piątek, 16 marca 2012

Dlaczego warto czytać książki z różnych kręgów kulturowych


Czytając pisarzy anglosaskich łatwo wpaść w pewną „pułapkę” polegającą na wczuwaniu się w myślenie wynikające z tego, co nazywamy kulturą. Szczerze mówiąc z definicją słowa kultura mam problem niemały, ponieważ koncepcja kultury traktowana jako jakaś jednostka rządząca zachowaniem jednostek przemawia do mnie nawet nie połowicznie, ale tylko w pewnym ułamku. Niemniej siła przyzwyczajenia jest wielka, więc z pewnością pewne zachowania wyniesione z domu rodzinnego, czy ze środowiska, z którym się spędza najwięcej czasu, można nazwać uwarunkowanymi kulturowo.

Kiedy słyszę tekst na amerykańskim filmie „Dziękuję za drinka, dla mnie jeszcze za wcześnie”, to co to właściwie znaczy? Otóż ni mniej ni więcej, tylko to, że owszem, lubię wypić i piję codziennie, ale jeszcze nie o tej porze, tylko dopiero wieczorem. Taki tekst w amerykańskich filmach oznacza przeważnie jeszcze coś innego, a mianowicie „nie piję o tej porze, tak jak ty, pijaczyno!” Odmowa drinka z taką wymówką jest bowiem w jakimś stopniu okazaniem pogardy częstującemu. Ten tekst nieodparcie przypomina mi dowcip opowiadany przez Aloszę Awdiejewa o parze meneli, w którym mężczyzna częstuje swoją partnerkę winem z butelki, a ta odmawia, mówiąc, że ona „z gwinta” nigdy nie pije. Na to menel-mężczyzna odpowiada „I za to cię, Zocha, szanuję!”

Można odnaleźć i inne różnice kulturowe związane ze spożywaniem alkoholu. W polskich środowiskach, w których spożywa się więcej trunków, niż w innych, często można spotkać się z zastrzeżeniem, że „sam to ja się nigdy nie napiję, bo nie jestem alkoholikiem”. Amerykanie sączą samotnie drinki bez zahamowań. Trudno mi też w Polsce wyobrazić sobie sytuację, w której gospodarz przyjmujący gościa, proponuje mu, żeby się sam obsłużył, nalewając sobie drinka. Jeżeli coś takiego pojawia się w polskim serialu, od razu wyczuwam tutaj zgrzyt, bo od razu widać, że scenarzysta „zna życie” tylko z amerykańskich filmów, albo, że jest to tylko adaptacja amerykańskiego scenariusza.

Na jednym z kanałów telewizyjnych dla dzieci nadawali (może nadal nadają) polski serial, którego akcja dzieje się w szkole. Moja córka, wówczas dziesięcioletnia, od razu wyczuła jakiś potworny fałsz w całej historii, ponieważ zachowania, odzywki i struktura społeczności szkolnej były kompletnie oderwane od polskiej rzeczywistości. Amerykański scenariusz był prawdopodobnie żywcem przetłumaczony na język polski, a zmieniono jedynie imiona i nazwy własne. Niewykluczone, że jakieś dzieciaki kupują coś takiego, ale od tego serialu jedzie fałszem na kilometr.

Wracając do literatury. Czytając z powodów zawodowych książki autorów anglosaskich, wpada się w pewną pułapkę już nie tylko w sensie odbioru kultury szeroko pojętej (zawartej w tematyce), ale wręcz ulega się pewnym gustom literackim, które zaczyna się uważać, za awangardę literatury światowej. Anglojęzyczni krytycy i literaturoznawcy bowiem swoje teorie również opierają przede wszystkim na tym, co obserwują w literaturze anglojęzycznej.

Ponieważ anglojęzyczni akademicy są jednocześnie najbardziej aktywnymi na swoim polu, zaczynamy myśleć ich kategoriami, które bardzo często są wynikiem szybko przemijających mód. Owszem, swoją obecność i to czasem bardzo silnie, zaznaczają literaturoznawcy francuscy czy niemieccy, ale nie ma się co oszukiwać – do głównego nurtu można się dostać tylko przez język angielski.

Zajmując się wyłącznie literaturą amerykańską czy angielską, można oczywiście zdobyć szeroką wiedzę na jej temat, ale w pewnym momencie zaczyna u czytelnika zanikać poczucie, że historię, nawet bardzo podobną, można opowiedzieć zupełnie inaczej, z innej pozycji i z akcentami na kompletnie inne elementy. Fascynująca i jakże odświeżająca jest lektura powieści autorów spoza kręgu języka angielskiego. Warto też poświęcić nieco czasu lekturze książek spoza zachodniego kręgu kulturowego (cokolwiek to jest – znowu użyłem sformułowania mało precyzyjnego, ale które jakoś tam intuicyjnie odczuwamy) zbudowanego na podwalinach klasyczno-judeo-chrześcijańskich.

Jestem w trakcie czytania Złotej Pagody Yukio Mishimy i jak dotąd jestem pod wielkim wrażeniem. Po pierwsze w każdej dobrej powieści przede wszystkim uderza mnie uniwersalność przesłania, to znaczy fakt, że doskonale jestem w stanie wczuć się w sposób myślenia narratora czy też protagonisty (w tym wypadku to to samo), a równocześnie doskonale zdaję sobie sprawę z kulturowej odmienności kontekstu. O wrażeniach z lektury powieści tego wielkiego pisarza, kandydata do nagrody Nobla, wnikliwego obserwatora natury ludzkiej, homoseksualisty, a przy tym fanatycznego japońskiego nacjonalisty napiszę niebawem.

3 komentarze:

  1. czytając ostatnio zbiorek esejów o prozie anglojęzycznej, natknąłem się na inrrygującą, chociaż w gruncie rzeczy oczywistą uwagę. Autor (Maciej Świerkocki) komentując "Czarodziejkę z Florencji" Salmana Rushdiego ciekawie zauważa: "Świat jest jednością, wydaje się podkreślać Rushdie, dlatego trudno mówić o wyjątkowości kultur, nawet w sferze obyczajowości czy tradycji, a tym bardziej o aksjologicznej przewadze jednej kultury nad drugą, jako że na końcu wszelkich analiz antropologicznych zawsze docieramy do uniwersalistycznej (...) natury ludzkiej." nie sposób się chyba nie zgodzić :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O! Z całą pewnością! Co do przewagi jednej kultury nad drugą to tutaj pojawia się oczywiście problem, który u mnie (a myślę, że i u wielu) polega na niemożności uchwycenia znaczenia terminu "kultura". Jeżeli ktoś uważa "kulturę" za jakąś jakościową jednostkę, za pewną całość, to trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że kultura, w której składa się ofiary z ludzi jest równa z kulturą, gdzie ceni się życie. Aksjologia wywodzi się z etyki, ale skoro relatywizuje się etykę wywodząc ją z kultury, wtedy aksjologia przestaje mieć jakikolwiek sens. Kultury jednak, wg mnie nie są raz na zawsze danymi jednościami, ale jakimś zbiorem zachowań konkretnych ludzi, którzy działają na zasadzie siły przyzwyczajenia i bezwładu. Bywa i tak, że konkretne jednostki mogą zmienić całe kultury. W dawnych czasach, kiedy jeszcze nie było intelektualistów rozdzierających szaty nad ginącymi kulturami, nikt się tym pojęciem w ogóle nie przejmował. Prymitywni Mongołowie Czyngis-chana po podboju Chin przyjęli kulturę podbitego kraju, tak samo zresztą zrobili później Mandżurowie. Jeżeli powiemy, że Mongołowie czy Mandżurowie byli kulturowo równi Chińczykom, to dlaczego, pomimo militarno-politycznego opanowania Chin, nie tylko nie narzucili swojej kultury, ale przyjęli chińską? Jedne kultury (sposoby życia) bywają jednak bardziej atrakcyjne od innych. Chyba, że kultura to coś zupełnie innego...

    OdpowiedzUsuń
  3. Natomiast chwała Salmanowi Rushdiemu i jego przesłaniu. Choć faktycznie fascynują mnie różne sposoby myślenia i życia (kultury), to jednak najbardziej dla mnie fascynująca jest ta warstwa w każdym człowieku, którą wszyscy jesteśmy w stanie zrozumieć. Prawdopodobnie chodzi o biologię, ale i tę wywodzącą się z niej najbardziej osobistą i pierwotną warstwę kultury, tę najbliższą naturze.

    OdpowiedzUsuń