poniedziałek, 26 stycznia 2009

Młodzieży chowanie (1)

Koniec semestru objawia się przede wszystkim tym, że studenci nagle przypomnieli sobie, że może warto zdobyć jakieś zaliczenie i przynieść różne zaległe prace, których jakaś „siła wyższa” nie pozwoliła im napisać w przeciągu minionych 4 miesięcy. Dla mnie oznacza to wielką sesję czytelniczą.

Polski system szkolnictwa wyższego tkwi mentalnie w komunie pomimo pojawienia się szeregu uczelni prywatnych. Zarówno państwowe uniwersytety, jak i szkoły prywatne siłą rzeczy obniżają poziom wymagań, ponieważ idą na ilość. Trudno sobie zresztą wyobrazić, żeby było inaczej, bo przecież z czegoś trzeba instytucję utrzymać i nie można sobie pozwolić na przebieranie w „materiale ludzkim”. Kilka(naście) lat temu wierzyłem, że jeżeli młodym ludziom da się szansę, mądrze rozłoży materiał i konsekwentnie będzie się od nich egzekwowało wymagania, to można z nich zrobić bardzo dobrych studentów, mimo, że w szkole średniej do orłów nie należeli.

Być może są takie kierunki, gdzie tak można zrobić. Filologia języka obcego takim kierunkiem z pewnością nie jest, ponieważ jeśli ktoś startuje z bardzo niskiego pułapu, nie jest w stanie (no po prostu fizycznie nie jest to możliwe) przeskoczyć pewnego progu. Można założyć, że obniży się poziom wymagań na początku, ale zintensyfikuje pracę. Teoretycznie jest to możliwe. Problem w tym, że studenci, o których mowa, do żadnej intensywnej pracy się nie garną. Po prostu nie można liczyć, że nadrobią zaległości ze szkoły średniej, ponieważ ich mentalność nie pozwala na żadne zaangażowanie w pracę.

W języku angielskim synonimem słowa „studiować” (chodzi o studia wyższe) jest „czytać” (read). W biografiach sławnych ludzi możemy znaleźć informacje, że w latach takich a takich „czytał biologię/historię/literaturę klasyczną” itd. (read biology/history/classical literature). Podczas pierwszych zajęć zazwyczaj pytam studentów we wszystkich uczelniach, na których pracuję, co lubią czytać (w celu wyciągnięcia informacji, czy w ogóle czytają). Kiedy ja studiowałem też nie wszyscy byli zapalonymi miłośnikami książek, ale nikt by się do tego braku zainteresowania czytelnictwem nie przyznał. Teraz moi studenci bez skrępowania przyznają otwarcie, że nie lubią, nie cierpią, męczy ich to, nudzi, itp. itd. Jednym słowem nie czytają i są z tego dumni. Ostatnio przestałem nawet zadawać to pytanie o czytanie, ponieważ mam dość innych powodów do stresu.

Student, który nie czyta, to tak, jak zakonnica, która nie lubi się modlić, rzeźnik, który nie lubi mordować zwierząt, chirurg, który nie znosi widoku krwi, albo ... pracownik naukowy, który nie lubi pisać. Wbrew pozorom tych ostatnich też nie brakuje. Na uczelniach jest zatrudnionych wielu wykładowców, którzy spełniają się jako dydaktycy, natomiast konieczność napisania doktoratu czy habilitacji traktują jak dopust boży. Pisanie zaś artykułów i pomniejszych publikacji jest dla nich wyrobnictwem polegającym na wyprodukowaniu kolejnego artykułu. Po angielsku brzmi to nawet lepiej – „paper”. Akademicy produkują więc „papiery” często bez poczucia zażenowania ich wtórnością i bezużytecznością.

Jaka może być uczelnia, gdzie naukowcy nie chcą rozwijać nauki, a studenci nie chcą czytać? Sytuacja przypomina dowcip o wojsku, które przehandlowało swoją broń i udaje, że strzela z palców. Z drugiej strony studenci płacą czesne, naukowcy zaś otrzymują marne wynagrodzenie. Uczelnie jako przedsiębiorstwa są chyba rentowne. No i dobrze. Najważniejszy jest ruch w interesie.

2 komentarze:

  1. Niestety smutny to fakt, że tak mało młodzieży czyta. Obawiam się, że w przypadku inteligentnej literatury nie są w stanie zrozumieć tego, co czytają i szybko nudzą się. Od kilkunastu lat panuje wręcz moda na nieczytanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nowa matura "oducza" młodzież czytania. W lekcjach języka polskiego nie chodzi już o interpretację, ale o "trafienie w klucz". Takim podejściem można zabić wszystko. Młodzież nie "rozumie" poezji, boi się jej... Bo nie trafia, w co autor "miał na myśli", bo autor żył w XIX wieku, a to było nie było przepaść. Młodzież nie odnosi literatury do swoich problemów, bo nikt jej do tego nie prowokuje. Młodzież słyszy, że to co czyta jest mało wartościowe, a ja poznałam w tym roku miłośnika fantasy i gier komputerowych, który przeczytał z własnej woli i zupełnie nadobowiązkowo całego Beowulfa w tłumaczeniu Heaney'a, bo dowiedział się, że Tolkien się nim fascynował, po czym powiedział, że teraz patrzy na RPG inaczej. Znam również przedstawicielkę młodzieży akademickiej z dużego ośrodka akademickiego, której nie pozwolono na pisanie pracy mgr o prozie Allende, "bo to chłam". Czy to naprawdę do końca wina młodzieży, że nie czyta?

    OdpowiedzUsuń