piątek, 9 stycznia 2009

Śmierć reżysera (5)

Dzisiaj piąta część mojego opowiadania. Tak przy okazji polecam: http://pl.youtube.com/watch?v=QwO6wlUXZeA

Śmierć reżysera (5)

"– No dobrze, Roberto, dobrze. Dochodzimy do pewnego porozumienia. Otóż ci, którzy naprawdę rządzą tym krajem, chcą, żeby było jak najwięcej takich matołków, którym się wydaje, że są wystarczająco mądrzy, żeby swojej edukacji nie pogłębiać. Zaczynając pomagać ojcu, jak to nazwałeś, od razu ustąpiłeś miejsca tym, dla których są przeznaczone najważniejsze stanowiska w tym kraju.
– Ojcze, pozwól mi go zastrzelić – tym razem ton młodego Colonny brzmiał żartobliwie.
– Roberto, zawsze zdążysz zastrzelić Siergieja. – równie żartobliwym tonem odpowiedział stary. – Na razie jest zabawny. Mnie w każdym razie zaintrygował. Mów dalej, Siergiej.
– Macie gówniane szkoły państwowe, gdzie nikomu już nawet nie zależy, żeby kogokolwiek czegoś nauczyć, ale żeby wypuścić kolejnych pożeraczy hamburgerów, obrastających w tłuszcz, podniecających się kretyńskimi spektaklami, które nazywacie wyborami prezydenckimi, którzy nie zajmują się sprawami najważniejszymi, bo nie tylko nie mają do nich dostępu, ale nawet nie mają o nich pojęcia.
– Za to ty, Siergiej, znasz nas lepiej, niż my sami – Roberto próbował być ironiczny, ale natychmiast został uciszony jednym gestem ręki swojego ojca.
– Ty chyba zapominasz, skąd jestem, jakie przeszedłem przeszkolenie i po co się tutaj znalazłem – odpowiedział spokojnie Kowalczuk. – Nie macie więc teoretycznie ministerstwa oświaty, choć jest oczywiste, że ktoś musi to kontrolować i to w tak umiejętny sposób, żeby ludzie wierzyli, że ich podatki idą na doskonały system oświatowy, a w rzeczywistości, pilnują, żeby utrzymać cały naród na poziomie nakarmionych hot-dogami i telewizyjną papką idiotów. Ale nie to jest najważniejsze.... – Siergiej przerwał spokojnie gasząc papierosa w popielniczce. Nalał sobie kolejną szklankę bourbona, ale nie wypił.
– To jest jednak wszystko nic w porównaniu z jeszcze jednym niewidzialnym ministerstwem, albo departamentem, jak tu mówicie. Chodzi tu o ministerstwo propagandy, którego oficjalnie przecież nie ma. W III Rzeszy Joseph Goebbels stał na czele resortu, który miał na celu utrzymać naród w kupie nie tylko za pomocą brutalnej siły, ale dostając im się do umysłów i sprawiając, że Niemcy wierzyli we wszystko, co im naziści podsuwali. Z Niemcami to nie jest takie trudne, bo oni z natury ufają władzy i są posłuszni, ale nawet tam Hitler uznał, że specjalne ministerstwo będzie potrzebne do robienia ludziom wody z mózgu. U nas było podobnie. Mieliśmy cały sztab ludzi w politbiurze KC KPZR, których zadaniem było podsycanie miłości do socjalizmu i do socjalistycznej ojczyzny. Ci ludzie kontrolowali wszystkie media, od wielkiej telewizji państwowej do najmniejszej zakichanej prowincjonalnej gazetki na największym zadupiu Syberii. Mądrzy przywódcy wiedzą bowiem, że bez propagandy ich władza miałaby kruche podstawy. Siłą rządzi się ludzkimi ciałami, ale kto umiejętnie posiądzie dusze obywateli, ten dopiero rządzi naprawdę. Cały świat o tym wie, a tu nagle się okazuje, że Amerykanie nie. Nie ma żadnego ministerstwa do spraw wychowywania narodu w duchu patriotyzmu, uwielbienia własnego ustroju politycznego, miłości do tak zwanego amerykańskiego stylu życia albo w duchu umiłowania konkurencji na wolnym rynku. I niech nikt z was nie wciska mi kitu, że taki departament nie jest potrzebny, bo tu w Ameryce wszyscy sami z siebie są tak bardzo patriotyczni. Są ludzie, którzy widzą i dobrze wiedzą, że w waszym kraju nie wszystko jest tak jak trzeba. Ludzie tracą pracę, są bezrobotni a nawet bezdomni – u was, w bogatej Ameryce, o życiu w której marzą miliony ludzi na całym świecie. Dlaczego zresztą marzą? Skąd się to u nich bierze, że decydują się zostawić normalne życie – może niezbyt bogate, ale normalne właśnie – i jadą do kraju totalnego ryzyka. To jest praktycznie niepojęte, ale myśmy to rozgryźli.
Nawet Roberto przestał robić złośliwe grymasy w kierunku Siergieja i przysłuchiwał się bardzo uważnie.
– Doszliśmy do wniosku, że organizacja prawdziwego rządu Stanów Zjednoczonych jest zbyt sprytna, by koncentrować siedziby wszystkich istotnych dla kraju resortów w jednym miasteczku nad Potomakiem. Wasze ministerstwo szkolnictwa wyższego mieści się na Harvardzie. Co do tego nie mam już wątpliwości. Nie udało nam się zlokalizować departamentu edukacji podstawowej i średniej, ale za to wiemy na 100% gdzie znajduje się wasze ministerstwo propagandy.
– Czy to z tą informacją przyszedłeś do nas, Siergiej? – spytał stary Colonna.
– Tak, don Pietro. Jestem przekonany, że was zainteresuje i że zapłacicie mi za nią ... niewiele przy tym, ile będziecie mogli na tym zarobić.
Widząc pytający wzrok starego bossa, powiedział:
– Dziesięć milionów dolarów na kilka różnych kont na Kajmanach i w Szwajcarii.
Don Pietro znowu uśmiechnął się w ten charakterystyczny dla siebie sposób, widoku którego jego podwładni woleli unikać.
– Dlaczego myślisz, że nas to może zainteresować? Dlaczego mielibyśmy ci płacić dziesięć milionów za wymysły godne pisarzy science-fiction?
– To się chyba nazywa political fiction, tato – wtrącił Roberto, który z jednej strony chciał się popisać przed Siergiejem, że nie jest jakimś kompletnym cymbałem, a z drugiej chciał zaimponować ojcu.
Stary Colonna całkowicie go zignorował.
– To są jakieś bzdury a ty miałeś czelność przyjść do nas z nimi, mając nas za kompletnych głupców. Czym sobie zasłużyliśmy na takie traktowanie, Siergiej?
Kiedy Pietro Colonna mówił takim tonem, ci którzy próbowali go przechytrzyć w negocjacjach wiedzieli, że ich dni są policzone. Rosjanin też czuł zimną wrogość starego Sycylijczyka. Wiedział, że nie ma nic do stracenia, więc energicznie wszedł Włochowi w słowo.
– To nie są bzdury, don Pietro. Proszę mi wierzyć, że nie jestem idiotą i nigdy nie przychodziłbym do człowieka z pańską pozycją i reputacją, żeby żądać pieniędzy za wiadomość niesprawdzoną.
– W jaki sposób więc udowodnisz, że mówisz prawdę, Siergiej?
– Nie mogę powiedzieć wszystkiego, co wiem przed otrzymaniem zapłaty. Mogę panu za to zdradzić, kto pracował w amerykańskim departamencie propagandy.
Stary Sycylijczyk skrzywił się pogardliwie, ale ręką wykonał gest przyzwalający.
– Departament propagandy Stanów Zjednoczonych Ameryki jest starszy i o wiele ważniejszy od CIA. Człowiekiem, który go utworzył był prezydent Woodrow Wilson, który pod wpływem swoich doradców zrozumiał, jaką potęgą jest ruchomy obraz. Zrozumiawszy potęgę kina zainstalował swoich ludzi w rodzącym się Hollywood z jasno wytyczonym celem – propagowaniem amerykańskiego stylu życia. Znając skłonność do cwaniactwa i korupcji swoich rodaków obawiał się, że w obliczu wypłynięcia USA na arenę międzynarodową jako wówczas tylko jedno z kilku, ale jednak mocarstwo światowe, kilku najbogatszych Amerykanów rozpocznie walkę o wpływy, co jeszcze w XIX wieku było normą i nie przynosiło państwu specjalnej szkody, bo była ziemia na zachodzie, na którą zawsze można było skierować najbardziej awanturnicze elementy. Teraz Stany wchodziły do gry o rolę czołowego mocarstwa. Oficjalna dyktatura nie wchodziła w grę, więc wybrał kilku najinteligentniejszych przedsiębiorców, którym powierzył tajną i nieustającą misję trzymania narodu w kupie. To dzięki Hollywood ludzie jeszcze wstępują do policji, albo na ochotnika wstępują do waszej armii. To filmy wszczepiają im wiarę w to, że choćbyś mieszkał w kartonie pod mostem, to jesteś dumnym Amerykaninem, który w dodatku może zostać milionerem. Człowiekiem, który rozwinął działalność departamentu propagandy na niespotykaną dotąd skalę był oczywiście Franklin Delano Roosevelt. Każdy naród przy zdrowych zmysłach w czasie takiej depresji, jaką wy tu mieliście, zrobiłby rewolucję, która zmiotłaby Rockefellerów, Morganów, DuPontów czy Fordów z powierzchni ziemi. Dlaczego tak się nie stało? Ludzie głodowali, tracili dach nad głową, ale chodzili do kina, a tam ich idole tłumaczyli im, że Amerykanie są twardzi, że nieraz już musieli przechodzić przez ciężkie czasy, ale zawsze dzięki pracowitości, uczciwości, modlitwie i wierze w gwiaździsty sztandar, przezwyciężali wszelkie trudności i w rezultacie ze wszystkich katastrof wychodzili jeszcze silniejsi i potężniejsi. Niemcom wystarczy powiedzieć, że władza każe robić to lub tamto i oni to od razu robią. Amerykanom wystarczy pokazać zgrabnie zrobiony film, oni to oglądają i bezkrytycznie łykają. Po wyjściu z kina, no obecnie po wyłączeniu DVD, myślą dokładnie tak samo, jak ich bohater z ekranu. I o to w tym wszystkim chodzi. Potem była oczywiście wojna i rząd już nawet się specjalnie nie krył z oficjalnym finansowaniem hollywoodzkich produkcji podnoszących morale armii i całego narodu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz