niedziela, 27 maja 2012

O tym jak wirtualnie "w pysk" dostałem


Do niedawna wydawało mi się, że monopol na tzw. oszołomstwo, ma żelazny elektorat PiS. Znam pewnych polityków związanych z tą partią i wiem, że oni oszołomami nie są, choć z ich poglądami się nie zgadzam, ale całe mnóstwo elektoratu jest. Oszołomstwo pojmuję jako postawę fanatycznego entuzjazmu wobec własnych idei bez liczenia się z rzeczywistością, w tym tą społeczną, połączonym z bezwarunowym zamknięciem na dyskusję.

Wydawało mi się, że zwolennicy PO to raczej wyrachowani pragmatycy, z którymi też się nie zgadzam, ale z którymi przynajmniej można porozmawiać na gruncie faktów. Tymczasem oszołomstwo po stronie PO ma się dobrze i ideologiczne zacietrzewienie zwolenników tej partii potrafi być równie impregnowane na rzeczywistość, co żelazny elektorat partii przeciwnej.

Profesor Leszek Balcerowicz wypowiedział się na temat „Solidarności” w takim oto duchu, że związek ten nie ma nic wspólnego z wielkim związkiem zawodowym, który wprowadził kraj na drogę rozwoju gospodarczego (czyt. gospodarki wolnorynkowej), bo teraz ten rozwój hamuje. Pan poseł Jerzy Borowczak z PO umieścił link do tej wypowiedzi na Facebooku. Ponieważ lubię wsadzić kij w mrowisko, zwłaszcza kiedy wszyscy komentatorzy zaczynają dąć w jeden róg, wyraziłem zdanie, że po pierwsze „Solidarność” jest związkiem zawodowym, a więc organizacją z definicji socjalną i roszczeniową, a po drugie, to akurat profesor Balcerowicz nie powinien się na ten temat wypowiadać, ponieważ jest reprezentantem strony na linii pracodawca-pracobiorca przeciwnej. Wiemy, jakie poglądy ma profesor Balcerowicz i mniej więcej wyobrażamy sobie, jakie zadania stawia przed sobą związek zawodowy. Nie można mieć pretensji do wrony, że kracze, do psa, że szczeka, ani do zebry, że ma paski.

Na to otrzymałem kilka odpowiedzi, z których wynikało, że obecna „Solidarność” jest związkiem archaicznym, porównywalnym do takich z lat 70. ubiegłego stulecia, zaś obecnie związki zawodowe w krajach wysoko rozwiniętych gospodarczo współpracują z zarządami firm w celu rozwoju przedsiębiorstwa. Fantastycznie, tylko, że Polska nie jest jeszcze wysoko rozwiniętym gospodarczo krajem. Nie przekonują mnie pochwalne artykuły z prasy niemieckiej czy brytyjskiej, ponieważ owszem, zrobiliśmy duży postęp, jeśli chodzi o infrastrukturę i Polska faktycznie na zewnątrz wygląda kolorowo, ale przecież nie można zaprzeczyć, że jesteśmy z krajem, gdzie przepaść między zarobkami a cenami jest ogromna i do krajów Zachodu jest nam pod tym względem bardzo daleko.

Jako przykład przytoczyłem poziom życia, a jako przykład tego przykładu możliwość całkiem przyzwoitego życia na zasiłku dla bezrobotnych. Oczywiście to sprowokowało pewną strategię heurystyczną polegającą na przyczepieniu się szczegółu i rozwinięciu ataku po tej linii. „A gdzie jest taki kraj, gdzie na bezrobociu można spokojnie żyć?” spytał jeden z interlokutorów, który na dodatek zaatakował mnie ad personam, twierdząc, że skoro uważam, że życie na zasiłku to coś fajnego, to muszę być niezłym pasożytem społecznym. No fajnie, myślę sobie, ale postanowiłem tę obraźliwą uwagę zignorować, bo po prostu wiem, że jest to zwyczajny polski sposób dyskusji tak dobrze znany z forum Onetu. Oczywiście, że świadome życie z zasiłku jest haniebną formą pasożytnictwa i co do tego nie ma wątpliwości. Niemniej, jeśli już przytaczać przykłady, to naprawdę znam osobiście rodowitych Anglików (żadnych tam imigranckich cwaniaczków), którzy tak żyją. Tylko, że to oczywiście nie o to w całej dyskusji chodziło.

Rzecz sprowadza się po prostu do tego, że PO-wskie myślenie oszołomskie polega na tym samym braku kontaktu z rzeczywistością, jaką cechował się Edward Gierek. Jak to? Przecież jest byczo, Polska rośnie w siłę a ludziom żyje się dostatniej, a tu jakaś tam „Solidarność”? Jacyś niezadowoleni? Skąd oni się w ogóle wzięli? Bieda? To niemożliwe! To nieroby i awanturnicy po prostu! Każdy przecież może założyć firmę i zostać Rockefellerem! Dlaczego tego nie robią?

Najśmieszniejsze jest to, że w jakimś stopniu mógłbym się w pewnych przypadkach zgodzić z takim rozumowaniem. Jest oczywiste, że wielu naszych rodaków to ludzie z wyuczonym nieudacznictwem (wcale nie naturalnym), że wielu woli narzekać i popijać piwko w gronie sobie podobnych. Tak się niewątpliwie również dzieje. Jednakże wrzucanie do jednego worka z nimi ludzi, którym akurat rozwiązano firmę, albo pracodawca zbankrutował i znaleźli się na bezrobociu, albo ludzi, którzy ani dnia w swoim życiu nie byli na bezrobociu, tylko całe życie pracują za nędzne grosze, bo pracodawca, jeśli nikt go do tego nie zmusi, nigdy dobrowolnie nie podniesie sobie kosztów w postaci wyższych wypłat, jest nadużyciem.

Dopóki będą ludzie żyjący na skraju nędzy, a tacy, wbrew PO-wskiemu oszołomstwu, istnieją i choć nie stanowią większości, to jednak są odsetkiem, którym pogardzić nie można, dopóty będą szukać oparcia w organizacjach, które obiecają im „solidarną” pomoc. Rzesze niezadowolonych będą się skupiać wokół albo marksistowskich albo katolickich socjalistów-populistów (obecnie w Polsce ci ostatni mają przewagę, a ich uosobieniem jest „Solidarność” właśnie) i to jest mechanizm normalny. W krajach wysoko rozwiniętych, kiedy populizmowi związków zawodowych przetrącono kark, ale gdzie nadal opieka socjalna daje pewien komfort psychiczny, tam po prostu nie ma potrzeby zwracania się do związku, czy populistycznej partii. U nas nadal istnieją ludzie, którzy czują się wykluczeni i skrzywdzeni. Czy słusznie? Niektórzy nie, ale niektórzy tak! Fakty są takie, że jedni i drudzy organizują się wokół przywódców, którzy mówią im to, co by chcieli usłyszeć i działają tak, jak wierzą, że powinni (inna sprawa, czy faktycznie tak jest). I teraz profesor Balcerowicz wyskakuje z połajanką i znanym od dwudziestu lat tekstem o rozwoju gospodarczym.

Jeden z moich interlokutorów każe mi nie lekceważyć rozwoju gospodarczego, bo bez niego nie może być przecież podwyższenia poziomu życia. No dziękuję pokornie za tę lekcję, bo już chyba o tej prostej relacji zapomniałem, ale to nadal nie zmienia faktu, że człowiek, który ma przed sobą perspektywę pracy za grosze i głodowej emerytury, o ile jej dożyje, skoro trzeba podnosić wiek emerytalny, gwiżdże na statystyki i laurki wystawiane przez zachodnią prasę.

A na tym tle, jeżeli widzi się „szklane domy” ZUSu czy NFZetu, bałagan w służbie zdrowia i permanentną „rewolucję” w oświacie, kilkudziesięciotysięczne gaże „celebrytów” w telewizji żebrzącej o abonament, tudzież prezesów firm, które rzekomo przechodzą głębokie trudności finansowe i nie stać ich na podwyżki, to nie można się dziwić, że rośnie fala zgorzknienia i niezadowolenia. Kto ma zagospodarować to niezadowolenie? Na pewno chce to zrobić partia opozycyjna, i organizacja, która z definicji służy wyrażaniu niezadowolenia pracowników, czyli związek zawodowy.

Tym, których przepełnia wiara w ideały PO, radzę zejść na ziemię, przyjrzeć się sytuacji we własnym kraju, ale i na Zachodzie również. Najskuteczniejszą metodą walki z socjalizmem jest sprowadzenie liczby niezadowolonych do minimum i nie mam tutaj na myśli metod Augusto Pinocheta. Kiedy ich liczba rośnie, dzieje się tak jak w starej grze komputerowej „Cywilizacja” – prowadzisz z sukcesem budowę imperium, a tu nagle wybucha bunt w twojej stolicy z powodu np. wzrostu kosztów utrzymania. Osobiście grałem w bardzo archaiczną wersję „Cywilizacji” (jeszcze pod DOSem), więc nie wiem, jak to rozwiązano później, ale o ile dobrze pamiętam, nie było tam opcji „przekonaj ludzi, że masz rację”, albo „nakrzycz na nich i powiedz, że są głupi i niewdzięczni”. Trzeba było albo wysłać wojsko do stłumienia buntu, albo przeznaczyć więcej pieniędzy na zaopatrzenie i zaspokojenie potrzeb buntowników. Wierzę, że życie takie być nie musi i że na jakimś etapie naprawdę można się dogadać. Do tego jednak nie wolno być oszołomem, ani na jedną ani na przeciwną modłę. Przede wszystkim nie wolno przeczyć faktom.

Ha! Na zakończenie dyskusji na Facebooku jeden z interlokutorów wyraził chęć dania mi w pysk za fałszywą „kulturę” i obłudę. Super! Wielka szkoda, że żyjemy w kraju, w którym monopol na życie publiczne przejęło oszolomstwo po wszystkich stronach sceny politycznej. Z oszołomami nie ma jak dyskutować. Saddam Hussein, który jeszcze jako młody student przysłuchiwał się dyskusji politycznej dwóch kolegów, po jakimś czasie zwrócił się do jednego z nich „Dlaczego z nimi dyskutujesz? Dlaczego go po prostu nie zastrzelisz?” Czy zbliżamy się do takiego sposobu myślenia? Od kilku lat balansujemy na jego krawędzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz