środa, 28 stycznia 2009

Naukowość nauki (1)

W dobie pozytywizmu wierzono jeszcze w poznanie, w dotarcie do sedna sprawy, zrozumienie rzeczy samej w sobie. Co prawda już Kant pisał o tym, że nie jest możliwe przebicie się poza naszą siatkę pojęciową, poza język, który nam zaciemnia obraz i utrudnia dotarcie do tego „świata rzeczywistego”, ale wierzono, że taki świat jednak istnieje, a nauki ścisłe, matematyka i „czyste przyrodoznawstwo”, jak Kant nazywał fizykę, są zbiorami wiedzy pewnej, zawsze sprawdzalnej.

Tymczasem przełom antypozytywistyczny przełomu XIX i XX wieku położył bezlitosny kres tej optymistycznej wierze w możliwość poznania i postawił na świat języka, jako jedyny nam dostępny. Okazuje się, że poruszanie się w świecie czystych pojęć i metafor, od których nie ma ucieczki, doskonale zastępuje próby dotarcia do wiedzy pewnej. Wystarczy zgromadzić trochę wiedzy „niepewnej”, żeby móc w niej dostrzec prawidłowości, zależności i reguły, które nabierają pozorów pewności i sprawdzalności, a więc naukowości.

Uczeni humaniści i specjaliści od nauk społecznych tworzą pojęcia, zestawiają je ze sobą i klasyfikują, niczym znawcy twórczości Tolkiena rozwodzący się nad własnościami hobbitów, a nawet toczący spory na ten temat. Jedną z nauk opierających się na metaforycznym pojmowaniu mechanizmów rządzących walką o władzę i porządek społeczny jest politologia. Jej mistrzowie, a przynajmniej wielu z nich (a już na pewno w Polsce) nadal posługują się metaforą (wziętą z okresu rewolucji francuskiej) dzielącą ruchy polityczne na lewicę, centrum i prawicę. Ta siatka pojęciowa jest bardzo produktywna i wdzięczna mimo, że co jakiś czas ktoś zauważa, że z rzeczywistością (nawet tą pojmowaną czysto językowo) ma coraz mniej wspólnego. Kombinacje elementów przypisywanych klasycznej lewicy z poglądami skrajnie prawicowymi to zjawisko nader częste. Janusz Korwin-Mikke stawia nazistów obok bolszewików jako socjalistów, a więc lewicowców. Oprócz bowiem szowinistycznego podejścia do kwestii stosunków międzynarodowych i międzyetnicznych, proponowali program socjalny i etatystyczny w gospodarce. Z kolei różnej maści lewacy przyznają, że sowiecki komunizm nie miał nic wspólnego z „prawdziwą” lewicą, ponieważ był scentralizowaną dyktaturą, podczas gdy lewicowość to kwintesencja demokracji. Itd. itp.
Jak łatwo zauważyć, jest to jedno wielkie bajdurzenie i spory o słowa, które biorą się jedynie z tego, że nikt nie chce zrezygnować ze słownictwa i idącej za nim klasyfikacji, którym rzeczywistość polityczna nieustannie się wymyka.

Twórcy nauki, czyli ci, którzy proponują klasyfikacje, modele i systemy, często zdają sobie sprawę z tego, że są to jedynie hipotetyczne propozycje, pewne próby wprowadzenia jakiegoś porządku w myśleniu o zjawiskach z natury dość chaotycznych. Ich następcy i uczniowie, młodsi profesorowie, którzy przekazują te propozycje młodym pokoleniom, często jeszcze zdają sobie sprawę z umowności pewnych ustaleń, ponieważ znają propozycje konkurencyjne. Ambitni studenci (o szarej masie studiującej tylko dla dyplomu w ogóle nawet nie mówię) i młodzi pracownicy naukowi, pragnący za wszelką cenę zabłysnąć i zaistnieć jako intelektualiści „łykają” taką wiedzę często bezkrytycznie, bo im wystarczy pokazać, że jakiś system jest dość spójny (słabych punktów się przecież nie eksponuje), a już młody człowiek się cieszy, że oto chwycił Pana Boga za nogi i wie już wszystko. Kto zaś nie żongluje słownictwem ich żargonu, uznawany jest za ignoranta. W ten sposób „nauki” stają się dziedzinami hermetycznymi, których nikt nie śmie zaatakować, bo nie posiada odpowiedniego do tego celu słownictwa. Kto się odważy powiedzieć, że „król jest nagi”? Może tylko jakiś głuptasek, ale jego nikt nie będzie traktował poważnie.

Mój młody Kolega, który jest studentem politologii, popisał się tekstem, w którym użył kilkakrotnie określenia „partia pivotalna”. Fantastyczna sprawa! „Pivot” to po angielsku oś, albo obrót wokół niej. Chodzi tu o takie partie, które obojętnie które z wielkich i znaczących stronnictw obejmuje władzę, one są zawsze potrzebne jako koalicjant w celu uzyskania większości w parlamencie. Ładne słowo, bo niby jakim typowo polskim go zastąpić? Partia „obrotowa”? To byłby dopiero śmiech. My, Polacy, mamy na takich ludzi, jak owe partie, o wiele lepsze, ale niestety dłuższe określenie. Porównujemy ich do „kurków na kościele” obracających się zgodnie ze zmianą kierunku wiatru. Ale jak tu nazwać PSL partią „kurkową”, albo „nakościelną”. „Kurkowonakościelną” też się nie da, bo byłby to jakiś potworek językowy. Zostaje więc „pivotalna”, nie ma rady. Brzmi ładnie i naukowo, a najważniejsze, że oprócz tych, którzy tego określenia używają, mało kto je zrozumie, przez co nasza uczoność wzniesie się na jeszcze wyższe wyniosłości...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz