Ostatnio daje się zauważyć bardzo niepokojące zjawisko, nad którym pewnie niedługo przejdziemy do porządku dziennego, ale skutki tego mogą być na dłuższą metę opłakane. Mam na myśli umiejętność dłuższego skupienia się na czymkolwiek. Moja żona zauważyła, że to ja mam tego typu trudności. Np. oglądam z nią film, a po dziesięciu minutach odchodzę od telewizora, żeby się zająć czymś innym. Myślę sobie, że w moim przypadku to chyba kwestia wieku i związanego z nim nastawienia do rozrywki. To, co mnie kiedyś bawiło do łez, teraz kwituję wzruszeniem ramion. Filmowe historie są albo banalne i przewidywalne, albo tak naciągane, że głupotą byłoby się angażować emocjonalnie w ich przeżywanie. Mówiąc krótko, nudzi mnie większość filmów, nie mówiąc już o programach. Jedyne, co jest mnie w stanie przytrzymać dłużej przed telewizorem, to jakaś nowość na National Geographic, albo Discovery - zresztą też nie każda.
To wszystko tak na marginesie, ponieważ zjawisko, o którym piszę jest dość ogólne i nie dotyczy tylko ludzi w pewnym wieku. Już od dawna narzekamy, że młodzież nie czyta, że nie jest w stanie skupić się na jakimś dłuższym tekście. Jeszcze niedawno narzekaliśmy, że młodzi ludzie wolą obejrzeć film, niż przeczytać lekturę. A teraz co się okazuje? Że filmów też nie chcą oglądać, że są za długie i są po prostu nudne.
Koleżanka rozesłała nam emailem uroczy filmik pt. "Validation". Kolega stwierdził, że jeszcze nie obejrzał, bo jak zobaczył, że trwa prawie 17 minut, wystraszył się i odłożył tę rozrywkę na później. Kiedy zaczęliśmy analizować ten program, stwierdził, że pewnie dlatego na YouTube można znaleźć nie tylko całe filmy, ale całe mecze piłkarskie podzielone na 2-3 minutowe kawałeczki, na których ludzie potrafią się skupić.
To jest horror, tragedia i Armagedon w jednym! Co się z nami dzieje? Nieustannie pędząc sami sobie aplikujemy ADHD. Przeskakujemy z bodźca na bodziec i nie jesteśmy w stanie wypracować w sobie struktury, którą nazwalibyśmy własną osobowością, czyli sobą po prostu. Przypomniała mi się rybka, która zotała przyjaciółką tytułowego bohatera kreskówki dla dzieci pt. "Gdzie jest Nemo?" Stworzenie to nie było w stanie zapamiętać niczyjego imienia. W ogóle jej pamięć nie istniała, natomiast istniał dość bystry i aktywny umysł, który po sekundzie nie pamiętał poprzedniej chwili.
Czy grozi nam taki stan? Kiedy sobie pomyślę o czymś takim, przechodzą mnie ciarki. Ludzie jak jakieś głupiutkie stworzonka żyjące krótką chwilą, nie wyciągające wniosków, nie posiadające przeszłości. Być może w sensie obiektywnym nie jest to takie ważne, bo wszak i tak wiele faktów z naszego życia zapominamy. Jest to jednak na tyle rozciągnięte w czasie, że możemy się cieszyć złudzeniem ciągłości naszej osobowości. Tymczasem poddając się nieustannym i krótkim bodźcom, do których w dodatku nie przywiązujemy większej wagi, możemy zatracić potrzebę pamiętania czegokolwiek (wystarczą nowe bodźce), wgłębiania się w jakiś problem, czy w ogóle kształtowania własnej osobowości (tożsamości).
Zatracenie odrębnego "ja" to ostateczny cel buddyzmu, ale nie sądzę, żeby poddawanie się nieustannej serii coraz to nowych bodźców było do owego celu najlepszą drogą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz