sobota, 10 stycznia 2009

Śmierć reżysera (6)

Szósty odcinek opowiadania umieszczam już teraz. Jest po 24.00, więc to już sobota 10 stycznia. Ponieważ będę pracował praktycznie cały dzień poza domem, nie miałbym czasu wpisać kolejnej części. Oto ona:

Śmierć reżysera (6)

"– Potrafisz wymienić któregoś z sekretarzy tego departamentu?
– Nie powiem panu, kto jest obecnie waszym ministrem propagandy, ale dla jednego z nich był to krok ku prezydenturze.
– Nie, nie zalewaj, Rusku – Roberto aż się zakrztusił z zaskoczenia własną domyślnością. – Kennedy?
– Bożesz ty moj – westchnął Siergiej w swoim ojczystym języku. – Kakoj durak!
Don Pietro aż się zaczerwienił ze wstydu za syna.
– Roberto, będę musiał poważnie porozmawiać z twoją matką – powiedział i dodał zwracając się do Siergieja. – Domyślam się, że chodzi o Ronalda Reagana.
– Oczywiście – odpowiedział Siergiej – ale większość sekretarzy departamentu propagandy to byli ludzie skromni, którzy nigdy nie chcieli obejmować innych stanowisk. Reagan był próżny, więc czym prędzej zrobili go gubernatorem Kalifornii a potem prezydentem. John Wayne, który dwoił się i troił, żeby wskoczyć na to stanowisko, nigdy nie wyszedł poza szeregowego pracownika departamentu, a odwalił kupę roboty dla waszego kraju. Po wojnie mieliśmy u was całą masę agentów. Nie zastanawiało was nigdy dlaczego to w Hollywood przeprowadzano czystki polityczne na skalę większą niż w samym Waszyngtonie? Zarówno Amerykanie jak i my wiedzieliśmy, że front zimnej wojny przebiega właśnie tu w największej machinie propagandowej świata. I niestety przegraliśmy. Potem trochę sobie odbiliśmy pod koniec lat sześćdziesiątych, kiedy nie umieliście sobie poradzić z bandą młodocianych głupoli. Dla uspokojenia nastrojów zgodzono się zrobić w Hollywood kilka filmów w duchu kontestacji wojny itd. Carter w ogóle rozłożył propagandową robotę. Dopuścił wielu pożytecznych idiotów, tzn. pożytecznych dla nas, do pracy w propagandzie. Za Reagana departament odżył, choć nie mógł marzyć o takich sukcesach jak w latach 40. Rok po ustąpieniu starego Busha departament wypuścił doskonały film propagandowy, tak sprytnie zrobiony, że nie wszyscy się początkowo zorientowali, o co chodzi, a chodziło właśnie o to, żeby trafić do serca każdego Amerykanina z pominięciem mózgu.
Don Pietro i Roberto równocześnie spojrzeli na Siergieja pytająco.
– Nie kojarzycie, panowie? – roześmiał się Rosjanin. – Forrest Gump! Przecież to kwintesencja amerykanizmu. Zasadniczo głupek, ale przecież poczciwy i byczy chłop, opiekuńczy i uczuciowy, pracowity i lojalny wobec przyjaciół. W dodatku mimo tej głupkowatości wszystko mu się udaje, bo Bóg go kocha! Bo Bóg kocha poczciwych głupków! Bóg kocha Amerykę! Rozumiecie? O wojnie wietnamskiej nie da się u was mówić dobrze. Już nasi ludzie swoje zrobili, ale w Forreście Gumpie też jest niby pokazana krytycznie, ale przy tym jest pretekstem, żeby pokazać koleżeńskość, odwagę i poświęcenie prostych żołnierzy. I to osiągnięto. Natomiast ten lewicowy chłopak jego Jenny, ten antywojenny aktywista, to cholerna menda i damski bokser, któremu każdy normalny Amerykanin chciałby dać w mordę! Doskonały film! Finezja waszej propagandy odzyskała formę!

Don Pietro klasnął w dłonie. Po czterech sekundach powtórzył klaśnięcie. Potem zrobił to po dwóch sekundach i po sekundzie. W tym momencie dołączył do niego Roberto, a Siergiej poczuł się jakby był bohaterem amerykańskiego filmu.
– Salute, caro Siergiej, salute! – powiedział stary gangster unosząc szklankę bourbona i szeroko się uśmiechając. Siergiej również ujął swoją szklankę. W tej samej chwili poczuł wokół swojej szyi metalową strunę, która w niezwykle szybki sposób zaczęła się na niej zaciskać. Upuszczona szklanka rozbiła się na tysiące drobnych białych kryształków leżących w żółtawej kałuży taniej amerykańskiej whisky. Czując rozluźniający się zwieracz usłyszał ostatnie słowa w swoim życiu.
– Powinieneś był powiedzieć nam coś, czego nie wiemy, głupi Rusku.”

Parson odłożył kserokopie przyniesione przez Woo.
– Fajnie, ale niekoniecznie rozumiem, po co chciałeś, żebym to czytał. Takie dziesięciocentowe książeczki kupuje się na lotnisku, czyta podczas podróży, a po przylocie wyrzuca do kosza. To dlatego mamy największy wskaźnik czytelnictwa na świecie. Nie widzę jednak związku z naszą sprawą.
– Z niczym się panu ten tekst nie kojarzy? – spytał Woo.
– Nie, a powinien? – zdziwił się Parson.
– Poruczniku, wydaje mi się, że trafiłem na nowy ślad, w którym Cynthia Jay również ma swoją rolę, ale nie jako morderczyni. Trzeba przyznać, że to wyrachowana dziwka, ale chyba jednak to nie ona zabija tych gości.
Parson patrzył na swojego podwładnego ze swoją zwykłą znudzoną miną.
– Oświeć mnie wreszcie, młody człowieku, bo nie chcesz mi chyba powiedzieć, że to jakaś mafia załatwia swoje porachunki z drugorzędnymi reżyserami. A może chcesz mi wmówić, że robi to jakiś tajemniczy departament propagandy Stanów Zjednoczonych? Czy może to Ruscy? Co? Henry, to nie jest do cholery jakiś nędzny film, tylko rzeczywistość. Tu giną prawdziwi ludzie, a ty mi tu w środku nocy przynosisz jakieś dyrdymały do czytania.
– Dobra, poruczniku. W jednym ma pan rację. Jestem niepoprawnym fanem kina. Kiedy obejrzałem Gliniarza z Beverly Hills, już wiedziałem, że chcę być policjantem i to właśnie tutaj. Ale mniejsza o to. To opowiadanie znalazłem na biurku Spearsa. Najciekawsze jest jednak to, że było również u Blumsteina. Znajduje się wśród zabezpieczonych dowodów rzeczowych.
– Nadal nie widzę większego związku.
– To jest przecież podstawa scenariusza do Hollywood Godfather!
Hollywoodzki ojciec chrzestny? Pierwsze słyszę.
– No nie dziwię się panu, bo to wielki chłam, który nawet nigdy nie wszedł do kin, tylko od razu rozesłano go do wypożyczalni DVD. Ja jednak oglądam wszystkie filmy, jakie mają coś wspólnego z policją.
Parson nieco wyżej niż zwykle uniósł kąciki ust, co oznaczało, że jest naprawdę rozbawiony.
– W takim razie nie masz czasu na pracę, Woo! Przecież obecnie nie robi się praktycznie innych filmów. W każdym musi być element zbrodni, więc pojawia się też i policja. W dodatku jest to policja całkowicie zmyślona, nie mająca nic wspólnego z codzienną nudną harówą.
– Ma pan rację, poruczniku, trochę przesadzam z oglądaniem filmów, ale to dzięki temu wpadłem na ten pomysł...
– Jaki znowu pomysł?
– Specjalnie obejrzałem Hollywoodzkiego ojca chrzestnego jeszcze raz. Postaci są te same, don Pietro Colonna, jego głupkowaty syn Roberto i rosyjski agent Siergiej. Scenarzysta wywalił te fragmenty, które mówią o tajemniczym departamencie propagandy i zastąpił je tekstami o tajnej organizacji. Coś jak Zakon Syjonu u Dana Browna. Nieważne zresztą. Normalnie w filmach pojawia się informacja, że został nakręcony na motywach powieści lub opowiadania takiego to a takiego autora. A tutaj nic. Często jest tak, że taki autor załapuje się w Hollywood jako scenarzysta i sam przerabia swoje opowiadanie na scenariusz. Jest jednak mały szkopuł. Proszę spojrzeć na nazwisko autora tego opowiadania.

Parson przerzucił kartki do strony tytułowej, którą przy czytaniu zupełnie pominął.
– No, Leszek Karpiel. Co to za dziwne nazwisko? Węgierskie?
– Polskie. Zaraz do tego wrócimy. A teraz proszę spojrzeć na to.
Woo podał porucznikowi opakowanie płyty DVD z wielkimi czerwonymi literami Hollywood Godfather, po czym palcem wskazującym dotknął nazwiska autora scenariusza.
– Gilbert Falcon. Ha! Mogłem się czegoś takiego spodziewać. Przecież to kompletne beztalencie. Sam by niczego nie wymyślił. Dlaczego tacy ludzie siedzą w tym biznesie, a cała masa utalentowanych dzieciaków bezskutecznie dobija się o swoją szansę? Trzeba będzie sobie porozmawiać z panem Falconem, bo o ile dobrze kojarzę, to on nadal jest zagrożony, a nie jest z nami całkowicie szczery. Muszę go porządnie nastraszyć.
– Jedziemy do niego? – spytał posterunkowy Woo.
– O tej porze? Daj się biedakowi wyspać.
W tym momencie zadzwoniła komórka Parsona. Porucznik wysłuchał w milczeniu raportu, po czym schował telefon.
– A jednak zaraz pogadamy z Gilbertem Falconem.
– Co się stało? – zapytał Woo.
– Cynthia Jay została zastrzelona w swoim samochodzie przed domem Falcona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz