wtorek, 29 maja 2012

Słuchać-nie słuchać, czyli o stereotypach na temat narodów-gospodarzy tworzonych przez Polaków


Często rozmawiamy o stereotypach i o ich zwodniczości. Stereotypy zastępują wysiłek umysłowy przy poznawaniu każdego nowego człowieka, zaoszczędzają nam więc wiele wysiłku, a może nawet bólu, jaki wywołuje konieczność myślenia.

Najczęściej mówimy o stereotypach krzywdzących, skazujących całe nacje, czy rasy na potępienie. Stereotypy są przedmiotem poważnych badań naukowych. Ja chcę poświęcić kilka słów stereotypom narodów-gospodarzy budowanym przez Polaków-emigrantów.

Podczas naszych zeszłorocznych rzymskich wakacji, mieliśmy okazję porozmawiać z Polakami, którzy w wyniku dwudziestu lat budowania gospodarczego raju we własnym kraju, z zupełnie niewiadomych powodów postanowili zamieszkać i pracować w spiekocie włoskiego słońca. W krajach, które otworzyły się na naszą emigrację po roku 2004, nasi rodacy trzymają się w mniejszych lub większych skupiskach razem, najczęściej kisząc się we własnym sosie. Bardzo popularny jest stereotyp Polaka, który drugiego Polaka w łyżce wody by utopił i nie jest on pozbawiony podstaw. Niemniej można znaleźć niemałą liczbę przykładów prawdziwej ludzkiej solidarności i przyjaźni. Nie jest lekko, ale nie jest też tak, że każdy Polak to zaraz polakożerca, choć oczywiście tych ostatnich nie brakuje.

Nie o Polakach chciałem jednak pisać, a o przedstawicielach narodów, wśród których Polacy żyją. W tym wypadku o Włochach oczami niektórych Polaków.

Jeszcze na lotnisku w Warszawie zagadała nas kobieta ok. trzydziestki, która wg swojej opowieści, jechała na egzamin, gdyż w Rzymie studiuje prawo. Od lat tam mieszka i zna Włochów na wylot. Prawdopodobnie odczuwała ogromną potrzebę rozmowy, ponieważ aż do wejścia na pokład opóźnionego samolotu, musieliśmy wysłuchać jej wywodów na temat tego, jak to Włosi nas nienawidzą i gardzą nami. Co tam nami? Oni tak samo traktowali naszego papieża! Włoscy mężczyźni zaś to sami brutalni erotomani i chamy, po czym nastąpił szczegółowy opis sytuacji, w której taki obleśny Włoch dobierał się do naszej rozmówczyni. Po gwałtownych deklaracjach braku potrzeby posiadania męża czy narzeczonego, oraz niestety po powierzchowności kobiety, doszedłem do wniosku, że ta historia mogła być albo jej fantazją, albo próbą racjonalizacji swojego braku powodzenia. To są jednak tylko moje przypuszczenia. Podsumowując jednak, to naprawdę dziwne jest mieszkanie kilku dobrych lat w środowisku, którego się nienawidzi i uważa za podłe i wobec naszej nacji pogardliwie nastawione. To musi wynikać z jakiejś desperacji.

Nasi znajomi, do których jechaliśmy, też opowiadali nam różne rzeczy o Włochach, w tym o ich arogancji, niechęci do pomocy, chamskim zachowaniu.

Oczywiście tygodniowy pobyt gdziekolwiek nie może być żadną podstawą do wyrobienia sobie opinii o jakiejś większej grupie, nie mówiąc już o narodzie. Niemniej, we wszystkich lokalach gastronomicznych, a codziennie jadaliśmy gdzie indziej, byliśmy obsługiwani z szacunkiem, miło i nikt nas nigdy nie oszukał przy płaceniu (raz tylko przepłaciłem za kapelusz, który kupiłem od chłopaków z Bangladeszu). Ludzie pytani o drogę odpowiadali uprzejmie i wyczerpująco. Zresztą nie pytani również, ponieważ kiedy rozłożyliśmy mapę w celu sprawdzenia jakiegoś punktu, natychmiast jakiś starszy przechodzień zaoferował nam swoją pomoc w pokazaniu drogi. Bardzo pomocni byli kierowcy autobusów, czy policjanci (no ci ostatni niewiele pomogli, bo sami nie wiedzieli, ale mocno się starali).

Skąd taka rozbieżność opinii. Rozumiałbym, że uprzejmi są kelnerzy czy sklepikarze, bo to część ich marketingu, ale kierowcy autobusów nie liczyli przecież na napiwek. Osobiście miałem nieodparte wrażenie, że Włosi, których spotkałem, są jak Polacy, których pamiętałem z dzieciństwa – którzy często potrafili pomóc obcemu z powodu swojej… towarzyskości (?), chęci nawiązania kontaktu z kimś „egzotycznym”, a może z samej potrzeby bycia użytecznym. Nie wiem. W każdym razie dobrze się czułem w tych krótkich kontaktach z Włochami.

A może wszystko zależy od tego, jak kto kogo odbiera? Może nasze bezradne, ale sympatycznie uśmiechnięte fizjonomie, wzbudzały w nich naturalne poczucie odpowiedzialności za gości we własnym mieście? Może to trochę tak jak z tymi kwantami, które zachowują się inaczej jak się je obserwuje? Może wszystko zależy od tego, kto obserwuje?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz