poniedziałek, 19 marca 2012

O (nie)równości kultur (2)


W Papui Nowej Gwinei i w pewnych miejscach Afryki panował obyczaj zabijania i zjadania wrogów lub członków własnego plemienia, którzy osiągnęli wiek, powiedzmy, emerytalny. Wypracowana wśród tych plemion kultura doskonale rozwiązywała problem starych ludzi, którzy po uroczystej uczcie pożegnalnej, zostawali zabijani a następnie spożywani przez własne dzieci. Nie był potrzebny żaden system emerytalny, a i koszty pogrzebu były żadne, nie licząc tej pożegnalnej uczty. W jakiś sposób można ten system bardzo racjonalnie wytłumaczyć. Jednakże, o ile nie mamy skłonności Hannibala Lectera, odczuwamy do takich obyczajów jakąś odrazę. Kiedy jednak racjonalnie argumentujący antropolog kultury zacznie nam rzecz tłumaczyć, okaże się, że nasza odraza do praktyk kanibalistycznych bierze się z wychowania w innej kulturze, a ponieważ mamy skłonność do totalitaryzmu, a więc do narzucania całemu światu własnej koncepcji dobra i zła, jesteśmy z gruntu źli bo chcemy się wtrącać w obcą kulturę. Ta zaś nie jest żadną miarą gorsza, bo aksjologicznie rzecz ujmując nie ma kultur gorszych czy lepszych.

Kultury oparte na religiach, w których zabobonnie wierzono, że jeżeli nie złoży się Słońcu ofiary z człowieka, to ono po prostu nie wzejdzie, prowadziły nieustanne wojny i podboje w celu zapewnienia sobie stałych „dostaw” ofiar dla Słońca, czym spowodowała powszechną nienawiść podbitych plemion. Zagłada kultury Azteków, za którą przede wszystkim obwinia się katolickich „totalitarystów” brutalną siłą narzucających założenia własnej kultury, odbyła się przy walnej pomocy udzielonej Hiszpanom ze strony plemion podbitych przez Azteków.

W niektórych społecznościach muzułmańskich, ale podkreślam – w niektórych, kobiety i dziewczynki traktowane są przedmiotowo. Oglądamy wywiad z jakiejś sudańskiej wsi, gdzie stary doświadczony mężczyzna radzi młodym, żeby sobie wzięli kilka żon, ponieważ małżeństwo jest jak wóz. Co jeśli zepsuje się w nim koło? Należy mieć zapasowe! Kobiety z wioski opowiadały z kolei o tym, jaką przykrość przeżywały, kiedy ich mężowie brali ślub z nowymi, młodszymi żonami. Ale co tam? W takiej się urodziły kulturze, więc chyba są szczęśliwe. Próba narzucenia w tej wsi jakichś innych wzorców kulturowych, byłaby brutalną ingerencją w życie społeczności, której sposób życia jest aksjologicznie tak samo dobry, jak ten, w którym kobietom przyznaje się większe prawa.

Innym biegunem „ludowego islamu” jest Afganistan, gdzie plemienny obyczaj nakazuje trzymać kobietę w domu jak w więzieniu, jedenastoletnie dziewczynki wydaje się starym dziadom „za żony”, zaś publicznej rozrywki dostarczają młodzi chłopcy, którzy dla gromady dorosłych mężczyzn tańczą (no bo kobiety są zamknięte), są bici i wykorzystywani seksualnie. Kto by jednak twierdził, że jest w tym coś złego, wychodzi z założeń narzuconych mu przez własny krąg kulturowy, a właśnie ocenianie innej kultury z pozycji własnej jest złe.

Wydaje mi się, że każdy „normalny” (ba, ale co to jest „norma”? można spytać) człowiek uzna, że twierdzenie iż wszystkie kultury są równe, powinien postukać się w czoło i nawet nie podejmować poważnej dyskusji. Ponieważ jednak sprawy doszły już tak daleko, że poważni naukowcy angażują się w obronę tej co najmniej dziwnej tezy, należy podjąć jakąś dyskusję i spróbować dojść do jakichś wniosków.

Jak już kiedyś wspomniałem, z samym słowem „kultura” (tak samo jak ze słowem „postmodernizm” i kilkoma innymi) mam problem, ponieważ do końca nie wiem, co to jest. Z kulturami bowiem jest tak jak z obrazami impresjonistycznymi, do których jeśli zbliżymy się z lupą, zobaczymy tylko jakieś plamy, natomiast zaczniemy odróżniać jakieś kształty dopiero przyglądając się obrazowi z pewnego dystansu. Nie mogę więc zanegować samego pojęcia „kultura”, ale przy wszelkiej próbie zbliżenia się do problemu, znaczenie tego pojęcia w przedziwny sposób mi się wymyka. Samo słowo „kultura” jest bowiem metaforą, która wyraża sposób myślenia i postępowania konkretnych ludzi. Jak zwykle w naukach humanistycznych metafora często zastępuje konkret i jako taki jest traktowana. Niektóre teksty humanistów przybierają formę mającą na celu wywołanie wrażenia, że czytelnik ma do czynienia z „twardą nauką”, podczas gdy są to tylko naukowe „poezje”.

Kultury zmieniają się z czasem, bo ludzie nie chcą już żyć tak jak ich rodzice, czy dziadkowie. Dzieje się tak z tego prostego względu, że doszli do wniosku, że sposób życia przodków był gorszy i należy go zastąpić lepszym. Na tym polega idea postępu. Oczywiście w historii występują też zastoje i regresy, które biorą się albo z błędów w rozumowaniu jakiegoś pokolenia (jest to jak najbardziej możliwe – masowa głupota jest zjawiskiem jak najbardziej normalnym), albo z czynnika religijno-zabobonnego, który w swoją naturę ma wpisaną konserwację stanu zastanego (to nie musi być akurat norma, ale tak często się działo i dzieje). Niemniej tam, gdzie wierzy się w postęp, a więc w proces przechodzenia z etapów, które uważamy za gorsze do etapów, które są wg nas lepsze, czy nam się to podoba czy nie, stosujemy aksjologię. Wartościujemy i za nic nie chcielibyśmy np. wrócić do kultury z okresu wczesnych Piastów, albo choćby i z czasów potopu szwedzkiego, mimo, że istnieje ciągłość polskiej kultury. W tamtych czasach czulibyśmy się obco i na każdym roku oburzalibyśmy się na niesprawiedliwość, zabobon i ciemnotę. I zupełnie słusznie. Kiedy więc mamy do czynienia z kulturą, w której ludzie kierują się myśleniem takim, jaki my „przerabialiśmy” np. trzysta lat temu, to nie ma się co dziwić, że odruchowo oceniamy ją jako „gorszą”.

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz