piątek, 2 stycznia 2009

Zderzenia (1)

Orhan Pamuk potrafi wiarygodnie przedstawić racje drugiej strony, w tym wypadku praktykujących tureckich muzułmanów. Tragedia dziewczyny popełniającej samobójstwo z powodu zakazu noszenia tradycyjnych chust w szkole (pośród innych powodów samobójstw dziewcząt w mieście Kars, były m.in. tyrania ojców-patriarchów) ukazana jest w sposób zmuszający czytelnika do współczucia i przynajmniej próby zrozumienia racji ludzi religijnych. Świat, w którym się obracamy to błędne koło bez wyjścia, bowiem z jednej strony pewne religie przynoszą konflikty narzucane światu przez fanatyków, ciemiężą kobiety i innowierców, ograniczają swobodę wypowiedzi, hamują postęp nauki oraz nakładają surowe restrykcje na kontakty seksualne, ale z drugiej strony walka z religią przynosi nie mniejsze szkody, czego przykładem są kraje bloku postsowieckiego, czy Turcja właśnie. Laickość za wszelką cenę przynosi konflikt z ludźmi religijnymi (z których wielu to wcale nie są nietolerancyjni fanatycy), często objawia się brakiem tolerancji wobec nich, ogranicza swobodę wypowiedzi, nakłada kaganiec na naukowców, którzy chcieliby zaproponować hipotezę odbiegającą od materialistycznej wizji świata, prowadzi do rozbicia więzów rodzinnych, rozwiązłości seksualnej, wyizolowania jednostki z grupy (rodzinnej, sąsiedzkiej, społeczeństwa) i jej zguby spowodowanej nieumiejętnym korzystaniem z wolności (alkoholizm, narkomania, prostytucja).

Większość z nas się zgodzi, że nie ma mowy do powrotu państwa wyznaniowego, gdzie normy jednej religii obowiązują wszystkich obywateli, a ich nieprzestrzeganie jest surowo karane przez prawo. Potępiamy wszelkie próby wprowadzenia szarijatu w krajach, gdzie większość stanowią muzułmanie. Potępiamy przymus zawierania zaaranżowanych małżeństw, oburzamy się na nakaz noszenia zasłon twarzy, czy choćby chust, co odbieramy jako ograniczenie swobód obywatelskich kobiet. W niektórych krajach muzułmańskich kobiety żyją w swego rodzaju areszcie domowym, ponieważ nie wolno im opuszczać swoich pokoi (nie mówiąc już o wyjściu na ulicę). Wszelkie działania mające na celu wyzwolenie ich spod tego nieznośnego stanu powinny więc być chwalone a priori, na wedle ogólnoludzkiej zasady równości i wolności. I tu zaczyna się problem.

Powyższe zasady tylko nam wydają się „ogólnoludzkie”, „naturalne” i „niezbywalne”. Przypisując im ogólność wykazujemy wiarę w uniwersalne pryncypia rządzące życiem społecznym, ale po ich bliższej analizie dość łatwo wykazać, że jest to złudzenie. W czasach starożytnych mało komu przyszłoby do głowy głoszenie zasad absolutnej równości albo wolności. Najbardziej demokratyczne państwo w historii świata, starożytne Ateny, kompletnie nie liczyło się z głosem kobiet, podczas gdy oligarchiczny Rzym przewidywał dla nich większą rolę w systemie prawnym. Metojkowie, czyli cudzoziemcy z prawem mieszkania w Atenach, byli wolni, mogli handlować i się bogacić, ale nie mieli żadnych praw obywatelskich. O niewolnikach oczywiście nawet nie trzeba wspominać.

Jeden z najlepszych przedstawicieli myśli ludzkiej, Platon, nienawidził demokracji, ale za to wierzył w uniwersalne, nie podlegające relatywizacji, prawo moralne. Krytykując demokrację zaproponował model państwa ściśle zhierarchizowanego, który przypomina raczej współczesne dyktatury totalitarne połączone ze starożytnym indyjskim systemem kastowym. Kiedy Platon wkładał w usta swojego ukochanego mistrza, Sokratesa, słowa nakazujące dzieciom rzemieślników uczyć się fachu ojców i z tego czerpać szczęście, wyszła z niego natura niekoniecznie szlachetna i prawa, ale zarozumiała i pyszna.

Prawdziwą i daleko posuniętą w skutkach „rewolucją” w mentalności ludzkiej było wykrystalizowanie się myśli chrześcijańskiej. Pomimo wyraźnego określenia statusu kobiety, której Paweł z Tarsu odmawiał prawa do objęcia stanowiska kapłana lub nauczyciela, oraz przyzwolenia na niewolnictwo (Paweł nawołuje niewolników do posłuszeństwa panom, a żony do posłuszeństwa mężom), chrześcijaństwo ustanawia substancjalną równość wszystkich ludzi wobec Boga. Niewykluczone, że tego typu myśl pojawiła się wcześniej, ale nigdy przedtem nie przedostała się do szerokiego obiegu zbiorowej świadomości, oddziałując na mentalność następnych pokoleń kontynentu europejskiego. Starożytni Grecy czy Rzymianie wyznający tradycyjną religię państwową (nie mówimy tu o specjalnych kultach misteryjnych) nie przejmowali się zbytnio życiem pozagrobowym, ponieważ dla wszystkich było mało ciekawą, mroczną egzystencją pozbawionych pamięci dusz. Starożytny Egipcjanin mógł liczyć na podobny status społeczny, jakim się cieszył, lub jaki przeklinał na ziemi.

Chrześcijaństwo dawało nadzieję i to wszystkim swoim wiernym. Niewątpliwie uznanie go za religię państwową i wyznawanie przez bogate warstwy rządzące doprowadziło tę religię do korupcji i w praktyce przyczyniło się do uspokojenia niezadowolenia społecznego ze strony warstw najuboższych, ale nauki wpajane przez duchownych były jednoznaczne. Czy jesteś bogaczem, czy niewolnikiem, po śmierci będziesz sprawiedliwie osądzony, bo przed Bogiem jesteś równy swojemu bliźniemu.

To dlatego Adam Mickiewicz mógł ironizować w Panu Tadeuszu, że Polacy we francuskich gazetach czytają, że Francuzi „odkryli”, że ludzie są równi, a przecież ksiądz to od dawna głosił z ambony. Ironia Mickiewicza była nieco przedwczesna, bo to, że ksiądz głosił, a to jak się sprawy w rzeczywistości miały, to były dwa inne zjawiska. Faktem natomiast jest, i to zdaje się umykać wszelkim apologetom Oświecenia i jego spuścizny, że bez chrześcijaństwa byłoby ono niemożliwe. Ironia Mickiewicza jest z jednej strony przedwczesna, ale z drugiej jak najbardziej uzasadniona. Filozofowie Oświecenia bowiem, odrzucając tradycyjną religię, stawiali na etyczne wartości społeczne, których sami nie odkryli. Nie musieli niczego odkrywać, bo równość i braterstwo głosiły już ewangelie. Problem polegał tylko na tym, że duchowieństwo w sojuszu z władzą świecką niewiele robiło, by te społeczne ideały wcielać w życie. Nie można powiedzieć, że nic, ponieważ od czasu do czasu pojawiali się w Kościele ludzie próbujący zwrócić uwagę na niesprawiedliwość, nawołujący do życia zgodnego z ideałami pierwszych chrześcijan. Niektórym się udawało wpływać na losy Kościoła i społeczeństw średniowiecznych (dominikanie, którzy potem odegrali niechlubną rolę inkwizytorów, czy franciszkanie), ale większość uznawana była za heretyków i zwalczana. W ten sposób feudalny system kontroli społeczeństwa przebijał się przez szlachetną ideologię miłości bliźniego i ostatecznie okazywał się zwycięski.

Rewolucja francuska, na którą wpływ mieli niewątpliwie myśliciele oświeceniowi, obaliła feudalizm, a przy okazji supremację Kościoła nad życiem społeczeństwa nie w imię ideałów chrześcijaństwu przeciwnych, ale chrześcijańskich właśnie. Nieco wcześniej Amerykanie głoszą podobne ideały, choć nie wyrzekają się elementu metafizycznego jako źródła swojej inspiracji.

Jeśli natomiast przywoła się przykład niewolnictwa i traktowania tego stanu przez wielu religijnych Amerykanów za stan naturalny, to znowu należy przypomnieć, że to ideologia kwakrów i innych protestanckich grup z Północy usilnie przypominała, że wszyscy ludzie są równi, bo są dziećmi Bożymi. Jakkolwiek cynicznie i po marksistowsku będziemy rozpatrywać przyczyny, przebieg i skutki wojny secesyjnej, to mimo wszystko ideologia wyrosła z myśli chrześcijańskiej była uzasadnieniem zniesienia niewolnictwa. Oczywiście, że interesy Północy i Południa były rozbieżne nie tylko ze względu na istnienie niewolnictwa, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie głosiłby oficjalnie, że oto zrywamy z Unią, bo oni chcą nas wykończyć wysokimi cłami importowymi. Mimo niewątpliwie niezwykle istotnego czynnika ekonomicznego leżącego u podłoża wszelkich działań politycznych, bez idei porywającej masy, która jest wystarczająco „szlachetna” nie da się kierować milionami ludzi i skłaniać ich do poświęcania życia. Gdyby masom pobożnych protestantów na Północy nie wytłumaczono na podstawie Biblii, że niewolnictwo jest wbrew boskiemu prawu równości ludzi, nie bardzo byłoby wiadomo po co prowadzono tak krwawą wojnę domową.

Europa tymczasem przeżywała rozkwit filozofii. XIX wiek to przecież Hegel, Feuerbach oraz Marks z Engelsem. Ci dwaj ostatni wywarli przeogromny wpływ na losy świata. Europa Środkowa i Wschodnia doskonale pamięta ustrój totalitarny oparty na nauce tych filozofów. Jeszcze niedawno partie socjalistyczne (nie wspominam komunistycznych, bo te były agenturami Związku Sowieckiego) również uważały marksizm za swoją ideologię. Do dziś mają licznych zwolenników wśród zachodnich intelektualistów. Byli wojującymi ateistami, ale pytanie brzmi w imię czego zwalczali religię? W imię ideału sprawiedliwości społecznej. A skąd w ogóle jakiś pomysł sprawiedliwości społecznej. Bez liczącej sobie wówczas ponad 18 stuleci tradycji chrześcijańskiej, taka koncepcja mogła się była nie pojawić. Wcale nie Marks czy Engels próbują narzucić Europie ideologię wrogą chrześcijaństwu. To dopiero Friedrich Nietzsche pokazuje jasno, w jakim kierunku mogłaby się rozwinąć myśl europejska, gdyby nie wpływ tej wschodniej idei głoszącej równość i miłość, a równocześnie wolną wolę (choć ta ostatnia jest mocno ograniczona groźbą konsekwencji). Oswald Spengler przedstawiając swój obraz kultury „faustowskiej”, niechrześcijańskiej, dlatego że nie wschodniej, próbuje również pokazać, że Europejczycy to z natury prometejscy buntownicy, w przeciwieństwie do ludzi Wschodu (w tym wypadku żydzi, chrześcijanie i muzułmanie), którzy całe życie organizują wobec posłuszeństwa Bogu.

Nie ma jednoznacznej opinii na temat wpływu Nietzschego i Spenglera na zbrodniczą ideologię Hitlera, ponieważ są tacy, którzy twierdzą, że hitlerowcy dokonali „wypaczenia” ich myśli. Fakty są jednak takie, że głoszenie prawa „nadczłowieka” do robienia wszystkiego, co mu się podoba w społeczeństwie składającym się z ludźmi o z góry określonych predyspozycjach, nie sprzyja zasadzie sprawiedliwości społecznej pojmowanej w sposób uniwersalny, czyli ogarniający całą ludzkość. Marksizm, podobnie jak chrześcijaństwo, to ideologia uniwersalna, roszcząca sobie pretensje do umiejętności rozwiązywania wszystkich problemów społecznych.

Spenglera można sobie darować, bo jego system kultur i cywilizacji ze swoimi właściwościami to jeden wielki kołowrót metafor dla ludzi o umysłach wrażliwych raczej na literaturę religijną niż naukową. Nietzschego nie można jednak zbyć. Ten filozof jest o tyle niebezpieczny, że pokazuje stosunki społeczne takimi jakimi są. Marksizm, podobnie jak chrześcijaństwo, kładzie nacisk na to, jakie być powinny i do czego ludzkość powinna zmierzać. Filozofia Nietzschego jest więc antyutopijna, nakazująca jednostkom odważnie brać los w swoje ręce, podczas gdy marksizm nakazuje zorganizować idealne społeczeństwo, a przy tym zrobić to siłą (rewolucja w marksizmie tkwi w jego naturze, wcale nie jest dodatkiem Lenina). To dlatego w efekcie społeczne konsekwencje zarówno hitleryzmu jak komunizmu były tak tragiczne. Rzecz bowiem w metodach. Zarówno ten, który oficjalnie mówi, że liczy się tylko jego naród, a cała reszta może mu się podporządkować lub zginąć (albo tylko zginąć, jak w przypadku niektórych grup), jak i ten, który mordował miliony w imię realizacji marksistowskiej utopii, zewnętrznie niczym się nie różnił – krwawa jatka pozostaje krwawą jatką.

W takim razie skoro wywodzę marksizm z chrześcijaństwa, a w dodatku wiadomo, że chrześcijaństwo samo wcześniej stanowiło ideologię dającą podstawy do krwawych rozpraw z innowiercami, czy znaczy to, że należy się pozbyć myślenia utopijnego? Nie należy dążyć do sprawiedliwości społecznej, do społeczeństwa opartego na harmonii, wolności ograniczonej tylko wolnością innego człowieka, a przy tym braterstwie (rewolucja francuska) /siostrzeństwie (wersja feministyczna) albo po prostu miłości (wersja chrześcijańska)? Odejście od tych utopii prowadzi wprost do nagiego i niezbyt subtelnego nietzscheanizmu.

Uważam więc, że ideały, które w Europie uważamy za uniwersalne, są dobre i są godne prób realizacji. Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że są to utopie, ale owe próby ich realizacji już same w sobie są lepsze niż hołdowanie ideologii nagiej siły. (Oczywiście Nietzsche nie był prymitywnym głosicielem nagiej siły, ale od jego apoteozy mocy do nagiej siły był już tylko mały krok, tak samo jak od walki klas do krwawej rewolucyjnej jatki).

Utopie są nam potrzebne dla poczucia sensu, poczucia celu, do którego można dążyć wraz z innymi, co z kolei buduje poczucie więzi. Nie można się ich pozbyć na zasadzie „od tej pory tylko naga prawda się liczy”, ponieważ, jak wskazują współcześni filozofowie poznanie, czyli do owej nagiej prawdy dotarcie, jest w ogóle niemożliwe. Jedyne, co można próbować robić, to wypracowywać pewne sensy w ramach języka. Poza tym wnioski, do jakich moglibyśmy dojść, byłyby przygnębiające. Utopie muszą być pozytywne, konstruktywne i optymistyczne. W dodatku nie mogą być zbyt szczegółowo opracowane, ponieważ wtedy w społeczeństwie rodzi się sekciarstwo, wzajemne animozje wykraczające poza ramy poczucia wspólnoty i w konsekwencji tę wspólnotę rozbijające. Cały czas należy mieć na uwadze to, że utopia mimo jej istotnej roli w życiu społecznym, jest tylko utopią i nie wolno używać siły w imię jej wprowadzania.

Wprowadzając europejski sposób myślenia do swoich kolonii Francuzi i Anglicy chcąc nie chcąc zaszczepili swoje utopie w Afryce i Azji. To dlatego wszelkie tzw. koncepcje postkolonialne okazują się jałowym biciem piany, ponieważ przedstawiciel jakiejś kultury afrykańskiej czy azjatyckiej pisze (często po angielsku) przeważnie m.in. po to, by pokazać jak podobna i uniwersalna jest mentalność ludzi na całym świecie. Pokazuje, niesprawiedliwość na zasadzie kontrastu do sprawiedliwości pojętej jako równość wobec prawa, szacunek wobec godności drugiego człowieka. Czy przypadkiem są to wartości uniwersalne, odziedziczone po naszych wspólnych przodkach? A może nie odziedziczone, tylko wypracowane na podobnej zasadzie, na jakiej działo się to w Europie – na zasadzie prób i błędów, rewolucji i kontrrewolucji, wielkich ideologii? To również jest możliwe, bo przecież uniwersalną się wydaje próba unikania bólu, stresu i poczucia krzywdy. Dlaczego inne społeczeństwa nie miałyby również w drodze wielowiekowej ewolucji motywowanej eliminacją tych negatywnych czynników dojść do podobnych rozwiązań społecznych, jak my w Europie? Otóż możliwe, że tak by było, ale kiedy ich przedstawiciele spotkali Europejczyków, byli na innym etapie rozwoju (jeśli można w ogóle mówić o etapach, bo to wszak zakłada jakąś równoległość i dość prosty determinizm w rozwoju społeczeństw), i nie dane nam jest sprawdzić, jak by się ich eksperyment społeczny powiódł. Obserwując wiele ludów Afryki, można podejrzewać, że trwałaby dość długa stagnacja, ale to czysta spekulacja.

W każdym razie ludy Afryki i Azji zetknęły się z Europejczykami i ich sposobem myślenia. Niewątpliwie owi kolonizatorzy byli wyzyskiwaczami i gnębicielami ludów podbitych, ponieważ cel kolonizacji był przede wszystkim ekonomiczny i tu nie ma nad czym dyskutować. Niemniej to dzięki nim zetknięto się z ideałami sprawiedliwości społecznej, równości, wolności jednostki, jak również z nowoczesnym nacjonalizmem i socjalizmem. Bez traumy europejskiej kolonizacji, mało komu przychodziłoby do głowy znosić system kastowy w Indiach. Niewątpliwie Mohandas Gandhi był wielkim Hindusem ostentacyjnie manifestującym swoje przywiązanie do tradycji narodowych i religijnych swojego kraju. Jednakże walkę o prawo do nich rozpoczął w Południowej Afryce, gdzie panował nieludzki system segregacji rasowej, a dlatego w ogóle ją podjął, bo był świadom jej konieczności. Ta świadomość z kolei wzięła się z jego europejskiego wykształcenia. Gdyby kierował się nakazami hinduizmu, być może kazałby swoim rodakom posłusznie znosić to, co przynosiła im karma.

Ani Chinua Achebe nie czepiałby się Josepha Conrada z zapałem godnym poważniejszej sprawy, ani Gayatri Chakravorty Spivak nie rozwinęłaby wszystkich swoich postkolonialnych postulatów bez zakotwiczenia w zachodnim dyskursie, po zetknięciu z którym nie ma już odwrotu. Nie można głosić alternatywnej drogi rozwoju społeczeństw Afryki, bo mogłoby to oznaczać pochwałę usuwania dziewczynkom łechtaczek. Nie można mówić o indyjskiej alternatywie wobec wartości europejskich, bo to mogłoby oznaczać nakaz spalenia na stosie żywej wdowy wraz z jej martwym mężem. Europejski sposób myślenia polega na tym, że nie wolno krzywdzić jednostki ludzkiej. Bez trudu każdy może tutaj przytoczyć setki tysięcy przykładów, kiedy Europejczycy krzywdzili jednostki ludzkie. Jednocześnie jednak należy przyznać, że wszystkie te przykłady traktuje się jako coś, czego należy się wstydzić, co po jakimś czasie wyznajemy, debatujemy, bijemy się w piersi i mniej lub bardziej szczerze żałujemy.

Islam jest systemem w wielu przypadkach podobnym do szeroko pojętej europejskości zbudowanej na chrześcijańskich fundamentach. Oczywiście wpływ judaizmu i chrześcijaństwa na ukształtowanie się tej religii jest niewątpliwy. Mało o nim wiemy, bo nie tylko mało się nim interesujemy, ale o wiele szybciej przyswajamy sobie negatywne stereotypy o muzułmanach niż dążymy do ich poznania z powodu „ekonomii poznawczej”, czyli mówiąc po prostu umysłowego lenistwa. Ci, którzy muzułmanów poznali lepiej niekoniecznie są od razu nimi zachwyceni, ponieważ różnice kulturowe istnieją i nie można udawać, że ich nie ma. Nie znaczy to, że nie możemy sobie ułożyć życia obok siebie.

Truizmem byłoby przekonywanie, że muzułmanie kierują się podobnym systemem etycznym, do europejskiego. Potępiają kłamstwo, kradzież, gwałt czy inne zbrodnie, głoszą szacunek wobec osób starszych itd. Niewątpliwie za tym wszystkim kryje się kolejna uniwersalna utopia, która również rości sobie prawo do opanowania całego świata (jak chrześcijaństwo). Na tym tle rodzą się konflikty powodowane przez tych, którzy akurat ten nakaz traktują bardziej poważnie od innych. W związku z tym często zewnętrzne symbole religijności w niektórych krajach (Turcja, Francja) są traktowane jako bezczelna manifestacja przywiązania do grupy, która dąży do zniszczenia porządku zachodniego i wprowadzenia własnego. Wszyscy wiemy, że takie grupy istnieją i są bardzo niebezpieczne, natomiast skuteczność organów powołanych do ich zwalczania wydaje się dość ograniczona. Tymczasem wydaje się wojnę dziewczętom, dla których religia jest podstawą pojmowania świata. W imię kompletnie niepojętej stanowczości w walce o laickość, wkracza się z butami w dusze młodych ludzi, dla których akurat ta chusta jest symbolem przywiązania do czegoś z gruntu dobrego, do samej istoty dobra. Dla wielu pobożnych muzułmanów ich religia jest źródłem tolerancji i szacunku dla innych ludzi. Niewątpliwie fanatycy kierują się innymi zasadami, ale olbrzymia masa czerpie z religii poczucie bezpieczeństwa oraz porządku zarówno społecznego jak i kosmicznego.

Z przestępcami mordującymi ludzi należy walczyć bezwzględnie, natomiast należy się mocno zastanowić, czy zawsze wolno potępiać człowieka religijnego (z religijności wywodząc agresję i nienawiść wobec innych, a w konsekwencji wojny, terroryzm itd.). Oczywiście, że nie, bo normy religijne mają w większości przypadków pozytywny wpływ na ludzi. Brutalne narzucanie laickości w tym wypadku jest zaprzeczeniem tego, do czego Europa doszła w ciągu wieków wypracowywania swoich wartości. Laickość jako przestrzeń porozumienia społecznego – tak, ale nie kosztem gwałcenia uczuć jednostek.

Dzięki lekturze Pamuka odkrywam Turcję. Oczywiście wiem, że reprezentacja artystyczna nie jest obiektywną rzeczywistością. Niemniej lepiej poznać cokolwiek, niż pozostać w całkowitej ignorancji. Kwestia kompleksów wobec Zachodu, narzucanie na siłę zachodniego stylu życia w kraju muzułmańskim, to wielki, ciągnący się od 1922 roku eksperyment. Ze zdumieniem dostrzegam wiele podobieństw z Polską, choć i religia u nas inna, a w dodatku uważamy się za kulturowo integralną część Zachodu od ponad tysiąca lat. Myślę, że w swoim czasie podzielę się swoimi uwagami również na ten temat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz