wtorek, 1 maja 2012

"Najweselszy człowiek", czyli o wczorajszym Teatrze Telewizji


Z wielką radością powitałem tryumfalny powrót Teatru Telewizji. Z rozkoszą sadowię się co poniedziałek przed ekranem, czekając na kolejną duchową ucztę. Czasami faktycznie się jej doczekuję, ale zdarzają się też rzeczy, od których domagałbym się nieco wyższego poziomu.

Można zaobserwować trend wśród współczesnych dramaturgów i scenarzystów do sięgania po tematykę okresu stalinowskiego w Polsce. O ile jednak jedni osiągają mistrzostwo słowa poruszając głębokie problemy nie tylko ideologiczne, ale psychologiczne, obserwując mechanizmy działania ludzkiej psychiki w warunkach presji brutalnej siły wspierającej bezwzględną ideologię, o tyle niektórzy zaczęli mylić sztukę dramatopisarską z pisaniem wg z góry określonego przepisu. Nawet i w tym wypadku można jednak pisać sztuki lepiej lub gorzej. Jeżeli ktoś przeczytał dokładnie przepis, a więc nie tylko listę potrzebnych składników, ale również opis przyrządzenia, to może nie stworzy dzieła oryginalnego, ale przynajmniej przyzwoite. Jeżeli jednak dramaturg poprzestał na liście ingrediencji, w dodatku lekceważąc podane ich wagi i miary, naraża się na to, że poplącze proporcje i zrobi z nich potrawę niezbyt jadalną. Nie piszę „trudną do strawienia”, bo to mogłoby oznaczać jakieś ambitne eksperymenty, do których widz nie dojrzał. W tym wypadku mam na myśli coś, co zrozumieć łatwo, zamysł autora widać jak na dłoni, a przy tym od razu widać, że się nie udał.

Wczorajszy spektakl autorstwa Łukasza Wylężałka Najweselszy człowiek o ostatnich latach Kornela Makuszyńskiego, na który tak czekałem (bo telewizja zapowiadała go już wcześniej) i którego początek był tak obiecujący, jako całość mnie rozczarował. Nie mogę mieć tutaj pretensji do świetnych aktorów, ale niestety do samego tekstu. Gdyby komuś się wydawało, że jest to dramat o Kornelu Makuszyńskim, to niestety tak nie jest. Autor bowiem najprawdopodobniej chciał na siłę zrobić spektakl wg przepisu „weźmij trochę absurdu stalinowskiej propagandy, postaw przed nią Bogu ducha winnego polskiego pisarza i patriotę i pokaż jaka ta stalinowska propaganda była głupia.”

W porządku, tylko, że to, że stalinowska propaganda była głupia, a aktywiści ją głoszący często jeszcze bardziej, żadnemu inteligentnemu i w miarę wykształconemu widzowi tłumaczyć nie trzeba, a już na pewno nie w taki prosty i nachalny sposób, zwłaszcza po kilku filmach i dramatach, które zrobiły to mądrzej. Kornel Makuszyński, bardzo oszczędnie, ale w tym wypadku to duża zaleta, zagrany przez Jerzego Schejbala, wypada jednak na tle tej komunistycznej głupoty bardzo blado. Jedyne, co umie odpowiedzieć to „bee”, albo zwierzyć się swojemu dokwaterowanemu sublokatorowi-komuniście, że całe życie lubił dobre alkohole i luksus.

Ja wiem, kim był Kornel Makuszyński, bo się na jego twórczości wychowałem (w końcu tylko kilkanaście lat po Stalinie), ale teraz wyobraźmy sobie, że Najweselszego człowieka ogląda inteligentny kosmita znający język polski, ale nie mający pojęcia ani o komunizmie, ani o Kornelu Makuszyńskim. Mam poważne podejrzenia, że mógłby zacząć sympatyzować z sublokatorem, który szczerze wierzy w to, co głosi, bo jest fanatykiem komunizmu, podczas gdy pisarz nie jest w stanie sprzeciwić mu się żadnym sensownym argumentem. Andrzej Mastalerz stworzył bowiem doskonałą kreację i w całym spektaklu stanowi najwyrazistszą postać. Jego bohater to człowiek prosty, pochodzący z biednej mazowieckiej chaty, który dał się porwać ideologii komunizmu, internacjonalizmu i sprawiedliwości społecznej. Wiemy, że to beznadziejne i głupie, ale jeżeli ktoś do spektaklu podszedł bez uprzedzeń wynikających ze znajomości historii, ten mógł zacząć tego człowieka rozumieć. Makuszyński zaś w wersji Łukasza Wylężałka, cały czas coś marudzi, jakby nie miał żadnych kontrargumentów.

Postać aktywistki granej przez Annę Czartoryską (jak na księżniczkę, nienajgorzej się wczuła w rolę działaczki awangardy proletariatu) dodatkowo przytłacza całość i prowadzi do zachwiania równowagi racji. Problem w tym, że ani sam Makuszyński, ani jego przyjaciel (Mariusz Benoit), który też specjalnie nie ma nic ciekawego do powiedzenia, wydają się nie reprezentować żadnej racji. Być może zamysłem autora było pokazanie niemożności wygrzebania się spod ciężaru zmasowanej propagandy i wydobycia własnego głosu, ale to się niestety nie do końca udało.

Widz oczywiście (ha, mówię za siebie) wie, że komuniści w swoim fanatyzmie nie mieli racji, ale czy dowiedział się tego ze sztuki Najweselszy człowiek, który w tym wypadku nie wypadł ani wesoło, ani dowcipnie i inteligentnie? Aktorzy zrobili co mogli, co do reżyserii samego autora też nie mam większych zastrzeżeń. Zawiodła konstrukcja tekstu.

2 komentarze:

  1. Uleganie fanatyzmowi ideologii komunistyczej , katolickiej czy demokratycznej niczym sie nie rózni bo tam Katyń tu stos albo tortury i Guantanamo a nam biednym zewsząd nędza !!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgoda, to nie ulega wątpliwości. W tym wypadku jednak rzecz jest o wiele prostsza - artysta nie tylko nie może być przeciwnikiem jednej propagandy bo jest zwolennikiem innej, nie tylko nie może być zwolennikiem innej bo ta inna jest po prostu lepsza i już, tylko musi o tym wszystkim przekonać widza. Kto nie widzi, że dzisiaj już nie wystarczy tworząc sztukę, wykrzyknąć "diabeł jest czarny i brzydki", czyli innymi słowy "Stalin był czerwony i zły", albo wręcz "Hitler nienawidził ludzi i przez to był zły", ten naraża się na krytykę już nie tylko tzw. "prostych ludzi", ale na krytykę wszystkich myślących odbiorców takiej "sztuki".

    OdpowiedzUsuń