wtorek, 15 maja 2012

Dziennikarze, pluralizm i wolność mediów w Polsce, a kultura osobista


Od jakiegoś roku w ogóle nie oglądam programów publicystycznych typu „gadające głowy”, ponieważ jestem w stanie bez trudu przewidzieć, co który z gości powie. Ponieważ od co najmniej kilkunastu lat stanowiska tych, którzy wiedzą i rozumieją więcej od przeciętnego Kowalskiego oraz gotowi są za sowitą opłatą temuż Kowalskiemu objaśniać niuanse naszej rzeczywistości politycznej, społecznej, kulturalnej i gospodarczej, są obsadzone przez te same osoby, trudno się tutaj spodziewać jakichś fajerwerków. Formuła tego typu programów właściwie nigdy się nie różni. Różnią się prowadzący je prezenterzy. Otóż schemat wygląda mniej więcej tak – prowadzący lub dwóch (bo tak też się robi) zaprasza gości do rozmowy, w tym np. trzy osoby o poglądach zbliżonych do własnych, a jedną, góra dwie o przekonaniach odmiennych. Po wstępnej kurtuazji zaczyna się „jazda” po tych ostatnich. Żeby nie wiem jak się ktoś tego wypierał i przysięgał, że jest obiektywy, żadnego obiektywizmu w programach publicystycznych nie ma.

Wiadomo np. doskonale, że z Janem Pospieszalskim nie warto rozmawiać, jeżeli się nie pojmuje patriotyzmu w kategoriach bogoojczyźnianych, ponieważ w jego programie można zostać przez pozostałych gości „rozjechanym” przy bardzo czynnym udziale prowadzącego, który nawet nie udaje bezstronności. Tomasz Lis jest nieco sprawniejszy w kreowaniu swojego wizerunku obiektywnego komentatora i bezstronnego mediatora tylko zadającego pytania. Po proporcji zaproszonych gości łatwo się zorientować, kto ma być chłopcem do bicia i dlaczego PiS.

Ponieważ uważam, że PiS, a zwłaszcza prezes tej partii nie są dla Polski żadną alternatywą, czasami bawi mnie, kiedy przedstawiciel tej partii zaczyna się plątać, albo pleść bzdury, po których publiczność rozpoznaje, że faktycznie z tymi ludźmi mądrej polityki robić się nie da. Kiedy jednak prowadzący program niemal na siłę chce zrobić z gościa idiotę, a przy tym sam nie reprezentuje zbytnich pokładów intelektu, rzecz robi się niesmaczna i tylko potwierdza oskarżenia ze strony prawicy, że media są w Polsce stronnicze.

Ostatnio trafiłem na fragment programu, w którym przedstawiciele młodzieżówek wszystkich liczących się partii politycznych (swoją drogą te wszystkie młodziaki mnie przerażają – tacy młodzi a już politycy ze wszystkimi negatywnymi konotacjami tego słowa). Trzeba przyznać, że młodzież mamy bystrą i całkiem wyrobioną, ponieważ potrafią przyprzeć polityków do muru, a czasami wręcz obnażyć ich miałkość. W ostatnią sobotę trafiłem na program z Jackiem Kurskim. Nie wszystkie odpowiedzi, jakich udzielał do mnie trafiały, ale jeśli chodzi o technikę radzenia sobie z sytuacją, to miał ją opanowaną do perfekcji. Zresztą nie sądzę, żeby się jej specjalnie uczył, bo jest po prostu inteligentnym człowiekiem i „zwierzęciem” zachowania wobec publiczności i dziennikarzy.

W niedzielę po powrocie z pracy (nie, nie jestem księdzem, tylko pracuję ze studentami zaocznymi) włączyłem telewizor w celach spędzenia kilku chwil na bezmyślnym relaksie, ale  trafiłem na TVP 2, a tam na program Kamila Dąbrowy Kultura głupcze. Tematem była m.in. wolność słowa i obiektywność mediów w kontekście trudności uzyskania koncesji przez TV Trwam. Co byśmy nie mówili, to wolność słowa akurat w Polsce istnieje i to większa niż kiedykolwiek w historii. Rzecz w tym, że można wypowiadać każde poglądy, tylko nie szukać ich wszystkich w jednej gazecie, albo w jednym kanale telewizyjnym. Oczywiście jest to temat na całą ogromną debatę. Nie ma się jednak co oszukiwać, tak samo jest na całym świecie. Nie chcę się jednak w tym momencie wdawać w taką dyskusję, tylko zwrócić uwagę na jedną prostą obserwację, jaką poczyniłem podczas oglądania tego programu. Trójka dziennikarzy siedząca po lewej stronie ekranu krzyczała, dowcipkowała i kpiła, w czym prowadzący zdawał się ich czynnie wspierać, podczas gdy dwójka po prawo próbowała dojść do głosu. Ewa Siedlecka, dziennikarka „Gazety Wyborczej”, Roman Kurkiewicz, redaktor naczelny „Przekroju” i Piotr Najsztub przedstawiony po prostu jako publicysta, utworzyli bardzo skuteczny front, którego celem było zagłuszenie i nie dopuszczenie do głosu Rafała Ziemkiewicza, obecnie z tygodnika „Uważam Rze” oraz Jacka Karnowskiego z portalu wpolityce.pl . Żeby było wszystko jasne, z poglądami Rafała Ziemkiewicza się jednak w większości nie zgadzam, zaś Jacka Karnowskiego przed tym programem nie znałem, ale elementarna kultura (głupcze!), pojęta jako dobre maniery (ciekawe, ale w j.angielskim nie używa się słowa „culture” w tym znaczeniu, ale u nas tak) nakazywałaby prowadzić dyskusję tak, żeby każdy mógł się wypowiedzieć. Tymczasem publicyści z lewej strony (siedzący po prawicy prowadzącego) na każde słowo Jacka Karnowskiego wykrzykiwali słowa oburzenia, choć raczej kpiny, przez co nie do końca zrozumiałem, o co mu chodziło. W ogóle były długie fragmenty programu, w którym słychać było jeden wielki hałas, bo Jacek Karnowski w dodatku próbował jakoś swoich interlokutorów przekrzyczeć. Zupełnie inną strategię przybrał Rafał Ziemkiewicz, który wiedział, że przekrzykiwanie się z interlokutorami nic nie da i spokojnie czekał, aż mu pozwolą dojść do głosu. Niestety, jak to często bywa w tego typu programach prowadzący nie stanął na wysokości zadania. Ha, a może właśnie stanął, bo być może jego zadaniem było nie pozwolić się wypowiedzieć Rafałowi Ziemkiewiczowi. Oto bowiem na pierwsze zdanie wypowiedzi Ziemkiewicza przekrzykuje go Roman Kurkiewicz, który nota bene chciał chyba zaistnieć publicznie w dodatkowej roli satyryka i kabareciarza, wtórują mu Ewa Siedlecka i Piotr Najsztub, a po chwili Kamil Dąbrowa udziela głosu komuś innemu, może nawet Jackowi Karnowskiemu, żeby pokazać, że prawica może się jak najbardziej swobodnie wypowiadać. Gorzej, że Rafał Ziemkiewicz przebić się nie może. Raz mu się udaje na trochę dłużej i mówi o manipulacji w sprawie dopalaczy. Ciekawa sprawa, ponieważ okazuje się, że kilka doniesień prasowych o rzekomych zgonach na skutek zażywania dopalaczy poprzedziło spektakularną antydopalaczową akcje rządu Donalda Tuska, który po tych kilku artykułach miał od razu gotową ustawę. Żeby było ciekawiej, wszystkie te doniesienia o zgonach amatorów dopalaczy okazały się nieprawdziwe.

Fajnie, ale te słowa zostały praktycznie zignorowane, bo nikt się do ich nie odniósł merytorycznie, tylko je zakrzyczano. Kamil Dąbrowa, na bardzo podobnej zasadzie, jak to robi Jan Pospieszalski, w celu ośmieszenia przeciwnika, zadał Ziemkiewiczowi pytanie, które media w takim razie ten by zamknął. Czyli chciał w ten sposób przedstawić widzowi sprawę w taki oto sposób, że patrzcie jaki ten Ziemkiewicz jest zakłamany – woła o wolność dla Trwam, a najchętniej by zamknął „Gazetę Wyborczą”. Nie trafił jednak na naiwniaka, bo Rafał Ziemkiewicz niczego takiego nie powiedział.  Bodajże przy ostatniej próbie dojścia do głosu Rafała Ziemkiewicza, Kamil Dąbrowa powiedział, że już nie ma czasu, bo trzeba kończyć program. Co prawda usłyszałem wśród zgiełku głos Piotra Najsztuba, który próbował tłumaczyć Jackowi Karnowskiemu, że chyba w swoim życiu dostatecznie udowodnił, że jest patriotą – no w każdym razie jeśli nie dosłownie, to coś w tym stylu, co byłoby dość istotną odpowiedzią na zarzuty stawiane przez prawicę o braku patriotyzmu, ale ten głos utonął w kabaretowych popisach redaktora naczelnego „Przekroju”.

Czy to tytuły prasowe, czy stacje radiowe i telewizyjne są pluralistyczne. To jest pewne. Pewne z nich służą konkretnie grupom rządzącym, ponieważ są z nimi związane, i to jest w jakimś stopniu zrozumiałe. Niemniej dziennikarze chorują na pragnienie bycia uznawanymi za obiektywnych. Nikt i nigdy nie jest obiektywny. To musimy sobie od razu uświadomić a zaoszczędzimy sobie wielu rozczarować. Rzecz w tym, żeby w tej różnorodności jakoś się porozumiewać, żeby na pewne tematy prowadzić dyskusję na zasadzie dobrej woli, tzn. wysłucham cię, potem ci powiem, że gadasz od rzeczy, bo ja mam lepszy pomysł, ale siedzimy i wykładamy swoje racje, a przy tym szanujemy się jako ludzie, niezależnie od poglądów. Tymczasem tak się nie dzieje, a wszystkie strony dziennikarskiego sporu o wolność mediów wykazują się tak dalece posuniętą hipokryzją, że chyba już dawno prześcignęli polityków. Odbiorca mediów jest praktycznie bez szans na obiektywną i rzetelną informację. Każda ze stron każdy problem przedstawia w taki sposób, żeby udowodnić swoje racje o charakterze politycznym. Odbiorcy zresztą wcale nie szukają obiektywizmu, tylko potwierdzenia na własne poglądy, dlatego czytają, słuchają i oglądają tylko te media, które odpowiadają ich poglądom politycznym. No niestety tak jesteśmy skonstruowani i chyba niewiele się da na to poradzić.

Młodzi ludzie, oraz ci, którzy chcą zachować wieczną młodość, lubią zgrywę w telewizji. To dlatego politycy i dziennikarze co i rusz wymyślają jakieś bon moty i cięte riposty, żeby tylko pokazać jacy są cool. Sam uwielbiam satyrę i złośliwe żarty nie są mi obce. Tęsknię jednak za poważną dyskusją na poważne tematy. Kiedy mam ochotę na kabaret, mogę sobie pooglądać „Ani mru, mru”, „Neonówkę” czy „Kabaret Moralnego Niepokoju”. W satyrze, jak wszędzie, poziom bywa różny, ale przynajmniej wiem, że kabareciarze chcieli być śmieszni, bo za to im płacą. Kiedy oglądam grupę poważnych publicystów, spodziewam się poważnej dyskusji. Przede wszystkim zaś tęsknię za taką rozmową w telewizji, w której ludzie słuchają się nawzajem i w odpowiedziach poważnie odnoszą się do pytań i zarzutów. No ale to pewnie byłoby nudne, więc widz przestałby takie programy oglądać. I znowu głos Rafała Ziemkiewicza zabrzmiał bardzo rozsądnie – bo czy to nie dziennikarze i w ogóle ludzie odpowiedzialni za media lansują takiego czytelnika/widza/słuchacza? Ale to już osobny temat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz