piątek, 9 marca 2012

O wróżeniu z fusów na sali sądowej, czyli o testach projekcyjnych


Czasami miewam satysfakcję z tego, że ktoś z autorytetem naukowym głośno się wypowie na temat, który od dawna chodził mi po głowie i to wypowie się tak, jak ja bym to zrobił.

Jeszcze jako student historii nabrałem podejrzeń co do psychologii jako nauki, kiedy się dowiedziałem, że istnieje kilka wykluczających się nawzajem szkół (wówczas podręczniki wymieniały trzy główne: psychologię behawioralną, psychoanalizę i psychologię humanistyczną; teraz jest ich chyba więcej, ale nie śledzę tego tematu na bieżąco), nabrałem podejrzeń, że obiektywna naukowa wartość badań psychologicznych, jest dość wątpliwa. O ile psychologia behawioralna wydawała się najbardziej weryfikowalna empirycznie, to psychoanaliza, zarówno freudowska jak i jungowska, mimo wielkiej atrakcyjności, wydawała się raczej literaturą fantasy niż poważnym dyskursem naukowym. Najbardziej polubiłem psychologię humanistyczną, ale ta z kolei była najbliższa spekulacjom filozoficznym ludzi dobrej woli. Nie twierdzę bynajmniej, że psychologię jako naukę należy spisać na straty. Wręcz przeciwnie. Myślę jednak, że psychologom należy się duża lekcja pokory, ponieważ dalecy są od wyjaśnienia tajników ludzkich zachowań i ludzkiego sposobu myślenia.

W filmie Good Will Hunting (Buntownik z wyboru, 1997), tytułowy bohater, super-inteligentny woźny (Mat Damon), bez problemu manipuluje psychologami, którzy przyszli go zbadać. Tylko ostatniemu z nich (Robin Williams) udaje się nawiązać z nim jakąś dłuższą współpracę. Psycholog ten podejmuje grę polegającą na obopólnej szczerości i przyjaźni. I wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie wrażenie, że aby w ten sposób dotrzeć do człowieka, wcale nie trzeba być psychologiem. To się bowiem jakoś intuicyjnie wie. Nie twierdzę, że przestudiowanie setek, czy nawet tysięcy przykładów ludzkich zachowań, jest bezużyteczne (ha! wracamy do tematu, czy można uczyć się od historii), bo przecież każdy nowy przypadek może okazać się zupełnie inny. Jakieś ogólne wnioski jednak można wyciągnąć, skoro potrafią to zrobić pospolici cwaniacy naciągający uczciwych ludzi na pieniądze – oni przecież wykorzystują pewne stałe mechanizmy, które poznali z obserwacji i bez studiów psychologicznych. Nie potępiam więc dążenia do zgłębiania wiedzy o psychice ludzkiej.

W wątpliwość natomiast należy poddać pewne metody, które zostały przyjęte niejako przez siłę bezwładu i przyzwyczajenia, roszczące sobie pretensje do niezawodnych narzędzi diagnostycznych, ale których wartości nikt nigdy nie weryfikował naukowo, a więc krytycznie. I teraz się okazuje, że tzw. testy projekcyjne, czyli pokazywanie ludziom plam i pytanie o ich z nimi skojarzenia, jest szeroko krytykowane przez środowiska naukowe, a dzieje się tak, że na ich podstawie skrzywdzono na całym świecie wielu ludzi oskarżając ich o np. molestowanie seksualne dzieci. Sędziowie nauczyli się brać wyniki takich testów za wyrocznię, podczas gdy inni psychologowie obecnie twierdzą, że taki test przede wszystkim odsłania postrzeganie świata przez interpretującego (czyli biegłego psychologa), a na dodatek cała metoda jest tyle warta, co wróżenie z fusów. ( http://www.medonet.pl/zdrowie-na-co-dzien,artykul,1657495,1,zainfekowana-psychologia,index.html ). Całe szczęście, że zajęło się tym wreszcie środowisko naukowe, co daje nadzieję na to, że zostaniemy ostatecznie wyzwoleni od nowoczesnej religii zwanej psychoanalizą.

Tymczasem psychoanaliza ma się całkiem dobrze wśród teoretyków literatury. Bawi mnie nieco fascynacja młodszych kolegów tym podejściem do tekstów literackich, ale pewne etapy trzeba w życiu przejść. Nie twierdzę, że psychologia w ogóle jest bezużyteczna w zdiagnozowaniu stanu psychiki autora tekstu, ale czy to jest jeszcze literaturoznawstwo? Czy jeżeli ktoś pisze, że bohaterowie schronili się przed deszczem w górskiej jaskini, oznacza to, że zeszli w głąb waginy? Tego typu interpretacje (znowu trochę sprowadzam ad absurdum) mogą się pojawić. Na całe szczęście w przeciwieństwie do sądowych testów projekcyjnych psychoanaliza w teorii literatury nikogo nie jest w stanie skrzywdzić.

2 komentarze:

  1. Najdobitniej obrazuje tę tezę badanie porucznika Nogaja w filmie CK Dezerterzy . A rzeczywiście w większości przypadków wnioski z badania delikwenta są odwzorowaniem poglądów i wyobrażeń badającego psychologa .Ale coś trzeba robić a w naukach humanistycznych tym bardziej -ważne aby zadowolony był badacz i jego otoczenie a reszta żyła w przeświadczeniu o wyjątkowości i wybitnej madrości badacza .

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam, ciekawy tekst, sam mam podobne podejscie do psychologii en general, tj uwazam te jakolwiek fascynujaca dziedzine za nienauke, a jeno za paranauke, a na dodatek dzisiaj ogromnie skorumpowana (przynajmniej w USA) przez firmy farmaceutyczne i lobby 'czlonkowskie'. Rezultatem epidemii 'psycholog-w-kazdej-firmie,-szkole-i-przedszkolu', ktora ogarnela USA od lat 1970tych, jest ogromna - idaca w miliony - rzesza dzieciakow ktore sa przymuszane do uzywania Ritalinu etc, zreszta podobne rzeczy faszeruje sie wiezniom (w wiezieniu i na zwolnieniu warunkowym, i zolnierzom oraz... chlopcom a dziewczynkom z Wall Street. W imie nauki i dobra spolecznego oczywiscie.
    Im bardziej idziemy w glab cyfrowej, wirtualnej cywilizacji, tym wieksza jest rola roznego rodzaju 'badaczy' kondycji umyslu ludzkiego z reka dzierzaca marker gotowa wypisac recepte na pigulke szczescia.
    Zwracajac sie w strone literatury to pewnie Wasc czytales Camille Paglia - Sexual Persoane - tam mamy praktycznie taka feminizujaca w tresci, psychoanalize sztuki i 'zepsucia przez stulecia; dodam ze dosc rozrywkowa intelektualnie i bulwersujaca zarazem (takim jest tez np piszacy z prawego skrzydla Waldek Lysiak w swojej 'Historii Malarstwa Bialego Czlowieka'), ale we wszystkich galeziach tzw sztuki nowoczesnej czesto tylko o bulwersowanie chodzi, nieprawdaz?

    OdpowiedzUsuń