środa, 28 marca 2012

O grzechu zaniedbania, czyli o ofercie stypendiów, której nikt nie czyta

Moja koleżanka – absolwentka liceum, które i ja kończyłem, czyli IV LO im. Emilii Sczanieckiej w Łodzi – aktywnie działa w British Alumni Society Poland, czyli w Stowarzyszeniu Absolwentów Uniwersytetów Brytyjskich w Polsce. Jest zaangażowana w organizację stypendiów dla polskich licealistów w szkołach angielskich. Zainteresowani znajdą informacje na następujących stronach: http://mojestypendium.pl/id,9393,stypendium.html?ticaid=6e2bb oraz  http://www.bas.org.pl/

Piszę o tym dlatego, że mam osobistą obsesję na temat dawania młodym ludziom szans rozwoju, w tym poznawania innych krajów, kultur, języków, metod pracy i podejścia do obowiązków. Każdy kontakt z innym sposobem myślenia wzbogaca i staje się kapitałem na przyszłość. Tak w ogóle to wydaje mi się to tak oczywiste, że nie muszę tego tłumaczyć. Tymczasem okazuje się, że się mylę, bo dla wielu ludzi widocznie takie oczywiste to nie jest.

Moje dwudziestoletnie doświadczenie spotkań z dziećmi, młodzieżą oraz z dorosłymi związanymi z szeroko pojętą oświatą (od szkoły podstawowej, przez szkoły średnie i wyższe), pokazuje, że wielu z nas Polaków, w ogóle nie jest otwartych na nowe doświadczenia czy naukę. Chciałoby się to jakoś prosto wytłumaczyć i zwalić wszystko na ksenofobię, zacofanie i ciemnotę, zaściankowość itp. Po trochu będzie to prawda, ale ja bym chciał się podzielić pewną refleksją, która, jak mi się wydaje, tłumaczy, skąd się u nas ta zaściankowość bierze, ponieważ jest ona zjawiskiem wtórnym, a nie pierwotnym.

Przychodzi mi na myśl wytłumaczenie, dlaczego Jan III Sobieski nie posiedział w Wiedniu trochę dłużej po swoim zwycięstwie nad Turkami, i dlaczego go politycznie nie zdyskontował. Otóż okazało się, że Polakom spieszyło się już do domowych pieleszy, bo oni poza domem zbyt długo żyć nie potrafią. Wszystko jasne i zrozumiałe – nie ma w tym przecież nic godnego potępienia. Co jednak dla nas, Polaków, oznacza to zamiłowanie do domu? Myślę, że wytłumaczenie jest tylko jedno – wynika ono z dążenia do uniknięcia stresu. I znowu nie byłoby w tym niczego złego, gdyby nie te wszystkie zaprzepaszczone wymierne korzyści, które można byłoby osiągnąć, gdyby jednak na tę odrobinę stresu się narazić.

W Polsce ludzie aktywni społecznie są odbierani co najmniej z dużą podejrzliwością (bardzo często z otwartą lub skrytą wrogością). Mało kto wierzy, że czyimś działaniom może przyświecać szlachetna idea, która nie wiąże się z bezpośrednimi korzyściami materialnymi dla osoby je prowadzącej. Większość z nas, owszem lubi wygodne życie, ale od niego jeszcze bardziej ceni święty spokój. Dlatego wielu z tych, którzy chcą dotrzeć do szeregu polskich środowisk z jakąś szlachetną ideą, z czymś, co zasadniczo zmieniłoby życie ludzi z tych środowisk na lepsze, spotyka się z murem obojętności, a nierzadko z otwartą wrogością. Oto przychodzi bowiem ktoś, kto chce im zakłócić święty spokój, kto chce ich wyciągnąć z ciepłego bagienka, w którym przyzwyczaili się tkwić i czerpać z tego przyjemność. To nie jest proste lenistwo. To jest lenistwo pomieszane z potwornym kompleksem niższości.

Najbardziej popularną metodą radzenia sobie z kompleksem niższości w naszym kraju, jest właśnie ukrycie się przed każdym, kto mógłby ten nas kompleks odkryć i obnażyć. Żeby nie wiem z jak dobrymi intencjami ktoś do nas przychodził, my wolimy, żeby było tak jak jest.

Kilka lat temu kuzynka, nauczycielka w jednej ze szkół podstawowych w województwie podlaskim, wraz ze swoimi koleżankami z pracy brała udział w programie Sokrates. Dzięki niemu zarówno dzieci jak i właśnie nauczyciele, dwukrotnie odwiedzili Francję, a także gościli Francuzów, Niemców i Rumunów u siebie. Kuzynka i jej mąż wykazali dużo inicjatywy prywatnej organizując m.in. wielkie przyjęcie u siebie w ogrodzie, tudzież przejażdżkę bryczkami po Puszczy Białowieskiej zakończoną ogniskiem. We Francji z kolei goszczący poszczególnych polskich nauczycieli nauczyciele francuscy wykazywali się inicjatywą w organizacji rozrywek dla swoich gości. Uważam, że ta współpraca mogłaby się przekształcić w coś naprawdę trwałego i wartościowego, gdyby… komuś na tym naprawdę zależało. Programem w tej szkole kierowała koleżanka kuzynki, która udała się na roczny urlop. Automatycznie cała akcja umarła śmiercią naturalną. Ani dyrekcja, ani inni nauczyciele nie pociągnęli tematu. Dyrekcja zresztą nawet w czasie trwania programu, wykazywała „życzliwą neutralność”.

Dlaczego program nie przetrwał? Odpowiedź wydaje się mieć kilka źródeł. Otóż po pierwsze wszelka organizacja jakiejkolwiek imprezy czy akcji wiąże się ze stresem. Jeżeli ludzie w nie zaangażowani nie są motywowani pieniędzmi, to muszą czerpać z tego satysfakcję innego rodzaju. I taka satysfakcja była! Polscy nauczyciele poznawali innych ludzi, dzieci widziały jak funkcjonuje szkoła we Francji. Wycieczki zagraniczne są same w sobie wielką atrakcją. Niemniej, żeby coś trwało, nie może się to ograniczać do samych wycieczek. Kilka dni w obcym kraju można przeżyć nie znając języka, ale utrzymywać stałe kontakty? Ależ to trzeba by cały czas przynajmniej emaile pisać po angielsku (no bo na francuski to już w ogóle nie liczmy). Dla dyrekcji to może i byłby jakiś tytuł do popisania się przed kuratorium i dyrekcjami innych szkół, ale czy to gra warta świeczki? Skoro nie ma nauczycielki, która językiem obcym posługiwać się umie, to my się tu nie będziemy wygłupiać, ani narażać na ośmieszenie, gdyby się publicznie wydało, że w żadnym obcym języku porozumieć się nie potrafimy. A poza tym ile to organizacyjnego stresu! Gra nie jest warta świeczki! Projektu nie zamykamy, on po prostu umiera śmiercią naturalną.

Wcale nie wykluczam, że podobnie może być po stronie francuskiej, niemieckiej czy rumuńskiej, ale tamtych realiów nie znam, natomiast doskonale umiem się wczuć w myślenie rodaków.

Koleżanka z British Alumni Society rozsyłała listy do wszystkich liceów w Polsce. Kompletny brak odzewu szczerze ją zaskoczył. Informacja o możliwości nauki w Wielkiej Brytanii docierała praktycznie tylko tam, gdzie jakiś członek Stowarzyszenia osobiście wywiesił ogłoszenie w szkole. Najbardziej ją jednak zaskoczyły próby usprawiedliwiania tego stanu rzeczy przez jej znajomych. Okazało się, że dyrektorzy szkół są zawalani taką ilością korespondencji, że zupełnie nie ma się co dziwić, że wiele listów może zostać wyrzucone bez otworzenia koperty! Jak ironicznie zauważyła, równie dobrze mogłaby zaoferować szkole poważne wsparcie finansowe, a to też zostałoby zignorowane, ponieważ taka oferta powędrowałaby do kosza bez czytania.

Wiem z doświadczenia, że jeżeli się nie „przyszpili” konkretnej osoby, która poczuje się do osobistej odpowiedzialności za dany projekt, nie ma co liczyć na dyrektorów czy radę pedagogiczną, bo u nas nadal „wszyscy” znaczy „nikt”. W szkołach, w których ja pracowałem, korespondencja, która nie była adresowana bezpośrednio do dyrekcji, a np. do nauczycieli danych przedmiotów, była wykładana na stole w pokoju nauczycielskim. Tutaj takie listy miały sporą szansę na otwarcie. Jeżeli jednak były kierowane do „grona pedagogicznego”, praktycznie nikt się nimi nie interesował, bo z doświadczenia wiedzieliśmy, że to jakieś okolicznościowe życzenia od innych instytucji.

Co jednak, jeżeli list od mojej koleżanki został otwarty i przeczytany, a ona i tak nie otrzymała odpowiedzi? To jest również możliwe. Możliwe jest bowiem i to, że dyrekcja nie uznała tej informacji za tak ważną, żeby ją ogłaszać, albo że nauczyciele stwierdzili, że „w naszej szkole nie ma takiej zdolnej młodzieży, która by sobie poradziła w szkole w Anglii”. Ponieważ jednak oferta została wysłana również do najlepszych szkół w różnych miastach, takie rozumowanie nie powinno być brane pod uwagę.

Grzech zaniechania nie jest u nas uważany za zbyt ciężki. Owszem, gdyby nauczyciel niesprawiedliwie dziecko ocenił, czy skrzywdził w inny sposób, ktoś by się tym pewnie zainteresował. Tym jednak, że nie przekazał informacji o jakiejś szansie dla ucznia, nie wzbudza niczyjej reakcji, bo nikt o tym po prostu się nigdy nie dowiaduje. A dyrektor czy nauczyciel, który zaniechał przekazać informacji sam przed sobą może się „usprawiedliwić”, że przecież równie dobrze taka oferta mogła w ogóle nie przyjść.

Na brak kandydatów na brytyjskie stypendia organizacja mojej koleżanki nie może narzekać. Żyjemy w atmosferze takiego cynizmu, że nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś postronny zapytał: „No to o co jej właściwie chodzi? Po co jej więcej kandydatów? Skoro się nie zgłaszają, to może posłać więcej dzieciaków swoich znajomych i nikt nie będzie miał do niej o to pretensji.” Chodzi jednak o to, że naprawdę istnieją ludzie, którzy swoją działalność społeczną traktują poważnie, zaś elementy mentalności przejęte właśnie w wyniku edukacji w szkołach brytyjskich czy amerykańskich, nakazują to co społeczne traktować społecznie i wyraźnie oddzielić to od prywaty. Nie ma się co oszukiwać, na Zachodzie znajdziemy szereg przykładów korupcji i prywaty w instytucjach publicznych, ale nie podważa to jednak zaufania do ludzi dobrej woli. My praktycznie nie wierzymy, że ludzie dobrej woli istnieją.

Ludzie, którzy coś osiągnęli naprawdę dzięki swojej pracy i zdolnościom, chętnie pokazują drogę innym. To ci, którzy do „sukcesu” doszli drogą oszustw i nieuczciwego wykorzystania prywatnych koneksji, nikomu nie ufają i nikomu pomóc nie chcą, no bo zresztą jak mieliby kogoś nauczyć jak uczciwie się dorobić, czy zrobić karierę, skoro jedyne metody jakie znają są nieuczciwe. Odrobina wiary w dobrą wolę ludzi jest jednak niezbędna już nie tylko dla naszego własnego zdrowia psychicznego, ale dla przyszłości nas wszystkich. Jeżeli się nie otworzymy na czyjąś propozycję, jeżeli z własnymi propozycjami nie będziemy wychodzić do ludzi, to przeżyjemy życie niczym niezdolne do komunikacji entelechie (monady) i nigdy nie zbudujemy społeczeństwa – już nawet nie obywatelskiego, ale w ogóle jakiegokolwiek.

Nie twierdzę, że żyjemy w kraju fantastycznych możliwości. Na taki hurra-optymizm mnie niestety nie stać. Niemniej wielu z nas może dostać szansę, a niektórzy nawet szereg szans, na wyrwanie się poczucia zaklętej niemocy i zrobienia ze swoim życiem coś naprawdę dobrego, wartościowego a przy tym satysfakcjonującego. Możliwość nauki w dobrej szkole w Wielkiej Brytanii nie trafia się na co dzień. Wiadomo też, że liczba miejsc jest ograniczona. Niemniej trzeba próbować, bo dopóki nie spróbujemy nigdy się nie dowiemy, czy się do tego nadajemy czy nie. Kiedy jednak nie możemy spróbować, bo nikt nam po prostu o tej szansie nie powiedział, jest tak, jakby nas ktoś jej pozbawił. W wypadku szkół, które nawet nie otworzyły koperty z tą atrakcyjną dla młodzieży ofertą, brakuje słów na potępienie opieszałości ludzi, od których wymagamy odpowiedzialności. Jeżeli jednak ktoś tę wiadomość przeczytał i z powodu własnego lenistwa, czy kompleksów, zlekceważył i nie przekazał uczniom, popełnił jedną z kardynalnych zbrodni pedagogicznych.

Nie chcę jednak kończyć pesymistycznie i potępiająco. My, ludzie dobrej woli, musimy sobie pomagać, ponieważ naszym celem jest nie tyle karanie złych, co przede wszystkim sprawianie, by działy się rzeczy dobre. Między innymi mam nadzieję, że dzięki temu wpisowi dotrę do koleżanek/kolegów-anglistów, którzy zainteresują się stypendiami dla swoich uczniów. Jeszcze raz podaję linki: http://mojestypendium.pl/id,9393,stypendium.html?ticaid=6e2bb oraz  http://www.bas.org.pl/

Zainteresowanych mogę też kontaktować z koleżanką z British Alumni Society Poland, która jest dostępna na Facebooku.



9 komentarzy:

  1. ciekawe dywagacje na temat korespondencji. Faktycznie tyle przychodzi teraz spamowej korespondencji do szkoły, że czasem mogą umknąć ważne rzeczy. Jednak czy ta wspaniała oferta stypendiów jest rzeczywiście taka wspaniała... Nie wysłalabym swojej 15-letniej córki do szkoły z internatem w Wielkiej Brytanii. Ciekawe co na to inni rodzice?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja myślę, że oferta jest wspaniała, ale nie dla każdego. Otóż angielska szkoła z internatem to, jak się orientuję z literatury, dobra szkoła życia: samodyscypliny i pewnego sposobu myślenia, które odbiega od "szkoły życia", którą daje szkoła polska, czyli cwaniactwa, ściągania, unikania tego, czego się nie chce uczyć i rozczarowania poziomem tego, czego się uczyć chce. Problem może być jednak tkwić właśnie w tym, że zarówno rodzice, jak i współczesna młodzież nie są przygotowani na takie wyzwania.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak to prawda oferta jest wspaniała i absolutnie nie można tego negować, jednak jest to kwestia wyboru i tylko to miałam na mysli

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam się. Ja np. nie miałbym oporów, żeby posłać swoją córkę do angielskiej szkoły z internatem, ale nie wydaje mi się, żeby ona wykazywała taką chęć. Nic na siłę. Gdyby taka propozycja spotkała mnie w tym wieku, nie wahałbym się ani chwili. Problem w tym, że kiedy ja miałem 15 lat zaczynałem się dopiero uczyć angielskiego w liceum.

    OdpowiedzUsuń
  5. O ile wiem, brytyjskie szkoły z internatem to fantastyczne edukacyjnie i bardzo elitarne miejsca, marzenie niejednego zdolnego nastolatka. Poza tym ostatnie dwa lata szkoły przypadają raczej na 17-19 latków, niż 15-17latków, jak zdawała się Pani sugerować. Oczywiście, że oferta nie jest dla każdego i nie każdego zainteresuje,to kwestia wyboru. Ale jeszcze trzeba ten wybór mieć - nauczyciel czy dyrekcja, którzy z góry pozbawiają go swoich uczniów i ich Rodziców, bo nie przekazują informacji dalej... to naprawdę przykre i niewłaściwe. Za to Pana tekst - bardzo ciekawy!

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak i znowu winni są nauczyciele i szkoła... W obecnych czasach jest bardzo dużo róznego rodzaju programów stypendialnych dla uczniów polskich w kraju i za granicą i nikt nie ogranicza uczniom do nich dostępu.

    OdpowiedzUsuń
  7. jesli już czepiamy się swoich komentarzy to wspomniana oferta stypendialna skierowana jest do uczniow klasy pierwszej po gimnazjum a wiec w wieku 16 lat a nie 17-19 latkow

    OdpowiedzUsuń
  8. Należy zgłaszać się w pierwszej klasie liceum, ale nauka w Anglii rozpoczyna się w drugiej, więc jest to oferta dla 17-19 latków

    OdpowiedzUsuń
  9. Należy zgłaszać się w pierwszej klasie liceum, ale nauka w Anglii rozpoczyna się w drugiej, więc jest to oferta dla 17-19 latków

    OdpowiedzUsuń