czwartek, 29 stycznia 2009

Języki obce a sztuki walki

Od dawna frapuje mnie analogia jaką można dostrzec w nauce języka obcego i w nauce sztuki walki. Można by na ten temat przeprowadzić badania i napisać rozprawę naukową. Pojawia się jednak problem – kto byłby adresatem takiej pracy? Gdzie można byłoby ją opublikować? W czasopiśmie poświęconym językom obcym, czy też w magazynie wschodnich (i nie tylko) sztuk walki? Periodyku, w którym poruszano by oba tematy, po prostu nie ma. A szkoda, bo skojarzenia, jakie mi się nasuwają, są bardzo kuszące.

Zacznijmy od nauki słówek i ćwiczeń fonetycznych. Powtarzanie nowych słów można porównać do kihonu z karate, czyli wielokrotnie wymierzanych ciosów i kopnięć w powietrze. Metoda ta jest w niektórych szkołach kung fu krytykowana jako mało skuteczna i nie wyrabiająca właściwych nawyków w autentycznej sytuacji walki. Ktoś może opanować do perfekcji oi-tsuki, ale w realnej walce np. z bokserem, czy dżudoką, w ogóle nie będzie wiedział, jak użyć tego ciosu. Najwyżej pomacha rękoma w powietrzu, czym wzbudzi śmiech przeciwnika. Podobnie jest z opanowaniem nawet setek pojedynczych słów. W realnej konwersacji na nic się nie zdadzą. Użyte bez kontekstu i bez zasad gramatyki, będą nieudolnym bełkotem, który może czasem się okazać skuteczny, jeśli będzie to np. dialog w sklepie, gdzie wystarczy tylko wypowiedzieć nazwę potrzebnego artykułu.

Każdy się chyba zgodzi, że słowa trzeba umieszczać we frazach, które są budowane na zasadzie pewnych zasad gramatycznych. Temu we wschodnich sztukach walki służą kata, lub formy, czyli z góry ustalone sekwencje ruchów łączące kombinacje ciosów, kopnięć i rzutów w jeden ciąg. Do tego elementu treningu walki można porównać drille, polegające na powtarzaniu całych zdań, których elementem urozmaicenia jest zamienianie jednego słowa w zdaniu przez inne, podrzucone przez nauczyciela. Do kata można też porównać nauczenie się jakiegoś dłuższego tekstu na pamięć. Do pewnego stopnia jest to jakaś metoda, ale przecież zapytani o drogę na ulicy Londynu nie zaczniemy recytować fragmentu „1984” George’a Orwella, albo jakiegoś innego wyuczonego tekstu. Podobnie jest z mistrzami kata, którzy w walce okazują się mało skuteczni, ponieważ przeciwnik nie atakuje nas przewidywalnymi ciosami.

Bokserzy dobrze wiedzą, że nic nie zastąpi sparringu. Sparring uczy praktycznie wszystkiego – wyczucia dystansu, pracy nóg, uników i zadawania ciosów, a wszystko to bez możliwości przewidzenia kolejnego ciosu przeciwnika. Ćwiczenia kata w judo polegają na ataku z góry ustalonymi technikami, co wymaga z góry ustalonych obron. W realnej walce nie ma nic gorszego od nastawienia na konkretny atak i przygotowywania się mentalnie i fizycznie na jego odparcie. W autentycznej rozmowie też nie ma nic gorszego. Nie można na pytanie „czy urodził mu się syn, czy córka?” odpowiedzieć „tak tak, urodził się”. Tak samo jak na mae geri zadane w brzuch nie można wykonać bloku age uke. (tzn. można, ale skutki będą opłakane).

Ci, którzy trenują sztuki walki doskonale wiedzą, że najlepszą obroną jest atak. Popisy trenerów każących swoim młodym uczniom się uderzyć, żeby zademonstrować pozostałym nową technikę, w przypadku przeciwników o równym poziomie umiejętności nie mają sensu, bo to trochę tak jak z obroną karnego w piłce nożnej. Wygrywa ten, który pierwszy zada skuteczny cios. Drugi nie będzie miał czasu na reakcję. Wiedzą o tym zawodnicy i dlatego podczas realnych walk rzadko można zaobserwować piękne i czyste techniki obron. Nawet ci najlepsi technicznie walczą brzydko pod względem estetycznym.

W sztuce konwersacji nie można jednak na to liczyć. Tzn. można, jeśli jest to debata i „zagadujemy” przeciwnika tak, że nie dajemy mu nawet możliwości by nam odpowiedział. W normalnej rozmowie jednak nie można „zawłaszczyć inicjatywy” i należy jednak posłuchać, tego, co mówi interlokutor. Posłuchać, zrozumieć i odpowiednio zareagować.

Pamiętam pewnego młodego człowieka, który zdenerwował instruktora ving tsun kung fu, mówiąc z rozmarzeniem: „fajnie byłoby tak znać wszystkie skuteczne reakcje na każdy możliwy atak”. Trener się zirytował dlatego, że młody uczeń chodząc przez rok na treningi i słuchając nauk trenera, jeszcze nie pojął, że w ving tsun nie ma takiego założenia, jak nauka zestawu obron przed konkretnymi atakami, bo każdy atak może być inny. W nauce języka obcego istnieje możliwość wyuczenia się możliwych sytuacji uporządkowanych wg funkcji (np. prośby i reakcje na nie, pytania o drogę i odpowiedzi na nie, przeprosiny, zażalenia itd. itp.) – z doświadczenia wiem, że uczniowie i studenci nie lubią ćwiczyć takich sztucznych dialogów. Teoretycznie przygotowują się do naturalnych sytuacji, ale symulacja sytuacji „naturalnych” jest wysoce nienaturalna.

Nie wchodzę tu w szczegóły, bo temat można by twórczo rozwinąć, ale kogo to zainteresuje? Uczących się języków obcych? Ich nauczycieli? Niekoniecznie są to ludzie interesujący się walką. Miłośników sztuk walki? Ich trenerów? Ci z kolei nie muszą się uczyć języków obcych (choć mogą i wielu to robi). No po prostu fajny temat, bo tyle się nasuwa skojarzeń i paraleli, ale nie ma go do kogo zaadresować ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz