wtorek, 10 stycznia 2012

Opera w Teatrze Lalek, czyli "Wesele Figara" w Białymstoku

Właśnie wróciłem z Białostockiego Teatru Lalek, gdzie wybrałem się z żoną i córką na operę. Tak tak! Nie mogąc się doczekać na premierę opery w nowym gmachu Opery Białostockiej, zbudowanej zresztą w pobliżu BTLu, wybrałem się do „Lalek”, gdzie absolwenci Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina Wydziału Instrumentalno-Pedagogicznego w Białymstoku wystawili swoje przedstawienie dyplomowe biorąc sobie za zadanie wykonanie dzieła niełatwego acz bardzo popularnego i miłego w odbiorze, a mianowicie „Wesele Figara” Mozarta.

Bardzo chciałem tę inscenizację zobaczyć, ponieważ jestem wygłodniały teatru w ogóle, a opery w szczególności, ale z drugiej strony szedłem z pewnymi obawami – wiadomo, młodzi, dopiero się uczą itd. W dodatku wersja fortepianowa, bo przecież nikt do Małej Sali BTLu nie wepchnie orkiestry operowej, nie mówiąc już o tym, że nikt jej nie zapłaci. Przyznaję od razu, żeby nie tworzyć sztucznego suspensu – bardzo, ale to naprawdę bardzo mi się podobało!

Teraz po kolei. W teatrze, odwrotnie niż w kinie, lubię sobie usiąść jak najbliżej sceny. No może nie w pierwszym rzędzie, bo to nigdy nie wiadomo co aktorom strzeli do głowy i czy człowieka do jakiejś zabawy nie wciągną i nie zrobią sobie jego kosztem jakichś hec. Drugi rząd jest bezpieczny, a przy tym zapewnia doskonałą widoczność i słyszalność.

Przed nami, w pierwszym rzędzie, usiadł natomiast samotnie znany aktor scen białostockich, pan Adam Zieleniecki. Pan Adam jest potężny, a przez to widoczny sam w sobie, ale jak to aktor, ma to skrzywienie zawodowe, że nawet jak nie gra, to musi skupiać na sobie uwagę. Przed pierwszymi dźwiękami uwertury odwrócił się do pani siedzącej w rzędzie trzecim, czyli za nami i zagadnął ją po włosku, na co ona mu odpowiedziała płynnie w tymże samym języku Dantego i Petrarki. Ponieważ, jak to aktor, pan Adam głos ma potężny, więc przez trzy minuty mogliśmy podziwiać jego włoszczyznę. Oczywiście również włoszczyznę tej pani, ale jej głos był zdecydowanie mniej donośny. Tak oto mieliśmy „support” przed głównym występem. Ta włoska rozgrzewka bardzo się przydała, bowiem „Figara” wystawiono w języku oryginału, czyli poszło libretto Lorenzo da Ponte, i kto nie znał całej historii już wcześniej, albo kto, tak jak moja córka, nie przeczytał szybko streszczenia zamieszczonego w programie, mógł mieć pewne kłopoty w połapaniu się kto do kogo śpiewa. Z tyłu doszły mnie wypowiedziane „teatralnym szeptem” uwagi jakichś państwa, którzy nie spodziewali się, że naprawdę będzie tu wszystko śpiewane jak w prawdziwej operze. A było!

Po prawej stronie przed sceną stał fortepian, który akompaniował partiom popisowym, a więc ariom, duetom i ansamblom, podczas gdy klawesyn po stronie lewej „podgrywał” dialogom mniej znaczącym. Klawesyn grał zresztą rolę mu przypisaną przez Mozarta, zaś fortepian zastępował orkiestrę. Rozwiązanie bardzo przyzwoite, biorąc pod uwagę warunki lokalowe.

Najważniejszy w operze jest jednak śpiew, a ten mnie naprawdę pozytywnie zaskoczył. Okazało się, że młodzi ludzie świetnie sobie radzą w tym repertuarze, głosy mają mocne i ciekawe, zaś wykonanie wskazuje, że ich pedagodzy wykonali z nimi świetną robotę. Czy nie było słabych punktów? No były, ale pozostają bez znaczenia. Niektórzy z młodych ludzi już dziś mają świetnie rozwinięty aparat głosowy, niektórzy będą musieli go nieco wzmocnić i popracować nad czystością. Nie napiszę kto, bo nie mam zamiaru nikogo wpędzać w stresy. Tak czy inaczej bowiem uważam, że każdy z tych młodych artystów powinien się rozwijać w kierunku wokalno-aktorskim, ponieważ są zespołem wspaniałych utalentowanych młodych ludzi. O bogactwie głosów już wspomniałem, ale nie należy zapominać o doskonałej mimice artystów, co wskazuje m.in. na talent aktorski.

Oglądając „Wesele Figara” w Białostockim Teatrze Lalek przedstawiłem sobie przed „oczami duszy mojej” ten sam zespół na olbrzymiej scenie teatru operowego w bogatych kostiumach, z pyszną scenografią i z pełną instrumentacją zapewnioną przez wielką orkiestrę w kanale pod sceną. Życzę tym młodym ludziom, by dane im było zaśpiewać na scenach czołowych oper krajowych i światowych. Oczywiście chciałbym kiedyś przeczytać, że mają kontrakt z La Scalą! Nie wybiegajmy jednak zbyt do przodu, żeby nie zapeszyć.

Temu, kto się nie może doczekać opery w Białymstoku, gorąco polecam spektakl dyplomowy białostockich studentów Uniwersytetu Muzycznego. Należą im się naprawdę duże brawa za przygotowanie tak dużego spektaklu tak skromnymi środkami, których umowność nie przeszkadzała, ponieważ wszystko nadrobili swoimi wspaniałymi głosami i kunsztem śpiewaczym. Teraz tylko marzę, żeby znalazł się sponsor i reżyser, który zrobi z nimi kolejne opery, które zobaczymy już na deskach Opery Białostockiej!

 http://www.btl.bialystok.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1314&Itemid=7&limit=1&limitstart=0&lang=pl

Ponieważ nie dysponuję nagraniem z BTLu, przypomnijmy sobie wykonanie Luciano Pavarottiego: 

2 komentarze:

  1. Ja również nie mogę się doczekać tego sławnego już gmachu w Białymstoku. Od momentu, kiedy to obejrzałam "Rigoletto" na żywo, śni mi się po nocach opera. Ale czy w Teatrze Lalek nie wydaje się to klaustrofobiczne? Pytam z ciekawości, ponieważ szczerze nie wyobrażam sobie bogactwa i rozmachu opery na skrzypiącej podłodze naszego teatru.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ tak, było nieco klaustrofobicznie, ale to tym bardziej wzbudza mój podziw dla autorów przedsięwzięcia. Nie ma się co oszukiwać - operę trzeba oglądać we właściwej oprawie i mam nadzieję, że się jej wreszcie w Białymstoku doczekamy.

    OdpowiedzUsuń