Putin z piękną Julią dogadali się w sprawie gazu, a w Polsce podejmuje się szybkie decyzje mające na celu dywersyfikację dostaw tego surowca. Wczoraj trafiłem (chyba TVP Info) na wypowiedź pana z Instytutu Jagiellońskiego, który bardzo przekonująco tłumaczył, że teraz trzeba szybko Polsce zapewnić dostawy z innych źródeł i trzeba budować infrastrukturę, czyli rurociągi, m.in. z Danii. Równie przekonująco wyjaśniał, że pomysły gazyfikacji węgla i wydobycia polskiego gazu to na razie mrzonki. Przyznał w końcu, jakby chcąc nieco uspokoić prowadzących rozmowę dziennikarzy, że oczywiście należy nadal pracować nad wykorzystaniem własnych zasobów, ale teraz trzeba podejmować szybkie decyzje o budowie rurociągów ciągnących gaz z innych krajów.
Wspaniale. Człowiek ten zapewne wiedział, co mówi i nie mam podstaw mu nie wierzyć. My teraz faktycznie potrzebujemy nierosyjskiego gazu szybko, a budowa własnego przemysłu wydobywczego zajmie trochę czasu. Problem tylko w tym, że jak znam polskich polityków, skończy się na tym, że gdy tylko będzie można lekko odetchnąć, bo już będzie infrastruktura przesyłająca np. norweski gaz z Danii, to oddech ten będzie trwał w nieskończoność, a decyzja o budowie własnego systemu wydobycia zostanie zwalony na następny rząd, czyli najprawdopodobniej przeciwników politycznych. Kiedy o tym wszystkim myślę, włos jeży mi się na głowie z przerażenia.
Uważam, że musimy powołać firmę państwową z udziałem kapitału prywatnego (ale pakiet kontrolny w ręku państwa), która byłaby odpowiedzialna przed prezydentem i niezależna od zmieniających się ekip rządowych. To jest zbyt poważna sprawa, żeby ją uzależniać od wahnięć, które następują co cztery lata (a czasem i częściej). To jest polityka na lata i nie wolno jej powierzać ludziom przypadkowym i tymczasowym.
Nasunęła mi się refleksja. Jedna z najbardziej prawdopodobnych hipotez na temat początków scentralizowanej władzy w starożytnym Egipcie głosi, że charakter systemu irygacyjnego Nilu wymagał nieustannej współpracy Egipcjan na wszystkich odcinkach rzeki. Wystarczyło, że na jednym ktoś dopuścił do zamulenia, i następowała ruina całego systemu. Nie wiem dokładnie, jak to działało, ale wierzę na słowo. Zarządcy budowy kanałów to była pierwsza egipska arystokracja. Aby zapewnić sobie plony na długie lata, stworzyli system centralnej kontroli rzeki na wszystkich odcinkach, a władza najważniejszego kontrolera kanałów stała się despotyczną władzą z boską sankcją.
Być może, to co proponuję, czyli niezależną od zmieniających się władz instytucję o charakterze gospodarczym, to jakiś krok w kierunku odwrotnym od demokracji, ale tak sobie głośno myślę, że kto wie, czy pozostawanie w tradycyjnej demokracji parlamentarnej nie odbije się nam wszystkim czkawką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz