sobota, 24 stycznia 2009

O przeznaczeniu

Pewien znajomy lubił wyzywać rozmaitych osiłków na rękę. Były to jeszcze czasy, kiedy ludzie mieli do siebie trochę więcej zaufania i można było w knajpie wypić piwo i zawrzeć znajomość z miejscowymi żulami, bez większego ryzyka narażenia się na atak (nie tylko werbalny). Niemniej i tak dużej odwagi wymagało wyzwanie na rękę jednego z miejscowych siłaczy. Znajomy na dodatek zakładał się, że jego przeciwnik nie pokona go nawet dwiema rękami. Po czym wręcz domagał się, żeby tamten używał obu rąk, gdy on poradzi sobie jedną. Oczywiście warunkiem było, że przeciwnik nie może odrywać łokci od podłoża, co w siłowaniu się na rękę jest wszak regułą podstawową. Różnie bywało z pokonaniem takiego przeciwnika, choć najczęściej mój znajomy kładł osiłka (który musiał, chcąc nie chcąc oderwać jedną rękę od podłoża) na stół, ale z całą pewnością znajomy mój nigdy nie przegrywał. Jego nikt nigdy na rękę nie położył. Założenie było dziecinnie proste i do dziś zachodzę w głowę, jak ci siłacze mogli nie dostrzec dziecinnej sztuczki. Wszak trzymając swoje własne łokcie na stole, tworzyli ze swych przedramion trójkąt, przez co jedna z własnych rąk blokowała drugą. Proste, żeby nie powiedzieć prymitywne, ale jakże efektowne. Oto gość z miasta pokonuje miejscowego siłacza, a wszak wiadomo, że „u nas na wsi ludzie silniejsze, bo ciężko pracują”.

Historia z moim znajomym przypomniała mi się, kiedy myślałem nad rzekomą różnicą między karmą z filozofii wywodzących się z Indii, a pojęciem przeznaczenia, np. muzułmańskiego kismetu. Otóż zarówno hinduiści, jak i buddyści przestrzegają przed prymitywnym pojmowaniem karmy jako po prostu przeznaczenia. Bowiem karmę zbieramy przez całe życie, a właściwie kolejne życia, i każde wydarzenie z życia bieżącego to konsekwencja owego bagażu zebranego po drodze. Karma, jaka nas spotyka, jest nieunikniona, ale to, co z nią zrobimy, jak do niej podejdziemy, to już wyłącznie nasza sprawa. Czyli np. spotykasz żebraka, dajesz mu na chleb lub go omijasz – wybór należy do ciebie. To, że go spotkałeś, to była twoja karma, ale to czy dałeś mu jałmużnę, czy też nie, zależało od twojej woli. I na tym etapie wyjaśniania zagadnienia różnicy między karmą a przeznaczeniem, jakie dają wyznawcy teorii karmy, się kończy. Wystarczy bowiem zadać pytanie o karmę owego żebraka. Jeśli jego karmą było dostać od ciebie jałmużnę, to byś mu ją dał, a jeśli nie, to nie. Czyli twoja karma była w tym momencie ściśle związana z jego karmą, zaś element twojej woli był tu tylko złudzeniem, bo jeśli danie tej jałmużny nie było elementem twojej karmy, to z pewnością było elementem karmy tego żebraka. A więc dla postronnego obserwatora danie lub nie danie jałmużny było z góry zdeterminowane, nieważne przez czyją karmę. Niepostrzeżenie wprowadziliśmy osobę trzecią – obserwatora. Prawdopodobnie jego karmą było zobaczyć całą sytuację. Tylko jego sprawą jest (teoretycznie), czy sytuacja go zdziwi, oburzy, czy pozostawi obojętnym. No i teoretycznie tylko jego problemem pozostaje, czy coś z tym zrobi. Jego karmą natomiast było znaleźć się w tym miejscu i zaobserwować sytuację z tobą i żebrakiem. Jakoś zachować się musi, bo brak reakcji jest też reakcją. Jeżeli krzyknie za tobą „No daj mu tę złotówkę!” To będzie tak dlatego, że twoją karmą było to usłyszeć. Możesz znowu zignorować jego wezwanie, lub wyjąć pieniądze i dać żebrakowi. W tym momencie okaże się, że karmą żebraka było otrzymać jednak twoją złotówkę po interwencji obserwatora. Wasze trzy karmy okazały się splątane tak silnie, że wasze rzekome wole były niczym innym jak elementami karmy każdego z pozostałych. Niby żadnym z was nie kierowało ślepe przeznaczenie, ale czymże innym jest ta (chciałoby się elegancko powiedzieć „sieć”, ale sieć zakłada pewną regularność, czy wręcz krystaliczność) plątanina karm? Cały ten system, gdzie każdy punkt zaczepienia blokuje następny, a jeśli nie, to już z pewnością dwa punkty zaczepienia skutecznie blokują trzeci, a przy tym tych punktów jest nieskończoność, to nic innego, a tylko inna nazwa tak niechętnie używanego pojęcia przeznaczenia.

Jeszcze bardziej pokrętne wydają się argumenty chrześcijan (a przynajmniej katolików) przeciw pojęciu „przeznaczenie”. Otóż twierdzą oni, że niczego takiego, jak przeznaczenie nie istnieje, bo Bóg dał nam wolną wolę. Na własne życzenie wybieramy drogę dobra lub zła, a potem ponosimy tego logiczne konsekwencje. Na pytanie o proroków i ich przepowiednie odpowiedzą, że Bóg im udziela odpowiedzi na pytania dotyczące przyszłości, bądź z własnej woli sam uchyla im rąbka tajemnicy, by ich ostrzec. Czyli teoretycznie można czegoś uniknąć, spełniwszy pewne warunki. Jednakowoż jednym z atrybutów Boga jest wszechwiedza i Bóg dokładnie zna całą przyszłość. W związku z tym rodzi się pytanie, czy człowiek przez zmianę swojego postępowania, może ową przyszłość zmienić. Przecież Bóg, znając prawdziwą przyszłość, z góry wiedział, że jak ostrzeże kogo trzeba przed złym krokiem, i jak ten ktoś na to zareaguje. Wiedza o całej przyszłości to przecież nic innego, jak przyznanie, że cała przyszłość jest z góry zdeterminowana. Przecież w koncepcji Boga wszechwiedzącego i wszechmocnego nie może być miejsca na to, że jakieś ziemskie stworzenia mogą Go czymkolwiek zaskoczyć. Wolna wola to tylko złudzenie, bo użycie tej wolnej woli jest z góry przewidziane i znane.

Taka jest chyba żałosna rzeczywistość koncepcji przeciwników idei przeznaczenia. Jak by nie patrzeć, wszystko jest dokładnie ułożone i zaplanowane. Jeśli nie przez Boga, bo On wszak o przyszłości „tylko wie”, to chyba przez jakieś mitologiczne greckie Mojry, albo prawo wszechświata, którego zupełnie nikt nie jest w stanie ogarnąć umysłem.

Tymczasem kwestii przeznaczenia nie należy przeceniać. W życiu przeciętnego zjadacza chleba nie ma ona żadnego znaczenia. Ponieważ większość z nas swojego przeznaczenia nie zna, nadal możemy żyć w słodkiej ułudzie, że jak będziemy do czegoś usilnie dążyć, to z pewnością to osiągniemy. Idioci, którzy ryzykują chodząc np. po gzymsie wysokiego budynku, twierdząc, że jeśli ich przeznaczeniem nie jest spaść, to z pewnością nie spadną, mają w jakimś sensie rację, tylko że ani oni, ani nikt dookoła nie jest w stanie tego przewidzieć. W związku z tym, na wszelki wypadek lepiej się zachowywać, jakby to nasza wola kierowała naszymi czynami. Bowiem dowiadywać się tak boleśnie, co było naszym przeznaczeniem, nie jest najlepszym pomysłem. Ale w tym momencie wpadam w sprzeczność sam ze sobą. O każdym następnym ułamku sekundy naszego przeznaczenia z pewnością dowiemy się właśnie w owym ułamku sekundy tak, czy inaczej, a jeżeli głupota jest integralną składową naszego przeznaczenia, to i tak nic nam nie pomoże, ani nie zaszkodzi.

Być może jednak czegoś takiego, jak przeznaczenie w ogóle nie ma. Że mamy jakiś wpływ na zmiany w otaczającej nas rzeczywistości. To jest wszak możliwe. Jeżeli jednak tak jest, musielibyśmy obalić systemy filozoficzne wielkich religii świata. Jeśli jest wolna wola, to nie ma karmy. Jeśli jest wolna wola, to Bóg nie może być wszechwiedzący, bo nie może znać jeszcze tego, w jakim kierunku sami pójdziemy.

Oczywiście istnieje jeszcze i taka możliwość, że wszechświat kieruje się tak absolutnie alogicznymi zasadami, że nasze ciasne, wychowane na Arystotelesie, umysły nie zdają się tu na nic. W takim wypadku można nawet założyć, że trzy trzymające się dłonie mogą dotknąć stołu, od którego nie oderwały się ich trzy łokcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz