poniedziałek, 21 maja 2012

Spotkanie z balladą (1)

Ludowe ballady mają to do siebie, że wrażliwą duszę wciągają w pewien klimat, który jest w dużej mierze mroczny i odwołuje się do naszych lęków i obaw. Oczywiście bywają też ballady optymistyczne i wesołe, jak np. piętnastowieczne pieśni o Robin Hoodzie, ale zadziwiające jest jak wiele wspólnych cech znajdziemy w balladach z anglosaskiego kręgu kulturowego i naszego rodzimego. Tak na marginesie – o ile np. Amerykanie czy Irlandczycy dbają o swoje muzyczne i poetyckie dziedzictwo kulturowe, nieustannie z niego czerpią i w ten sposób nadają mu nową jakość, to my się swojego wstydzimy, a niejednokrotnie wyrażamy się o nim z jawną pogardą. Szkoda.

Kultura „wysoka” odkryła balladę dzięki poetom romantycznym, którzy w literacki świat klasycznego ładu i porządku wprowadzili niepokój ludzi prostych, którzy nie umiejąc sobie pewnych problemów zracjonalizować, wypowiadali się słowem i muzyką, opowiadając o nim. Pani zabijająca pana i lilie kwitnące na jego grobie znane z ballady Adama Mickiewicza to jeden z przykładów takiej mrocznej historii zainspirowanej potworną zbrodnią, nad którą ludowy twórca nie umiał przejść do porządku dziennego, nie umiał sobie racjonalnie wytłumaczyć tak strasznego czynu, więc śpiewał o niej, a uzewnętrzniając swój niepokój tworzył literacką jakość samą w sobie, która się multiplikowała i przybierała różne wersje.

Osobiście uważam, że generalnie dobra literatura, która wg Umberto Eco opiera się na „dziełach otwartych”, a więc takich, które każdy czytelnik może sobie zinterpretować po swojemu, polega właśnie na wyrzuceniu z siebie problemu, z którym twórca jako człowiek sobie nie do końca radzi. Nie umie sobie wytłumaczyć natury pewnych zjawisk, więc opowiada o nich, dzieli się z czytelnikami, jakby pragnąc rozłożyć ciężar problemu. To dlatego proste historie o charakterze dydaktycznym są uważane za kiepskie literacko. Nie czujemy w nich żadnego napięcia, nie dotykają i nie nicują naszego bezpiecznego rozumienia świata, tylko opowiadają przewidywalne historie ze z góry zaplanowanym morałem.

Prawdziwe dzieło literackie jest wg mnie właśnie jak taka mroczna ludowa ballada. Oto obserwuję coś, co mnie przeraża, a czego nie rozumiem i nijak sobie nie umiem wytłumaczyć. Co ciekawe w tych ludowych historiach przejmowanych przez Mickiewicza, pojęcie etyki jest dalekie od chrześcijańskiego. O ile chrześcijaństwo podsuwa rozwiązanie dające nadzieję, ludowy poeta hołduje raczej fatalistycznej wizji świata. Jak ma ci się stać krzywda, to ci się stanie i żadne modlitwy nie pomogą. Nieuchronność katastrofy w mrocznej balladzie jest elementem bardzo istotnym. Wcale nie ma się co dziwić, ze w czasie, kiedy na salonach panuje jeszcze kult oświeceniowego racjonalizmu, Mickiewicz ze swoimi chłopskimi „horrorami” uznawany był za uosobienie złego gustu. Mało kto lubi być drażniony narracjami, które nie są zgodne z jego ustabilizowanym poglądem na rzeczywistość, a już zwłaszcza takimi, którymi karmi się jakaś pogardzana grupa społeczna.

Z dzisiejszego punktu widzenia uważam, że romantykom należy się od naszego pokolenia szacunek z powodu zapisania i przekazania nam pewnego stanu myślenia polskich twórców ludowych minionych epok, ponieważ autentyczne oryginały jeśli już nie zniknęły z ustnego przekazu, to znikają na naszych oczach. Owszem, wiem, że nadal istnieją współcześni „Kolbergowie”, a na uniwersytetach powstają rozprawy naukowe na temat kultury ludowej. Niestety szersza opinia publiczna niewiele o takich pracach wie, i, co smutniejsze, niewiele się tym zagadnieniem interesuje. Wielka szkoda, ponieważ badania nad ludowym dziedzictwem muzycznym w Stanach Zjednoczonych jest nie tylko szanowaną dziedziną badań akademickich, ale jest na bieżąco wykorzystywana przez jak najbardziej współczesnych i wcale nie zapatrzonych jedynie w przeszłość muzyków.

W ten sposób, kiedy my pogardzamy naszym folklorem, a zachwycamy się np. utworem wykorzystanym w reklamie pewnego batonu, nie zdajemy sobie często sprawy, że zachwycamy się cudzym folklorem, który jest równie „wsiowy” jak nasz.

Gorąco polecam przypomnienie sobie „Lilii” Adama Mickiewicza z prostym rymami, infantylnymi onomatopejami („stuk, stuk, stuk”), z unicką cerkwią (stąd wymiennie nazywaną kościołem) i wszystkimi elementami świata, którego generalnie już nie ma, ale którego ślady znajdziemy bez trudu, jeśli tylko wybierzemy się na długi spacer za miasto. Spróbujmy przez moment wyczyścić umysł z naszej współczesnej wiedzy i wczuć się w rolę niepiśmiennego wieśniaka, któremu wędrowny gęślarz opowiada taką „mrożącą krew w żyłach” historię:


Zbrodnia to niesłychana,
Pani zabija pana;
Zabiwszy grzebie w gaju,
a łączce przy ruczaju,
Grób liliją zasiewa,
Zasiewając tak śpiewa:
"Rośnij kwiecie wysoko,
Jak pan leży głęboko;
Jak pan leży głęboko,
Tak ty rośnij wysoko ".

Potem cała skrwawiona,
Męża zbójczyniżona,
Bieży przez łąki, przez knieje,
I górą, i dołem, i górą;
Zmrok pada, wietrzyk wieje;
Ciemno, wietrzno, ponuro.
Wrona gdzieniegdzie kracze
I puchają puchacze.

Bieży w dół do strumyka,
Gdzie stary rośnie buk,
Do chatki pustelnika,
Stuk stuk, stuk stuk.

"Kto tam?" - spadła zapora,
Wychodzi starzec, świeci;
Pani na kształt upiora
z krzykiem do chatki leci.
"Ha! ha!" - zsiniałe usta,
Oczy przewraca w słup,
Drżąca, zbladła jak chusta:
"Ha! mąż, ha! trup!"

"Niewiasto, Pan Bóg z tobą,
Co ciebie tutaj niesie,
ieczorną słotną dobą,
Co robisz sama w lesie ? "

"Tu za lasem, za stawem,
Błyszczą mych zamków ściany,
Mąż z królem Bolesławem
Poszedł na Kijowiany,
Lato za latem! bieży,
Nie masz go z bojowiska;
Ja młoda śród młodzieży,
A droga cnoty śliska!
Nie dochowałam wiary,
Ach! biada mojej głowie!
Król srogie głosi kary;
Powrócili mężowie.

"Ha! ha! mąż się nie dowie!
Oto krew! oto nóż!
Po nim już, po nim już!
Starcze, wyznałam szczerze.
Ty głoś świętymi usty,
Jakie mówić pacierze,
Gdzie mam iść na odpusty.
Ach, pójdę aż do piekła,
Zniosę bicze, pochodnie,
Byleby moję zbrodnię
Wieczysta noc powlekła ".

"Niewiasto - rzecze stary -
Więc ci nieżal rozboju,
Ale tylko strach kary ?
Idźże sobie w pokoju,
Rzuć bojaźń, rozjaśń lica,
Wieczna twa tajemnica.
Bo takie sądy boże,
Iż co ty zrobisz skrycie,
Mąż tylko wydać może;
A mąż twój straciłżycie ".

Pani z wyroku rada,
Jak wpadła, tak wypada.
Bieży nocą do domu
Nic nie mówiąc nikomu.
Stoją dzieci przed bramą.
"Mamo - wołają - Mamo!
A gdzie został nasz tato ?"
"Nieboszczyk? co? wasz tato? " --
Nie wie, co mówić na to.
"Został w lesie za dworem,
Powróci dziś wieczorem ".

Czekają wieczor dzieci;
Czekają drugi, trzeci,
Czekają tydzień cały;
Nareszcie zapomniały.

Pani zapomnieć trudno,
Nie wygnać z myśli grzechu.
Zawsze na sercu nudno,
Nigdy na ustach śmiechu,
Nigdy snu na źrenicy!
Bo często w nocnej porze
Coś stuka się na dworze,
Coś chodzi po świetlicy.
"Dzieci - woła - to ja to,
To ja, dzieci, wasz tato! "

Noc przeszła, zasnąć trudno.
Nie wygnać z myśli grzechu.
Zawsze na sercu nudno,
Nigdy na ustach śmiechu!

"Idź, Hanko, przez dziedziniec.
Słyszę tętent na moście
I kurzy się gościniec;
Czy nie jadą tu goście?
Idź na gościniec i w las,
Czy kto nie jedzie do nas?"

"Jadą, jadą w tę stronę,
Tuman na drodze wielki,
Rżą, rżą koniki wrone,
Ostre błyszczą szabelki.
Jadą, jadą panowie,
Nieboszczyka bratowie! "

"A witajże, czy zdrowa?
Witajże nam, bratowa.
Gdzie brat? " -"Nieboszczyk brat,
Już pożegnał ten świat ".
"Kiedy ?" -"Dawno, rok minął,
Umarł... na wojnie zginął" -
"To kłamstwo, bądź spokojna,
Już skończyła się wojna;
Brat zdrowy i ochoczy,
Ujrzysz go na twe oczy ".

Pani ze strachu zbladła,
Zemdlała i upadła,
Oczy przewraca w słup,
Z trwogą dokoła rzuca.
"Gdzie on? gdzie mąż? gdzie trup?"
Powoli się ocuca;
Mdlała niby z radości
I pytała u gości:
"Gdzie mąż, gdzie me kochanie,
Kiedy przede mną stanie?"

"Powracał razem z nami,
Lecz przodem chciał pośpieszyć,
Nas przyjąć z rycerzami
I twoje łzy pocieszyć.
Dziś, jutro pewnie będzie,
Pewnie kędyś w obłędzie
Ubite minął szlaki.
Zaczekajmy dzień jaki,
Poszlemy szukać wszędzie,
Dziś, jutro pewnie będzie".

Posłali wszędzie sługi,
Czekali dzień i drugi,
Gdy nic nie doczekali,
Z płaczem chcą jechać dalej.

Zachodzi drogę pani;
"Bracia moi kochani,
Jesień zła do podróży,
Wiatry, słoty i deszcze,
Wszak czekaliście dłużej,
Czekajcie trochę jeszcze ".

Czekają. Przyszła zima,
Brata nie ma i nie ma.
Czekają; myślą sobie:
Może powróci z wiosną?
A on już leży w grobie,
A nad nim kwiatki rosną,
A rosną tak wysoko,
Jak on leży głęboko.
I wiosnę przeczekali,
I już nie jadą dalej.

Do smaku im gospoda,
Bo gospodyni młoda;
Że chcą jechać, udają,
A tym czasem czekają,
Czekają aż do lata,
Zapominają brata.

Do smaku im gospoda
I gospodyni młoda.
Jak dwaj u niej gościli,
Tak ją dwaj polubili.
Obu nadzieja. łechce,
Obadwaj zjęci trwogą,
Żyć bez niejżaden nie chce,
Żyć z nią obaj nie mogą.
Wreszcie na jedno zdani,
Idą razem do pani.

"Słuchaj, pani bratowo,
Przyjm dobrze nasze słowo.
My tu próżno siedzimy,
Brata nie zobaczymy.
Ty jeszcze jesteś młoda,
Młodości twojej szkoda.
Nie wiąż dla siebie świata,
Wybierz brata za brata ".

To rzekli i stanęli,
Gniew ich i zazdrość piecze.
Ten to ów okiem strzeli,
Ten to ów słówko rzecze;
Usta sine przycięli,
W ręku ściskają miecze.

Pani ich widzi w gniewie,
Co mówić, sama nie wie.
Prosi o chwilkę czasu,
Bieży zaraz do lasu.
Bieży w dół do strumyka,
Gdzie stary rośnie buk,
Do chatki pustelnika,
Stuk stuk, stuk stuk!
Całą mu rzecz wykłada,
Pyta się, co za rada?

"Ach, jak pogodzić braci?
Chcą mojej ręki oba;
Ten i ten się podoba:
Lecz kto weźmie ? kto straci ?
Ja mam maleńkie dziatki,
I wioski, i dostatki,
Dostatek się zmitręża,
Gdy zostałam bez męża.
Lecz, ach! nie dla mnie szczęście!
Nie dla mnie już zamęście!
Boża nade mną kara,
Ściga mnie nocna mara,
Zaledwie przymknę oczy,
Traf, traf, klamka odskoczy;
Budzę się, widzę, słyszę,
Jak idzie i jak dysze,
Jak dysze i jak tupa,
Ach, widzę, słyszę trupa!
Skrzyp, skrzyp, i już nad łożem
Skrwawionym sięga nożem,
I iskry z gęby sypie,
I ciągnie mię, i szczypie.
Ach, dosyć, dosyć strachu,
Nie siedzieć mnie w tym gmachu,
Nie dla mnie świat i szczęście,
Nie dla mnie już zamęście!"

"Nie masz zbrodni bez kary.
Lecz jeśli szczera skrucha,
Zbrodniarzów Pan Bóg słucha.
Znam ja tajnie wyroku,
Miłą ci rzecz obwieszczę:
Choć mąż zginął od roku,
Ja go wskrzeszę dziś jeszcze".

"Co, co? jak, jak? mój ojcze!
Nie czas już, ach, nie czas!
To żelazo zabojcze
Na wieki dzieli nas!
Ach, znam, żem warta kary,
I zniosę wszelkie kary,
Byle się pozbyć mary.
Zrzekę się mego zbioru
I pójdę do klasztoru,
I pójdę w ciemny las.
Nie, nie wskrzeszaj, mój ojcze!
Nie czas już, ach, nie czas,
To żelazo zabojcze
Na wieki dzieli nas! "

Starzec westchnął głęboko
I łzami zalał oko,
Oblicze skrył w zasłonie,
Drżące załamał dłonie.
"Idź za mąż, póki pora,
Nie lękaj się upiora.
Martwy się nie ocuci,
Twarda wieczności brama;
I mąż twój nie powróci,
Chyba zawołasz sama ".

"Lecz jak pogodzić braci?
Kto weźmie, a kto straci ?" -
"Najlepsza będzie droga
Zdać się na los i Boga.
Niechajże z ranną rosą
Pójdą i kwiecie zniosą.
Niech każdy weźmie kwiecie
I wianek tobie splecie,
I niechaj doda znaki,
Żeby poznać, czyj jaki,
I pójdzie w kościół boży,
I na ołtarzu złoży.
Czyj pierwszy weźmiesz wianek,
Ten mąż twój, ten kochanek ".

Pani z przestrogi rada,
już do małżeństwa skora,
Nie boi się upiora;
Bo w myśli swej układa
Nigdy w żadnej potrzebie
Nie wołać go do siebie.
I z tych układów rada,
Jak wpadła, tak wypada.
Bieży prosto do domu
Nic nie mówiąc nikomu.
Bieży przez łąki, przez gaje,
I bieży, i staje,
I staje, i myśli, i słucha:
Zda się,że ją ktoś goni
I że coś szepce do niej,
Wokoło ciemność głucha:

"To ja, twój mąż, twój mąż!"

I staje, i myśli, i słucha,
Słucha, zrywa się, bieży,
Włos się na głowie jeży,
W tył obejrzeć się lęka,
Coś wciąż po krzakach stęka,
Echo powtarza wciąż:
"To ja, twój mąż, twój mąż!"

Lecz zbliża się niedziela,
Zbliża się czas wesela,
Zaledwie słońce wschodzi,
Wybiegają dwaj młodzi.
Pani, śród dziewic grona
Do ślubu prowadzona,
Wystąpi śród kościoła
I bierze pierwszy wianek,
Obnosi go dokoła:
"Oto w wieńcu lilije,
Ach, czyjeż to są, czyje ?
Kto mój mąż, kto kochanek?"

Wybiega starszy brat,
Radość na licach płonie,
Skacze i klaszcze w dłonie:
"Tyś moja, mój to kwiat!
Między liliji kręgi
Uplotłem wstążek zwój,
To znak, to moje wstęgi!
To mój, to mój, to mój!"

"Kłamstwo! - drugi zawoła -
Wyjdźcie tylko z kościoła,
Miejsce widzieć możecie,
Kędy rwałem to kwiecie.
Rwałem na łączce w gaju,
Na grobie przy ruczaju,
Okażę grób i zdrój,
To mój, to mój, to mój!"

Kłócą się źli młodzieńce,
Ten mówi, ten zaprzecza;
Dobyli z pochew miecza;
Wszczyna się srogi bój,
Szarpią do siebie wieńce:
"To mój, to mój, to mój !"

Wtem drzwi kościoła trzasły,
Wiatr zawiał, świece zgasły,
Wchodzi osoba w bieli,
Znany chód, znana zbroja,
Staje, wszyscy zadrżeli,
Staje, patrzy ukosem,
Podziemnym woła głosem:
"Mój wieniec i ty moja!
Kwiat na mym rwany grobie,
Mnie, księże, stułą wiąż;
Złażono, biada tobie!
To ja, twój mąż, twój mąż!
?li bracia, biada obu!
Z mego rwaliście grobu,
Zawieście krwawy bój,
To ja, twój mąż, wasz brat,
Wy moi, wieniec mój,
Dalej na tamten świat!"

Wstrzęsła się cerkwi posada,
Z zrębu wysuwa się zrąb,
Sklep trzeszczy, głąb zapada,
Cerkiew zapada w głąb.
Ziemia ją z wierzchu kryje,
Na niej rosną lilije,
A rosną tak wysoko,
Jak pan leżał głęboko.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz