środa, 28 marca 2012

O atrakcyjności nauki w obcym kraju


Rozmyślając o problemie, który zasygnalizowałem w poprzednim wpisie, oraz o komentarzu pod nim, przyszły mi do głowy jeszcze inne możliwe wytłumaczenia milczenia ze strony szkół.

Otóż faktycznie może być tak, że oferta stypendiów na naukę w the sixth form w Wielkiej Brytanii, może nawet jest otwierana i czytana, a podawana do wiadomości młodzieży, tylko, że ze strony tej ostatniej nie ma odzewu. Musimy zdawać sobie sprawę również i z tego, że to, co dla mnie osobiście (już chciałem napisać „dla mojego pokolenia”, ale przecież nie mogę się wypowiadać w imieniu innych) w pewnym wieku byłoby szalenie atrakcyjne, dla młodzieży wychowanej w Polsce dwudziestego pierwszego wieku, wcale atrakcyjne być nie musi. Niestety moja konstatacja nie jest w tym wypadku jakąś manifestacją tolerancji wobec współczesnej młodzieży, ale raczej pewnego żalu.

Kiedy jeszcze pracowałem w szkole średniej (przed rokiem 2001), z przerażeniem odbierałem wypowiedzi uczniów, którzy deklarowali, że ich największym marzeniem jest spędzać dużo czasu z rówieśnikami w osiedlowym pubie. Kiedy dopytywałem o chęć podróży, które dla mnie były największym marzeniem, padała odpowiedź, która mnie wprowadzała w stan skrajnej depresji – „A po co?”

Ponieważ człowiek, żeby w miarę normalnie funkcjonować, wszystko sobie racjonalizuje, wytłumaczyłem sobie, że po prostu miałem do czynienia ze specyficzną młodzieżą, bo ta „świetna”, zdolna i ambitna, chodzi do renomowanych liceów. Ponieważ z tą ambitniejszą młodzieżą miałem często do czynienia na kursach w szkołach językowych, mogłem zapytać również jej przedstawicieli o ich zamiłowania. Owszem, wielu fascynowały podróże zagraniczne, ale „bez przesady”. Dzisiejsza młodzież to nie są już dzieciaki komuny, dla których wszystko, co pochodzi z Zachodu, jest godne najwyższego podziwu.

Osobiście poznałem dwóch młodych ludzi, którzy od lat licealnych mieli tak szerokie horyzonty i otwartość umysłu, że dzisiaj jeden jest dyrektorem w jednym z oddziałów wielkiej międzynarodowej korporacji w Portugalii, a o drugim słyszałem kilka lat temu, że był akurat również na dyrektorskim stanowisku w wielkiej amerykańskiej korporacji samochodowej w Brazylii. Ci młodzi faceci byli w obcowaniu z innymi tak „normalni”, że nikt by ich nie wziął za takich „geniuszy”, ale wystarczyło wejść na jakiś temat wymagający wiedzy o świecie, albo przejść na jakiś język obcy, a chłopcy spokojnie wchodzili w rolę. Boże, myślałem, dlaczego inni nie mogą, albo nie chcą być tacy jak oni?!

Tak jak pisałem poprzednio, chodzi o pewne otwarcie na nowe doświadczenie. Ono nie od razu musi być bardzo przyjemne. Jak często powtarzam swoim studentom i własnym dzieciom „no stress no success”, albo w polskiej wersji „bez stresu nie ma sukcesu” (sam wymyśliłem, choć nie będę dochodził praw autorskich, rozpowszechnianie mile widziane!). Doświadczenie wymagające początkowego stresu, którego rezultatem jest jego przezwyciężenie i nabycie przez to innej perspektywy wobec rzeczywistości, jest bezcenne i każdy powinien do niego dążyć.

Jeżeli dochodzimy jednak do wniosku, że przecież przyjemniej jest pozostać w przyjemnej sferze komfortu, jeżeli będziemy unikać wyzwań, na zawsze pozostaniemy na tym samym poziomie rozwoju i od czasu do czasu będziemy przeżywać frustracje, że oto inni coś osiągają, a my tkwimy w tym samym miejscu. Niestety wiem coś o tym z własnego doświadczenia.

Nie każdy nadaje się do życia pełnego nowych wyzwań. Jednakże od ponad dwudziestu lat obserwując młodzież wiem, że jednostki inteligentne, pracowite i o duchu awanturniczym od czasu do czasu się jednak zdarzają. Rzucanie im kłód pod nogi jest grzechem. Mądry nauczyciel takiej jednostce podsunie mądre wyzwanie. Nauka w angielskiej szkole z internatem jest takim wyzwaniem. Jeżeli natomiast i to nie jest do końca przekonujące, przypominam, że to jednak absolwenci tych szkół właśnie rządzą światową gospodarką.

Tak przy okazji. Mój dziadek macierzysty, chłop z chłopów, wychowywał się przez kilka lat w Bałtowie u swojej ciotki. Bałtów był majątkiem rodziny książąt Druckich-Lubeckich. Otóż to, co mój dziadek jako dziecko zapamiętał z tych lat, był fakt, że książę (oczywiście potomek ministra z czasów Królestwa Kongresowego) obowiązkowo wysyłał swoje dzieci do pracy na polu razem z chłopami i ich dziećmi. Wyobrażenie ludowe o życiu arystokracji to często życie „paniątek z morskiej piany”, wydelikaconych i „roboty niezwyczajnych”. Taki mit pokutował długo później już w latach komuny. Mój dziadek często zwracał uwagę mojej mamie, a swojej córce, że zbytnio mnie oszczędza. Mama, jako wiejska dziewczyna od dzieciństwa ganiana do ciężkiej pracy, oczywiście dążyła do tego, żebym nie zaznał takich doświadczeń, jakie ona przechodziła w dzieciństwie – zimno, głód i ciężka, wyniszczająca zdrowie praca. Dziadek jednak uważał, że oczywiście przesadzać nie należy, ale nie wolno dzieci chronić przed pracą.

Nie uważam, że powinniśmy dzieci pędzić do ciężkiej fizycznej pracy. Uważam jednak, że nie powinniśmy ich chronić od pewnych doświadczeń, które choć początkowo mogą powodować stres, w efekcie wykształcą ludzi doskonale przygotowanych do życia. Jak już napisałem, nie każdy faktycznie nadaje się do nauki w angielskiej szkole. Może jednak wypada najpierw zapytać samego piętnastolatka, czy by chciał. Nie każdy musi, bo ktoś przecież musi pracować na niższych stanowiskach. Chodzi więc tylko o to, żeby każdy, kto jednak byłby zainteresowany, mógł się o tym dowiedzieć. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz