wtorek, 29 maja 2012

O Günterze Grassie i pisaniu wierszy na polityczne tematy


Trudno mi powiedzieć, czy niemiecki noblista, Günter Grass, ma całkowitą rację, w swoim wierszu bezwzględnie oskarżając państwo Izrael o zagrożenie dla pokoju światowego. Trudno mi też powiedzieć, czy słusznie robi pisząc inny wiersz w obronie Grecji przeciwko planowi oszczędnościowemu narzucanemu Grekom przez bankowy system najzamożniejszych krajów Europy (czytaj: jego własnego kraju, czyli Niemiec). Odnoszę wrażenie, że z Güntera Grassa wychodzą jakieś słowiańskie geny, i że facet wyraża bunt wobec uładzonego germańskiego poczucia porządku, odpowiedzialności i posłuszeństwa wobec oficjalnej politycznej linii reprezentowanej przez rząd w Berlinie. Ponieważ również mam naturę taką, że nie przepadam za ustalonym porządkiem świata i nic nie napawa mnie takim obrzydzeniem, jak wielkie grupy ludzi stanowiące towarzystwo wzajemnej adoracji i komplementacji W jakimś stopniu jest to moja fatalna wada, ponieważ wcale nie chcę odgrywać roli trolla celowo psującego wszelkie dyskusje na forach internetowych, a jedynie adwokata diabła, który lekko prowokuje do dyskusji i nie pozwala zasklepić się w samozadowoleniu wzmacnianym przez poparcie grupy odgrywającej rolę właśnie towarzystwa wzajemnej adoracji, ale zasadniczo nie jest tej grupy wrogiem pragnącym jej zagłady.

W tym sensie postawa autora Blaszanego bębenka jest mi bardzo bliska. Ja nie wiem, może Izrael inaczej nie daje rady, może musi prowadzić politykę oblężonej twierdzy z tą różnicą, że na dodatek wyznaje zasadę, że najlepszą obroną jest atak, ale fakty są takie, że jest to bodaj jedyny kraj na świecie, którego populacja jest relatywnie znikoma, a który prowadzi całkowicie samodzielną politykę, nie licząc się z uwarunkowaniami międzynarodowymi. Na taką swobodę decyzji pozwalają sobie jedynie Stany Zjednoczone, Rosja i Chiny. Mocarstwa europejskie są uwikłane w taką sieć wzajemnych powiązań, a przede wszystkim zobowiązań, że ich wola polityczna jest często sparaliżowana.

Grecki styl życia niewątpliwie daleko odbiega od niemieckiej dyscypliny i pracowitości, ale on się skądś wziął i skoro przez tyle lat nikomu nie przeszkadzał, dlaczego cały świat nagle wymaga od Greków, żeby stali się jakimiś oszczędnymi i pracowitymi protestantami? Osobiście naprawdę denerwuje mnie, kiedy grecki emeryt przed telewizyjną kamerą narzeka, że miał emerytury 1700 euro, a teraz mu ją obcięli i dostaje tylko 1200 euro. Jeżeli słyszę, że Polska przeznacza jakieś pieniądze na pomoc takiemu krajowi, w którym emeryci dostają 1200 euro, i w którym prawie nikt nie płaci normalnych podatków, to trafia mnie szlag i macham ręką na Greków. Taki jest odruch  mieszczańskiej strony mojej natury, ale w tym samym czasie „ciemna strona mocy”, która mnie ciągnie gdzieś do Kozaków na Zaporoże, albo do szemranej knajpy, czy też na koncert punk-rockowy, każe mi się buntować przeciwko grupie facetów w uniformach (czyt. garniturach i krawatach), którzy całemu światu mówią jak należy żyć, a więc ciężko harować, oszczędzać i gromadzić bogactwa (jak mawiał mój zmarły przyjaciel „robić pod siebie”). Mieszczańska strona mojej natury mimo wszystko przeważa, ponieważ wszelka alternatywa prawdopodobnie zaprowadziłaby mnie do zagłady, ale mam duże zrozumienie dla tych, którzy nie chcą codziennie jeździć w garniturach i krawatach na 8 godzin do biur i być trybikami w machinie sterowanej przez jakichś niemieckich czy francuskich facetów w garniturach i krawatach.

W całej sprawie Güntera Grassa pojawia się jednak jedno wielkie „ale”. Dlaczego autor genialnych powieści wyraża swoje polityczne poglądy w postaci grafomańskich wierszy? Proszę o wybaczenie, ale każdy wiersz zaangażowany w konkretny problem polityczny uważam za grafomański. Kiedy Jarosław Marek Rymkiewicz, polski poeta, którego świetne wiersze pamiętałem z początku lat 80. ubiegłego stulecia, napisał swoje rymowane manifesty polityczne adresowane do Jarosława Kaczyńskiego, uznałem to za morderstwo na poezji. Zbigniew Herbert, który poglądy miał bardzo zbliżone do tych, jakie dzisiaj reprezentuje Jarosław Kaczyński, i który również pisał poezję, nie zniżał się do tworów okolicznościowych pisanych na potrzeby bieżącej sytuacji politycznej i dlatego pozostaje wielkim poetą.

Günter Grass może ma trochę racji, może ma jej dużo, a może nie ma jej wcale. Problem w tym, że o tym zadecyduje rzeczywistość polityczna. Wielki literat może się oczywiście wypowiadać na każdy temat, ponieważ ma do tego prawo jako człowiek i obywatel. Może swoim wypowiedziom nadać formę powieści, a nawet wiersza, o ile dostatecznie z konkretnej sytuacji wyabstrahuje wystarczającą ilość ponadczasowej prawdy. Prawdy uniwersalnej, z której ludzkość będzie mogła czerpać jeszcze długo po śmierci autora. Jeżeli ktoś pisze wiersz „na temat” , a w dodatku na temat konkretnej bieżącej sytuacji politycznej, która, jak wiadomo, w przeciągu kilku/kilkudziesięciu lat może się diametralnie zmienić, robi rzecz niewłaściwą – degraduje poezję jako taką oraz siebie jako autora. Niemiecki noblista z pewnością ma aż nadto okazji do wyrażania swoich opinii politycznych. Czy jednak zaraz musiał pisać o tym wiersze?

6 komentarzy:

  1. Chciałabym spojrzeć na poezję Grassa z innej perspektywy i gdzieś skrycie liczę, że może w przyszłości poruszy Pan ten temat w oddzielnej notce. Zgadzam się całkowicie, że Grass "upadł" i jakoś nie pasjonują mnie jego dzisiejsze twory, ale... Czy poezję możemy traktować jak literaturę faktu jeżeli porusza tematy polityczne? Cała ta nagonka na Grassa to jakiś dziwny układ a la naród i wróg narodu. Nie chodzi mi oczywiście tylko o tego konkretnego pisarza i ten konkretny konflikt. Cały czas zmagam się sama ze sobą, aby wyrobić sobie opinię na temat "czy literatura może być szkodliwa i na jakiej płaszczyźnie". Temat ten ostatnio powrócił do mnie niczym bumerang, kiedy to z kupki książek "do przeczytania" wyciągnęłam "Szatańskie wersety" i naturalnie musiałam zrobić "research" jak przed każdą lekturą. Nie potrafię dobrze ułożyć myśli w słowa jeżeli chodzi o ten temat, dlatego próbuję powołać do życia akcję "notka na życzenie" i może to Pana opinie rozjaśnią mi moje :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mi Pani pochlebia, ale nie mogę o sobie powiedzieć, ze jestem wielkim ekspertem od Grassa. Obecna nagonka na Grassa przypomina mi niestety nieco naszą "histerię" dotyczącą "polskich obozów". Nie krytykujemy, przynajmniej oficjalnie "żydowskiej", czy może precyzyjniej "izraelskiej" histerii. To jest jednak jeszcze inny temat.
    Natomiast szkodliwość literatury lub jej brak, to jest również temat, z którym sam się borykam (a z te moje wahania mają przy okazji fatalny wpływ na moją sytuację zawodową ;) ). Interesuje mnie bowiem coś takiego, co Wayne C.Booth nazwał "etyką fikcji". Nie chodzi tu jednak wcale o to, żeby pisarzowi nakładać kaganiec i kazać mu pisać teksty "moralnie poprawne" (oczywiście przyjmując jakieś konkretne założenie moralności), ale... o pewne poczucie odpowiedzialności? To znowu nie jest wcale jasne. Gdzieś niby wiadomo, o co chodzi, ale kiedy już wydaje nam się, że dochodzimy do sedna problemu, wychodzi na to, że jesteśmy za cenzurą.
    "Szatańskie wersety" to jedna z moich ulubionych książek w kanonie literatury światowej. Rozpatrywana czysto literacko, stanowi bardzo ciekawy eksperyment. To, że obraża uczucia religijne? No pewnie w jakimś stopniu obraża, a nawet (wbrew temu co potem twierdził Rushdie), obrażać miała, tylko właśnie! Czy miała obrażać dla samego obrażania, czy miała być prowokacją do rewizji pewnych postaw? Tak w ogóle to wcale nie jest książka o islamie, ale o "zderzeniu kultur", a że jest wg mnie świetnie napisana, to stanowi o jej największej wartości.

    Nie mam pretensji do Grassa, że szczerze wypowiedział to co myśli, ale o to, że przyjął kiepską metodę. Wiersz jako publicystyka? No owszem, może być, ale to niestety nie jest żadna wielka poezja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tak przy okazji - nagonka na Rushdiego była przecież również wynikiem pewnej "histerii", podobnej do tej wyżej wspomnianej.

      Usuń
    2. Dokładnie o ten nieszczęsny kaganiec mi chodzi! Czym miałby być ten kaganiec, jeżeli zakładamy, że ma istnieć? Prawo? Prawo to karykatura porządku świata, tak samo jak człowiek to karykatura własnych myśli. Niby jest kręgosłup moralny (wiem! ale załóżmy, że w dzisiejszym społeczeństwie coś takiego funkcjonuje ;)), ale sztuka jest od tego by łamać konwenanse. Nie przypominam sobie aby Thackeraya ktoś powiesił za "Targowisko próżności" - a umówmy się, teraz to klasyka, ale w XIX w. co pojętniejszym krwi napsuło.
      Sztuka wyraża człowieka, który ją tworzy, ale boli to, że ogranicza ją właśnie polityka. Zagłodzenie psa w muzeum, to nie była sztuka, ale zagłodzenie psa, jednak figuruje pod nazwą "sztuka współczesna" z małymi jak na taki czyn konsekwencjami dla autora, ponieważ nie ukłuła w niewinne serca izraelskie, amerykańskie, rosyjskie, muzułmański, katolickie itd.
      Pytanie brzmi: czy odpowiedzialność za nasze słowa to ograniczanie prawa do ich wypowiadania? Czy możemy wyrazić się inaczej niż przez słowa? Czy wyższość naszego gatunku nie objawia się tym, że możemy nie tylko czynić, ale również mówić?

      Usuń
  3. Jasne! Przed Thackereyem byli jeszcze romantycy, których "klasycy" okrzyknęli grafomanami i krzewicielami złego gustu. Oczywiście prawo to tylko kaleka próba wprowadzenia ładu etycznego (choć, jeśli pamięta Pani wywód profesora prawa w filmie "Lektor", prawnicy mogą myśleć dokładnie odwrotnie). Nie bez kozery wspominam romantyków, bo to tak naprawdę od nich zaczyna się dopiero traktowanie sztuki jako zjawiska samodzielnego, a nawet nadrzędnego, zaś artysty jako "kapłana" sztuki nie podlegającemu nikomu i niczemu.

    Oczywiście poważnym problemem są granice wypowiedzi ludzkiej - przecież żyjemy w czasach, w których oburzamy się na "mowę nienawiści", na brak "poprawności politycznej" (albo na jej nadmiar, w zeleżności od oburzającego się). Słowo "sztuka" stała się często niezrozumiałą dla zwykłego zjadacza chleba tarczą przed krytyką z tradycyjnego punktu widzenia (i znowu wpadamy w pułapkę słowną, bo jak "tradycyjnego", to wg jakiej, albo czyjej tradycji?), co nie zawsze jest uzasadnione.

    Nowy historycyzm, jedna ze "szkół" krytyki literackiej (i nie tylko), podobnie jak marksizm, zakłada jednak ścisłe powiązanie myślenia politycznego z myśleniem w i o sztuce. To jest temat na trzy doktoraty ;) :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale jakąś myśl widzę i mój ukochany rys historyczny też się tworzy, także czekam na rozwinięcie tematu w notce - uparcie ;).

    OdpowiedzUsuń