części), ale jako podatku dodatkowego.

    Zastanawiający jest pęd ludzi mało kompetentnych do polityki. Jeżeli na dyrektora niewielkiego przedsiębiorstwa wymagane są wysokie kwalifikacje, to dlaczego ludzie decydujący o całym państwie nie mają takiego wymogu formalnego.

    Napisałem, że chęć zaistnienia w polityce można tłumaczyć głupotą spowodowaną brakiem świadomości istnienia ogromnej niechęci ze strony zwolenników innych opcji. Tutaj należałoby się dodatkowo zastanowić nad czynnikiem korzyści materialnych, które ten dyskomfort nie tylko rekompensuje, ale prawdopodobnie przewyższa. Niewykluczone więc, że nadzieja na "konfitury" jest czynnikiem o wiele atrakcyjniejszym niż obawa przed potencjalnym strachem własnym i nienawiścią ze strony części społeczeństwa.

    OdpowiedzUsuń