Spotkania na seminarium doktoranckim traktuję jako doskonałą intelektualną przygodę i bardzo pożytecznie spędzony czas. Odczuwam głód wiedzy i głód dyskusji na jakimś poziomie, który udaje nam się osiągnąć właśnie podczas tych naszych spotkań. Ku mojemu żalowi dzieje się tak tylko raz w miesiącu. Niestety, z zaspokojeniem głodu wiedzy, jest chyba tak jak z narkotykiem (nie wiem z doświadczenia, bo nie próbowałem).
Każda z koleżanek i kolegów zajmuje się nieco inną dziedziną literaturoznawstwa. Niektórzy specjalizują się w poezji (dla mnie to dość grząski grunt), inni w prozie amerykańskiej, jeszcze inni (m.in. ja) w brytyjskiej. Każde wystąpienie przynosi coś nowego i po poznawczej euforii następuje straszliwy kac, ponieważ chciałoby się od razu wchłąnąć jakąś większą dawkę wiedzy na omawiany temat, ale na to nie ma czasu. Co gorsza, między spotkaniami też nie bardzo można na to znaleźć czas, bo przecież każdy ma całe mnóstwo pozycji do przeczytania z własnej działki.
Stykamy się tu z problemem, którego prawdopodobnie nikt nie rozwiąże. Mamy ograniczony czas, ograniczoną wydolność mózgu tudzież możliwości percepcyjne, że nie wspomnę braku dostępu do wielu książek. W dodatku ludzie na całym świecie ciągle coś piszą i nie ma fizycznej możliwości nie tylko przeczytać ich tekstów, ale nawet dowiedzieć się o ich istnieniu!
Nie jest to z pewnością czas ludzi renesansu. Z drugiej strony dla nie ma nic gorszego dla humanisty, od zamknięcia się w swojej wąskiej specjalności. Humanista musi być dość wszechstronnym erudytą, ponieważ nie jest żadną tajemnicą, że ich ekonomiczna przydatność dla społeczeństwa jest, mówiąc eufemistycznie, niezbyt cenna. Humanista musi być poniekąd filozofem wyjaśniającym całość problemów językowych, historycznych, socjologicznych, jak również psychologicznych. W przeciwnym razie będzie tylko hobbystą przygotowującym się do udziału w jakimś teleturnieju wiedzy. (To już osobny temat, bo takie teleturnieje mogą niedługo zniknąć na rzecz rywalizacji w dziedzinach kompletnie idiotycznych).
Ostatnio koleżanka omawiała tzw. nowe dziennikarstwo, zjawisko bardziej literackie niż dziennikarskie, choć jeśli chodzi o wyraźne definicje, to we współczesnej produkcji tekstów, jesteśmy coraz bardziej skazani na wyczucie. Tacy pisarze (w angielskim sprawa jest prostsza, bo tam każdy, kto pisze to po prostu pisarz; nie musi to być koniecznie powieściopisarz, może być dziennikarz), jak Tom Wolfe, Gay Telese, Hunter S.Thomspson, Jean Didion czy George Plimpton to przedstawiciele literatury, która w latach 60. ubiegłego stulecia brała na warsztat bieżące problemy społeczne i pisała ogromne rozmiarami reportaże w formie dialogów.Truman Capote i jego "Z zimną krwią" to klasyczny przykład takiego new journalism. Rzeczywistość mieszała się tam z wyobraźnią autora, stąd zarzuty braku rzetelności.
Problem teraz w tym, że chciałoby się trochę poczytać oryginalnych tekstów tych ludzi, żeby sobie wyrobić własne zdanie na ten temat, bo odczuwam olbrzymi niedosyt wiedzy. Koleżanka zasygnalizowała ciekawy problem, "narobiła apetytu", ale nie ma wielkiej nadziei, że ten głód uda mi się zaspokoić. Wiem również, że przy następnym spotkaniu ktoś inny przyciągnie moją uwagę do swojego zagadnienia. Na pocieszenie można tylko powiedzieć, że dobrze, że chociaż dowiaduję się o istnieniu pewnych zjawisk. W końcu francuscy literaturoznawcy nie czytali Bachtina w oryginale, tylko jego teorie zreferowała im Julia Kristeva, która jako jedyna w ich gronie umiała czytać po rosyjsku ;)
Stefan, nie mógłbyś mnie trochę ładniejszej narysować?
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: przecież to nie Ty! ;)
OdpowiedzUsuńPo drugie: jest przynajmniej jakiś komentarz na blogu! ;)
Mam bardzo często bardzo bardzo podobne odczucia. Nie da się przeczytać wszystkiego, co by się chciało. Nie da się nawet o tym dowiedzieć. Smutne... Spotkałam się ostatnio ze stwierdzeniem, że ujednolicanie naszego systemu edukacji wyższej, zwłaszcza doktoratów, z europejskimi, skończy się produkcją doktorów, którzy kiedyś mieliby co najwyżej mgr przed nazwiskiem. Dało mi to do myślenia. Cieszę się, że wasze spotkania zaspakajają choć trochę twój głód wiedzy. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń