wtorek, 31 stycznia 2012

O pomyśle na Hollywood w Białymstoku (2)

Kilka lat temu mój zmarły przyjaciel zadzwonił do mnie z Łodzi i głosem pełnym entuzjazmu oznajmił, że w najbliższym czasie przyjeżdża na Białostocczyznę ze swoim kolegą-fotografem, bo mają pomysł na biznes. Kiedy spytałem, na czym będzie on polegał, poinformował mnie, że wraz z owym kolegą będą jeździć po podlaskich wsiach i fotografować cerkwie i cerkiewki, żeby z tych zdjęć przygotować album, bo przecież czegoś takiego jeszcze nie ma. Zrobiło mi się przykro, ponieważ nie lubię ludzi oblewać zimną wodą, sam bowiem nienawidzę tego stanu, kiedy ktoś gasi mój entuzjazm. Wobec przyjaciół i kolegów mam bardzo dużo empatii, więc często nie wiem, jak się w takich chwilach zachować. Udałem więc, że jest mi wesoło i spytałem dlaczego on chce wozić drewno do lasu, skoro m.in. ja pracuję dla wydawnictwa, które już kilka takich albumów ma na koncie. Potem wymieniłem mu ich tytuły i autorów, czym wyraźnie zepsułem mu humor, a ponieważ był to mój przyjaciel, mój humor też nie reprezentował najlepszego stanu. Problem jednak był głębszy, a biorący się z kompletnej nieznajomości realiów Podlasia. Jak zdążyłem się zorientować, ludzie w Polsce centralnej wyobrażają sobie ten region jako jakiś Dziki Wschód, zaś sam Białystok jako wielką wioskę zamieszkałą przez powolnie myślące dobroduszne misie, które tylko czekają na przedsiębiorczych i pomysłowych rodaków z dużych miast, którzy przybędą łaskawie z misją cywilizacyjną i podniosą Podlasie na wyższy poziom rozwoju.

I teraz ten bez wątpienia szlachetny i mądry człowiek, mój kolega ze studiów, sympatyzujący z partią, nawiązującą do tradycji Marszałka Józefa Piłsudskiego, która przez dwa lata rządziła Polską, wysuwa projekt oparty o marzenia kogoś, kto się naczytał Sienkiewicza, tudzież mnóstwa książek i opracowań historycznych, tudzież na podstawie wiary we własną inteligencję, stworzył sobie obraz całego regionu, a w szerszym kontekście całych obcych państw, w których nie wiem, czy przebywał dłużej niż tydzień. Znajomość i wyczucie realiów współczesnych to w dzisiejszej polityce podstawa. Nie można budować planów na „opowieściach drużynowego”, który „bohaterski wskrzesza czas”, bo on go tak naprawdę nie jest w stanie wskrzesić. Nikt nie jest.

Pierwsza rzecz, jaka mi przyszła do głowy, to chęć zapytania mojego kolegi, czy konsultował swój pomysł z kimś z partii, której jest sympatykiem (może nawet członkiem – tego nie wiem); czy zasięgał opinii np. posła Jurgiela, albo innych polityków z Podlasia. Znając prywatne opinie kół katolicko-narodowych bądź katolicko-niepodległościowych, taki plan zostałby „zmasakrowany” przy pierwszej wzmiance. Politycy z tych kół wiążą bowiem wszystko, co jest związane z białoruskością z czasami komunizmu, kiedy faktycznie Komitet Wojewódzki czy Komitet Miejski PZPR składał się w zdecydowanej większości z ludzi bądź to o białoruskich korzeniach, bądź za Białorusinów się uważających. I nie ma tu żadnego znaczenia, że ludzie ci już wtedy większą miłością pałali chyba do rosyjskiej sowieckości niż do faktycznej białoruskości. Ich dominację w komunistycznych władzach się pamięta i nie ma zmiłuj się (a tym bardziej „pomyłuj”).

Na Podlasianach z własnej opcji politycznej zwolennicy koncepcji jagiellońskiej rozbiliby więc głowy na samym początku nawet nieśmiałych prób wprowadzenia pomysłu w życie.

Zostawmy jednak podlaskich ksenofobów. Pytanie o wiele ciekawsze bowiem brzmi: Kto za to miałby zapłacić? Takie centrum filmowe to nie w kij dmuchał, bo filmy kosztują. Jestem bardzo ciekawy, jak mój kolega wytłumaczyłby polskim reżyserom, ale również i polskim podatnikom, że oto państwo polskie za ich pieniędzy finansuje produkcję filmów, jak by nie patrzył, przeznaczonego albo dla mniejszości narodowej albo dla obywateli obcego państwa, podczas gdy brakuje pieniędzy na ambitne filmy polskie. Nie mówiąc już o tym, że coś takiego, jak Centrum Filmów Polskich w ogóle nie istnieje! Propozycja więc zakłada budowanie za nasze pieniądze białoruskiego Hollywood w imię dalekosiężnych i zupełnie nierealnych potencjalnych korzyści politycznych, podczas gdy nie ma czegoś takiego, jak polskie Hollywood.

Gdyby jednak plan oparty na marzeniu, które z kolei wypływa z patriotycznej lektury historycznych ksiąg, zdołał się przebić przez niechęć lokalnych białorusofobów, jakimś cudem znalazł miliardy złotych na te ambitne produkcje o białoruskich bohaterach i ludziach kultury, to i tak zbyt poważnego efektu bym się nie spodziewał. Rosyjskojęzyczna większość na Białorusi nie zacznie się nagle uczyć języka białoruskiego tylko po to, żeby te filmy rozumieć, bo ona ten język i tak raczej bez trudu rozumie, co nie znaczy, że sama chciała by się nim czynnie posługiwać.

Pomysł generalnie jest utopijny. Założywszy jednak zupełnie hipotetycznie, że cały by się powiódł, i to do najmniejszego szczegółu, to jaka jest pewność, że odrodzony przy pomocy bohaterskich filmów wyprodukowanych w Białymstoku białoruski nacjonalizm nie skierowałby się przeciwko Polsce? Doskonale pamiętam wypowiedzi młodzieży białoruskiej (z Białorusi, nie mniejszości mieszkającej w Polsce) przyjeżdżającej na wycieczki do Białegostoku, w duchu ichnich „snów o potędze”. Nacjonalizm litewski właśnie przerabiamy. Gdybyśmy więc za sprawą pomysłu mojego kolegi mieli sobie „wyhodować żmiję na własnym łonie”, to ja serdecznie dziękuję.

Tak sobie oczywiście lekko żartuję i mam szczerą nadzieję, że kolega mój nie weźmie tego zbyt osobiście. Nie osobę bowiem krytykuję, ale pomysł, który fortunny niestety nie jest.

Białorusinom życzę jak najlepiej. Bardzo bym chciał, żeby między naszymi narodami zapanowały normalne i przyjazne stosunki. Trudno na razie przewidzieć jak się rozegra polityczna rzeczywistość na wschód od Polski. W jakim kierunku natomiast pójdzie rozwój samego języka białoruskiego również nie można przesądzać, choć tutaj niestety optymistą nie jestem. Niemniej proponuję, żebyśmy w tak delikatną materię jak świadomość narodowa, zwłaszcza cudza, nikomu się z pomocą nie narzucali. Sami tego nie lubimy, więc powinniśmy zrozumieć, że inni również nie byliby z tego powodu szczęśliwi.

Natomiast przy planowaniu jakichkolwiek konkretnych działań naprawdę gorąco zachęcam do zapoznania się z realiami, których nasze własne marzenia i pobożne życzenia nie powinny przysłaniać. Przez „mierzenie sił na zamiary” dostaliśmy w historii niejedną nauczkę i to bardzo bolesną.

1 komentarz:

  1. Hurrah! Finally I got a web site from where I know how to actually obtain
    useful data regarding my study and knowledge.

    Look at my web-site - aumentando-o-penis.com/

    OdpowiedzUsuń