wtorek, 6 stycznia 2009

Śmierć reżysera (2)

Dziś druga część opowiadania kryminalnego. Dostałem z Niemiec wiadomość: "In der Kürze liegt die Würze". Pojąłem przesłanie. Moje wpisy są za długie. No lubię sobie popisać i nie da się temu zaprzeczyć. Niemcy cenią sobie lapidarność wypowiedzi. To nie są już czasy opasłych tomiszcz Thomasa Manna. To już nawet nie czas Günthera Grassa. Kto by tam tyle czytał? Obecnie najlepszy utwór literacki powinien mieć rozmiar góra trzech sms-ów ;) A teraz zapraszam do lektury drugiej części "Śmierci reżysera".

Śmierć reżysera (2)

„Wsiowy” porucznik, jak go nazwał nieżyjący Blumstein, nazywał się Bruce Parson i faktycznie nie wyglądał zbyt elegancko. Miał rzadkie, siwiejące i przetłuszczone włosy, natomiast jego twarz zdawała się mówić „Jezu, jak wy mnie wszyscy nudzicie. Jestem zmęczony, ale niestety to jest moja praca i muszę się z wami użerać”. Jego słownictwo również nie należało do bogatych. Falcon pomyślał, że taki człowiek nie pasował zupełnie do Beverly Hills. Nie pasował do Hollywood, do Los Angeles, ani nawet do Kalifornii. Ktoś taki powinien być szeryfem w jakiejś zapadłej dziurze w Nowym Meksyku, ale nie tutaj, w stanie, który od prawie stu lat dyktował Amerykanom jak należy się ubierać, co należy pić i palić oraz jakich zwrotów używać we wzajemnych kontaktach, żeby wykazać się luzem i pewnością siebie. Parson nie pasował to tego obrazu zupełnie. Oprócz przetłuszczonych włosów i pesymizmu wypisanego na zaczerwienionej gębie, nosił wąsy w stylu Billa Hickocka i garnitur z wyprzedaży. Falcon wiedział, że próbować reformować takich ludzi na nic się nie zdaje, ponieważ oni po prostu mają gdzieś to, jak są odbierani przez otoczenie. Pewnie w domu miał podobnie flejowatą żonę i trójkę rozwrzeszczanych bachorów kłócących się o dostęp do komputera. Jeszcze bardziej prawdopodobne było, że policjant był alkoholikiem, który niedawno pozbierał się po rozwodzie z kobietą, która miała dość jego nienormowanego czasu pracy i wieczornych popijaw z kolegami.
Po chwili reżyser zdał sobie sprawę, że myśli schematami, do stworzenia których sam się często przyczynia. Porucznik Bruce Parson Gilberta Falcona to typowy filmowy glina. Nikogo by nie zdziwiło, gdyby się jeszcze okazało, że przy tym śledztwie przekroczy przepisy i zabiorą mu odznakę, ale sprawy nie odpuści. Rozwiąże problem morderstwa sam, a wdzięczni zwierzchnicy przywrócą go do pracy.
Snucie takich myśli poprawiło nieco nastrój Falcona. Nadal nie rozumiał, co się stało i dlaczego aresztowano właśnie jego.
– Ma pan prawo do jednego telefonu. Jak się domyślam, zadzwoni pan do swojego adwokata – powiedział Parson.
– Doskonale, poruczniku – sarkastycznie odpowiedział Falcon. – Widzę, że skoro taki inteligentny policjant prowadzi śledztwo, wszystkie kryminalne zagadki tego miasta zostaną wkrótce rozwiązane.
– Dobra, dzwoń już człowieku – spokojnie zareagował policjant podając Falconowi słuchawkę. – Jacy wy jesteście wszyscy nudni z tymi cwaniackimi tekstami. Rzygać się chce.

Falcon właśnie wybierał numer do Marka Rubina, prawnika i starego przyjaciela, kiedy ku swojemu zaskoczeniu usłyszał jego tubalny głos rozlegający się od wejścia do gabinetu Parsona.
– Nic nie mów bez konsultacji ze mną, Gilbert! W ogóle nic nie powinieneś im mówić!
Falcon uśmiechnął się od ucha do ucha.
– Skąd wiedziałeś?
– Może to się wydać dziwne, ale jechałem właśnie do ciebie, kiedy zobaczyłem, te wszystkie radiowozy odjeżdżające sprzed twojego domu.
– O, to ciekawe. A co cię do mnie sprowadzało?
– Może pan załatwić jakąś kawę? – Rubin zwrócił się do porucznika Parsona. – Ale jeśli to możliwe z ekspresu w normalnej filiżance, a nie jakieś gówno z automatu na korytarzu.
– Nie ma problemu, Mark – z uśmiechem odpowiedział Parson. – Zaraz kogoś poślę naprzeciwko.
– Znasz tego wsioka? – zapytał Falcon, kiedy Parson wyszedł, żeby wydać dyspozycje co do kawy.
– Wsioka? A, masz na myśli porucznika Parsona? Oczywiście, że go znam. Studiowaliśmy razem. Po college’u zamiast dalej studiować prawo, poszedł do Akademii Policyjnej. Taki glina z powołania, rozumiesz. Numer dwa na moim roku.
– Numer dwa?
– Domyślasz się chyba, że numerem jeden byłem ja.
Roześmieli się.
– Do rzeczy, Gilbert – spoważniał Rubin. – Czy twoje zatrzymanie ma coś wspólnego z Howardem Spearsem i Cynthią?
– Nie! Oskarżają mnie o zabójstwo Josha Blumsteina!
– Josha? Ktoś załatwił Josha?
– Na to wygląda. A w dodatku ja u niego byłem pół godziny przed moim aresztowaniem. To się w głowie nie mieści. Gadam z facetem, żegnam się z nim, ktoś go zabija, a kilka minut później policja zgarnia właśnie mnie. A w dodatku ty akurat jedziesz mnie odwiedzić.
– No właśnie. Jechałem do ciebie, żeby pogadać o zabójstwie Spearsa. Kiedy przeczytałem o tym w gazetach, od razu pomyślałem, że mogą się czepiać Cynthii.
– Wy chyba wszyscy poszaleliście. Josh przed śmiercią też rzucał podejrzenia na Cynthię.
– To nie jest takie proste. Cynthia mogła mieć motyw. Cokolwiek byś myślał o inteligencji tutejszej policji, bez trudu przez nią dojdą do ciebie.
– Ale jak to...?
Falcon przyglądał się swojemu adwokatowi z przerażeniem.
– Skąd wy... to znaczy skąd ty wiesz...?
– Człowieku, na jakim ty świecie żyjesz. To jest najbardziej plotkarskie miejsce na ziemi. Tutaj ludzie mogą zapomnieć ile kosztuje bochenek chleba, ale doskonale wiedzą kto z kim sypia.
– Ale przecież nigdzie się nie pokazywaliśmy. Cynthii i mnie zależało na dyskrecji. Czysty seks, rozumiesz. Żadnych zobowiązań. Ona potrzebowała jakiejś odskoczni od starego Howarda, a ja...
– A ty co? – ironicznie zapytał Ruben. – Melinda nie jest już taka dobra?
– O, zamknij się Mark. Sam wiesz, jak to jest...
Prawnik nadal przyglądał mu się z ironicznym uśmiechem.
– W każdym razie twoja sytuacja jest bardzo kiepska, Gilbert.
– Czekaj, czekaj. Co ja mam teraz zrobić w takim razie?
– Moim skromnym zdaniem, powinieneś pójść na współpracę z nami, Gilbert – rozległ się głos porucznika Parsona, który wszedł do gabinetu trzymając w ręku tacę z eleganckim porcelanowym serwisem.
– Kawa, panowie – oznajmił spokojnie, stawiając tacę na stole i nalewając czarny aromatyczny napój z eleganckiego dzbanka do filiżanek.
Gilbert Falcon patrzył na porucznika i adwokata w niemym zdumieniu.
– Czy wy jesteście w jakieś zmowie? Mój prawnik i glina. To jakiś koszmar. Nie, to naprawdę musi być jakiś cholerny sen.
– Gilbert – odezwał się Mark Ruben – obawiamy się, że grozi ci niebezpieczeństwo, a Bruce’owi ufam całkowicie.
– I dlatego wystawiasz mu swojego klienta?
– Daj spokój, Gilbert, oni dobrze wiedzą, że nie kropnąłeś starego Josha.
– To po co cały ten cyrk? Po całym dniu pracy spada na mój dom desant jak na Iwodzimę, wywlekają mnie z własnego łóżka, ląduję w zafajdanym komisariacie, żeby się dowiedzieć, że od początku wszyscy wiedzą, że jestem niewinny?
– Uwierz mi, Gilbert, to było konieczne – głos porucznika Parsona był spokojny. – Mogliśmy oczywiście zastawić pułapkę u ciebie, traktując cię jako przynętę, ale nie wolno nam robić takich rzeczy bez zgody zainteresowanego.
– Aha, więc należało mnie aresztować?
– Wiedziałeś o tym, że Cynthia Jay, zanim stała się Cynthią Howard, była przez osiem miesięcy żoną Josha Blumsteina?
– A jednak! – Falcon odruchowo wykrzyknął nie ukrywając tryumfu – Wiedziałem, że coś ich łączyło!

1 komentarz: